Ogromne wnętrze Galerii Zachęta i niewielki meteoryt. Niewielki w porównaniu np. z tunguskim. Ogromny jednak – w skutkach. Kolejna instalacja artystyczna, z której „artysta” Maurizio Catellana lansujący się na zmurszałych fasadach cywilizacji śmierci ma spowodować skandal, a nie – pogłębić np. wrażliwość odbiorcy czy ubogacić jego myślenie symboliczne. „La Nona Ora” („Dziewiąta godzina”) – bo tak brzmiał tytuł instalacji stała się godziną prawdy, a właściwie walki. Oto wydarzenia, które miały miejsce prawie dziewiętnaście lat temu, a zarazem tak wymowne, wręcz zastraszająco symboliczne i nie przysłoniła ich patyna czasu. 21 grudnia 2000 roku.
To także nas samych stawia przed fundamentalnym pytaniem, czy w czasach ingerencji cywilizacji śmierci mamy mieć nieustanną świadomość, że sztuka także jest zagrożona, czy też mamy skupiać się na dobru, pięknu i prawdzie, a wręcz lekceważyć przejawy destrukcji, prowokacji czy złożone niekiedy formy manipulowania odbiorcą.
Marna sztuka, marni artyści, trywialne prowokacje, a wreszcie cierpiący na dystrofię wrażliwości artystycznej odbiorcy – może tu kryje się „naskórkowa” tajemnica upadku współczesnej sztuki. Arbitralna ocena w sobie pewne niebezpieczeństwa – w tym domniemanie wyniszczenia. Krytycy contra artyści. Artyści contra artyści.
I wreszcie wszechwiedzący oczywiście odbiorcy. Daje to nawet możliwość wyrażania swoistego okrucieństwa tak, jak uczynił to Charles Baudelaire w „Eseju o sztuce”, próbując „zdekapitować” wyobraźnię Goi, który przecież był nadwornym malarzem Karola IV, tworzył portrety rodziny królewskiej oraz jej otoczenia. Baudelaire wrzucił Goyę do studni bez dna, gdzie ów- spadając coraz bardziej oblepiał się mułem. Baudelaire twierdził bowiem, że artysta, wprowadzając fantastykę do komizmu wzniósł się wprawdzie na wyżyny komizmu absolutnego ale zdominowanego przez karykatury, a nie „wysublimowane” zjawy.
Podkreślał, że Goya łączył jowialność w manierze Cervantesa z upodobaniem do potworności natury ,utajonej brzydoty fizjonomii ludzkiej, dodatkowo zezwierzęconej przez jakieś straszliwe okoliczności. Wedle Baudelaire’a „hiperbole” halucynacji, portretowane na równi z bladolicymi, smukłymi Hiszpankami spowodowały, że galeria portretów Goi oscyluje między światłem a mrokiem. Tym samym Baudelaire przypisał Goi jednostronną wizję odrażającego teatru, ulegającego destrukcji poprzez gromadzący się nieustannie brud moralny, występki.
I tu rodzi się pytanie, jak tak zwany sąd arbitralny ma się do uczucia, które przecież kieruje ręką artysty i którego w żaden sposób ludzką miarą poddać sprawiedliwiej ocenie się na da. Nie ma już tradycyjnych kuratorów sztuki, są kuratorzy broniący resztkami sił swojej męskości i takie dziwadła jak kuratorki z których robi się bohaterki (to znaczy, że musiały okazać się skandalistkami). To, co robią niewiele ma wspólnego z literalnym znaczeniem łacińskiego ,,curare” czyli troszczyć się. Anda Rottenberg przez wiele lat była lansowana niczym rycerka sztuki współczesnej, pisano o niej ,,Rottenberg z Zachęty” – prawie jak o Lancelocie z Jeziora. To za jej panowania Olbrychski pociął szablą zdjęcia aktorów w niemieckich mundurach, a miało to miejsce w czasie wystawy Piotra Uklańskiego, o której już dzisiaj nikt nie pamięta. Kolejny idiotyzm o którym na szczęście pasjonaci sztuki współczesnej też zapomnieli był performans Julity Wójcik z 2001 roku, gdy artystka – i jak widać gosposia też dobra gosposia – usiadła na zydelku i zaczęła obierać w sali wystawienniczej kartofle. Przysiadła się do niej ,,Rottenberg z Zachęty” i z równie silnym zaangażowaniem emocjonalnym, a wręcz metafizycznym drżeniem zaczęła wtórować artystce w obieraniu rzeczonych ziemniaków.
Jakiś ekscentryczny antyczytelnik G. Wyborczej doniósł iż w archiwalnym jej numerze, chyba z marca bieżącego roku przeprowadzająca z Rottenberg wywiad dziennikarka jedno WAŻNE zdanie z jej długich wywodów o niczym mianowicie „wypracowałam emeryturę, która mi wystarcza na czynsz, papierosy i benzynę a resztę dorabiam”. Czuję się skonfundowana gdy ktoś cytuje tylko takie okruchy kuratorskich pamięci, bowiem kurator wystaw z definicji zajmuje się nie tylko ich profesjonalną organizacją ale rozwijaniem konceptów, intelektualnych oraz emocjonalnych całości. Modne od kilku lat, niestety, stało się tak zwane kuratorstwo kreatywne.
Marta Cywińska
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!