„Mój ojcze, mój ojcze, ach patrzaj gdzie ciemno, Król Olszyn ma córki, chcą bawić się ze mną. Nie bój się mój synu, sokoli mam wzrok. To trzy stare wierzby szarzeją przez mrok” – pisał Goethe w wierszu „Król Olch”. Coś podobnego stało się i naszym udziałem. Już byliśmy w ogródku, witali się z gąską – a tu prezydent Trump do Warszawy nie przyjechał. Wprawdzie pan minister Szczerski pociesza nas, że przyjedzie, może w jesieni, a już na pewno w grudniu, ale z tym przyjazdem to jak ze słońca zaćmieniem; „następne będzie może za sto lat!” Tym bardziej, że już się wyjaśniło, co tak naprawdę było przyczyną absencji prezydenta Trumpa w Warszawie. Po pierwsze to, że wcale nie musiał się fatygować, żeby załatwić w naszymi Umiłowanymi Przywódcami wszystko, co tylko chciał. Oni sam wszystko zrobią, bo wiedzą, że cała ich egzystencja, to znaczy – polityczna egzystencja obozu „dobrej zmiany” wisi na cienkiej nitce amerykańskiego poparcia, bynajmniej wcale nie bezinteresownego. Toteż nie tylko wsłuchują się w pełne treści wypowiedzi płynące ze słodszych od malin ust pani Żorżety, ale nawet próbują odgadywać życzenia naszego Najważniejszego Sojusznika. „Po cóżeś Wasza Cesarska Mość tu przyjechał” – szeptał Talleyrand Aleksandrowi I w Tylży. Po co w takim razie miałby do Warszawy przyjeżdżać prezydent Trump – tym bardziej, że trafiła się znakomita wymówka w postaci huraganu, który zbliża się i zbliża do wybrzeży Florydy? Ale są jeszcze inne drobiazgi, choćby w postaci listu 88 senatorów do sekretarza stanu pana Pompeo, by podjął wobec Polski „śmiałe kroki”.
Wprawdzie ani pan prezydent Duda, ani premier Morawiecki, ani nawet sam Naczelnik Państwa nie ośmieliłby się wobec prezydenta Trumpa tego tematu poruszyć, bo na tym etapie obowiązuje rozkaz, że nic na ten temat nie mówimy, że żadnych żydowskich roszczeń wobec Polski nie było i nie ma, że do Ministerstwa Sprawiedliwości w styczniu 2018 roku nie wpłynął żaden list od Światowej Organizacji Restytucji Mienia Żydowskiego, a jeśli nawet gdzieś tam i wpłynął, to dotyczył czegoś zupełnie innego. Mogła przyjść kartka z życzeniami noworocznymi, ale przecież nie było tam ani słowa o restytucji mienia, a zwłaszcza nie padła tam kwota biliona złotych, chociaż pan prof. Kamil Zaradkiewicz mówił co innego, ale kto by go tam słuchał, skoro jest wyraźny rozkaz, że nic nie było i nie będzie? To znaczy – oczywiście będzie, ale dopiero wtedy, gdy Niemcy w podskokach wypłacą Polsce wojenne reparacje, a wtedy Polska podzieli się tymi pieniędzmi z zydowskimi organizacjami przemyasłu holokaustu. To znaczy niekoniecznie taka musi być kolejność, bo może być też tak, że najpierw Polska zapłaci Żydom, a dopiero potem będzie „dążyła” do uzyskania reparacji od Niemiec. Powiadają na mieście, że tak właśnie wykombinował sobie wirtuoz intrygi, czyli Naczelnik Państwa Jarosław Kaczyński, w co chętnie wierzę, bo jak już pan Pompeo każe Żydom płacić, to przecież trzeba będzie tubylcom, a zwłaszcza wyznawcom prezesa Kaczyńskiego jakoś to wytłumaczyć, więc dlaczego nie tak? Tedy padł rozkaz, by każdego, to nie wierzy w reparacje, a w dodatku przypomina o liście którego przecież wcale „nie było”, a jeśli nawet i był, to dotyczył czegoś zupełnie innego – żeby takich ananasów piętnować jako ruskich agentów i „szurię”. Sam dostałem chyba ze 20 identycznie brzmiących listów w tej sprawie, więc podejrzewam, że inspirowała je ta sama instytucja, która w 2012 roku podjęła w stosunku do mnie sprawę operacyjnego rozpracowania w ramach operacji „Menora”. Zatem im dłużej będzie w tej sprawie panowała cisza, tym większe szanse na dobry wynik obozu „dobrej zmiany” w wyborach, no a potem i tak „będzie to, co ma być” – jak śpiewa Krystyna Prońko. Ale to wszystko jeszcze nic w porównaniu z wiadomością która 5 września gruchnęła jak grom z jasnego nieba – że mianowicie Pentagon ogranicza wojskowe inwestycje w Europie Środkowej. Tymczasem cała stragtegia militarna obozu „dobrej zmiany” oparta została na pewniku, że w razie czego Stany Zjednoczone będą broniły Polski do ostatniej kropli krwi. Nawiasem mówiąc, obóz zdrady i zaprzaństwa miał doktrynę podobną, z tą jednak różnicą, że Polski do ostatniej kropli krwi miała bronić Bundeswehra.
No dobrze – ale dlaczego Pentagon postanowił ograniczyć inwestycje akurat w Europie Środkowej? Żydowska gazeta dla Polaków, która prezydenta Trumpa nie kocha, wyjaśnia, że dlatego, by wystarczyło na budowę muru na granicy USA i Meksyku. Wiadomo, że ten mur, to był przebój kampanii wyborczej Donalda Trumpa, podobnie jak „500 plus” jest przebojem obozu „dobrej zmiany” – ale żydokomuna w USA bardzo ten pomysł krytykowała nie tylko z powodów doktrynerskich, ale również ze względu na troskę o przyszłość światowej rewolucji komunistycznej, która wymaga uczynienia z mniej wartościowych narodów tak zwanego „nawozu historii”. Oczywiście z tym murem wszystko to być może, ale co nam szkodzi przypomnieć zaskakującą deklarację prezydenta Trumpa podczas konferencji prasowej w Białym Domu z prezydentem Dudą? Prezydent Trump wyraził wówczas przekonanie, że Polska już niedługo będzie miała dobre stosunki z Rosją, podobnie jak Stany Zjednoczone. To nawet trzyma się kupy, bo skoro Stany Zjednoczone zamierzają doprowadzić do rozgrywki z Chinami, to powinny w tej sytuacji zapewnić sobie przynajmniej neutralność Rosji. Co Rosja zechce w zamian za obietnicę netutralności? Ano, pewnie uznania rozbioru Ukrainy, no i oczywiście – zniesienia wszystkich sankcji. Ale być może również zamrożenia, jeśli nie ograniczenia amerykańskiej obecności wojskowej w Europie Środkowej w ramach tzw. „środków budowy zaufania”. Jeśli tedy prezyent Trump właśnie przystąpił do cięć wojskowych wydatków inwestycyjnych w Europie Środkowej, to być może jest to gest skierowany w tym właśnie kierunku, w kierunku kolejnego „resetu” w stosunkach amerykańsko-rosyjskich, podobnego do tego, który 17 września 2009 roku ogłosił był prezydent Obama. To by nawet dobrze i dodatkowo tłumaczyło niechęć prezydenta Trumpa do spotykania się ze swoimi polskimi petentami, skoro nie miał im do zakomunikowania nic przyjemnego? Z jednej strony bowiem przyłożona już do pnia siekiera w postaci żydowskiego haraczu,a z drugiej – perspetywa „resetu” w sytuacji, gdy obóz „dobrej zmiany” wszystko postawił na Amerykę?
To zresztą może mieć konsekwencje dla sytuacji wewnętrznej naszego bantustanu. Na amerykańskie inwestycje wojskowe w Europie Środkowej ostrzyły sobie zęby rozmaite wpływowe koła, bo wiadomo, że z samego kurzu, jaki podnosi się przy liczeniu miliardów dolarów można wykrawać niezłe fortuny. Tymczasem zanosi się na to, że żadnego liczenia i żadnych fortun może nie być. W tej sytuacji nie można wykluczyć, że sympatia owych kół do obozu „dobrej zmiany” nie tylko może gwałtownie ostygnąć, ale ten zawód może nawet przełożyć się na kolejną aferę, podobną do Water Hejt w Ministerstwie Sprawiedliwości. Wprawdzie obóz „dobrej zmiany” musi być jakoś na takie rzeczy przygotowany, ale nawet i on może nie wygrać wojny na dwa fronty. I tylko pan dr Targalski najbardziej martwi się Konfderacją – że jeśli nie będzie wysokiej frekwencji, to może przekroczyć barierę 5 procent. Z jednej strony wytyka Konfederacji brak programu i jakichkolwiek perspektyw, ale z drugiej strony martwi go akurat ona, a nie na przykład pan Czarzasty z sodomitami, czy posągowa pani Kidawa Błońska, awansowana niedawno na Beatę Szydło u Grzegorza Schetyny, tylko akurat „sojuszem ugrupowań skupiających w dużej mierze różnorodną szurię”. Taka, dajmy na to Zjednoczona Prawica, też skupia szurię, tyle – że jednorodną, ale nie o to chodzi. Pan dr Targalski najwyraźniej musi być zadowolony ze swego rozumu, podobnie jak ten psychiatra, co to w towarzystwie opowiadał o swoim pacjencie. – Ten wariat myśli, że wynajdzie perpetuum mobile. A przecież – dodał z błyskiem w oku – perpetuum mobile wynajdę ja!
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!