„Wszędzie mięsiste węszą nosy. W powietrzu kłębią się donosy” – przestrzegał poeta. I rzeczywiście. Sam doświadczyłem skutków donosu, jaki do australijskiej straży granicznej złożył na mnie pan Gancarz z Canberry, specjalizujący się w ambitnym zadaniu poprawienia stosunków polsko-żydowskich. Nie wiem, czy ujawniając jego nazwisko nie dopuszczam się jakiejś sprośności Niebu obrzydłej, chociaż z drugiej strony on ujawnił Australijczykom moje i, o ile mi wiadomo, nie odebrał w tego tytułu żadnej kary. Być może tedy zbrodnią jest wymawianie tylko niektórych nazwisk, niczym wymawianie tajnych słów Kabały. Ciekawe, że zauważyli to nawet starożytni Rzymianie, co to każde spostrzeżenie zaraz ubierali w postać pełnej mądrości sentencji. I tak było w przypadku nazwisk, o czym świadczy sentencja, że „nomina sunt odiosa”, co literalnie wykłada się że „nazwiska są wstrętne” – oczywiście nie wszystkie, co to, to nie, tylko te niektóre. Jak wiadomo, od zaklęć, czyli „tajnych słów Kabały” zależy dalsze istnienie Wszechświata, więc ryzyko wydaje się olbrzymie. Tym bardziej, że w przypadku gwałtownej zagłady Wszechświata niezawisłe sądy mogłyby nie zdążyć z wymierzeniem sprawiedliwości.
To zresztą jeszcze nic w sytuacji, gdy zagłada Wszechświata mogłaby nastąpić bez podstawy prawnej. To oczywiście skandal zwłaszcza w naszym nieszczęśliwym kraju, który wprawdzie z jednej strony jest przeżarty atmosferą jurydyczną do tego stopnia, że kiedy podczas lekcji rachunków nauczycielka mówi uczniom, że dwa dodać dwa, jest cztery, to oni pytają ją, czy ma na to świadków – ale z drugiej strony nikt nie zauważył, że bez podstawy prawnej ludzie rodzą się i umierają – chyba, że któryś zostanie prawomocnie skazany na karę śmierci. Wtedy podstawa prawna takiego zgonu jest niewątpliwa, zatem może szkoda, że tę karę w Unii Europejskiej zlikwidowano. Nawiasem mówiąc przed kilkoma laty zwróciła na ten problem uwagę pani Elżbieta Jakubiak, która w rozmowie z redaktorem Mazurkiem zwróciła mu uwagę, że bez stosownych zaświadczeń urzędowych, które ona wystawia, nie mogłaby istnieć gospodarka, czyli produkcja i wymiana dóbr. W tej sytuacji tylko patrzeć, jak rząd wprowadzi certyfikaty na zgony i będzie okrutnie karał zgony samowolne, znaczy się – bez podstawy prawnej. Oczywiście na denacie nie zrobi to specjalnego wrażenia, ale od czego jest rodzina? Zgodnie z lansowaną przez niezawisłe sądy zasadą odpowiedzialności zbiorowej taka rodzina może zostać wyszlamowana ze wszystkiego, chyba, że przezornie odrzuci spadek, który wtedy będzie rozdzielony między niezawisłe sądy. W ten sposób i wilk będzie syty i owca, czyli praworządność ludowa, będzie cała, a przecież wszystkim o to właśnie chodzi.
Wróćmy jednak do donosów, w których specjalizują się coraz to liczniejsze przedsiębiorstwa delatorskie. Jedną z ofiar „mięsistych nosów” został mój przyjaciel Andrzej Kumor z Toronto, któremu zarzucono „mowę nienawiści”, czy coś w tym rodzaju – no i teraz zawisła nad nim „surowa ręka sprawiedliwości ludowej”. O tej surowej ręce mówiła rota przysięgi wojskowej, jaką składaliśmy w PRL, gdzie była też mowa o „sojuszu z bratnią Armią Radziecką i innymi sojuszniczymi armiami”. Ciekawe, czy na skutek transformacji ustrojowej i odwrócenia sojuszy tamta przysięga straciła ważność, czy też nadal ją zachowuje? Być może problem jest pozorny, bo na początku stanu wojennego prymas Józef Glemp powiedział, że nieważne, co się podpisuje. Wtedy myśleliśmy wszyscy, że chodzi o tzw. „lojalki”, które reżym kazał podpisywać, ale być może chodziło też o podpisy składane „bez swojej wiedzy i zgody”.
Wróćmy jednak do Kanady, w której najwyraźniej surowa ręka sprawiedliwości ludowej zaczyna się coraz bardziej srożyć. Oto dotarły do nas stamtąd skrzydlate wieści, że jacyś moralni wrażliwcy dopatrzyli się „mowy nienawiści” u ojca Tadeusza Rydzyka, który akurat po Kanadzie peregrynował. Co prawda pierwszym, który to spenetrował, był pan red. Tomasz Sakiewicz, który działając wspólnie i w porozumieniu z panią red. Katrzyną Hejke, napisał donos do samego Ojca Świętego, że ojciec Rydzyk „jątrzy” i „dzieli”. Nawiasem mówiąc przyczyniło się to do zakończenia mojej współpracy z „Gazetą Polską”, bo na wieść o tym donosie napisałem felieton, w którym przypomniałem scenę z „Potopu”, jak to pan Zagłoba był regimentarzem. Kiedy do obozu przybył hetman Sapieha, pan Zagłoba zdał mu sprawozdanie ze swoich czynności, m.in. – z korespondencji, jaką prowadził. Hetman, którego ta relacja zaczęła nudzić, zapytał z przekąsem, czy pan Zagłoba nie pisał aby do cesarza niemieckiego. Pan Zagłoba dotknięty do żywego odparł, że z takim potentatem nie korespondował, żeby nie powiedziano o nim: „jakaś głowa kiepska, musi być z Witebska”. Nazajutrz zadzwoniła do mnie sekretarka z „Gazety Polskiej” z informacją, że ten felieton się nie ukaże i żaden następny – też. Podziękowałem jej za tę informację, mówiąc, że to dobrze, bo właśnie zabierałem się do pisania następnego.
Tym razem w charakterze ormowców politycznej poprawności zostali zmobilizowani inni moralni wrażliwcy, być może nawet ci sami, co to piszą do mnie: „ty skurwysynu w dupę jebany” – a to jest stosunkowo najłagodniejsze przesłanie. Otóż ci wrażliwcy w osobach „Adama N i Witka M” (nomina sunt odiosa?) zachęcili do kolaboracji pana Tomasza Łukaszuka, który przekazał arcybiskupowi Edmonton petycję ze 100 tysiącmi podpisów uzbieranymi przez dwójkę „aktywistów” w intencji, by to on pospieszył do papieża Franciszka z donosem, niczym pastuszkowie do betlejemskiej stajenki. Oczywiście oprócz podobieństw są i różnice, bo pastuszkowie bieżeli do stajenki z darami, podczas gdy arcybiskup ma pobiec z donosem. Taką w każdym razie rolę przewidzieli dla niego organizatorzy polowania na ojca Tadeusza Rydzyka. Ciekawe, czy ksiądz arcybiskup odegra potulnie napisaną dla niego rolę, czy też wzruszy ramionami na pana Łukaszuka i innych sygnatariuszów petycji, wśród których są pewnie nie tylko katolicy, czy w ogóle – chrześcijanie, tylko również reprezentanci wyznań konkurencyjnych. Podobnie było w przedwojennym Wilnie, gdzie wśród mieszkańców było sporo katolików, sporo żydów, to znaczy – wyznawców judaizmu, byli protestanci i musułmanie oraz „sześciu bałwochwalców”. Myślę, że w Kanadzie „bałwochwalców” może być znacznie więcej, niż w przedwojennym Wilnie. Zresztą, po co tu Kanada, kiedy z „bałwochwalcami” spotykamy się również w naszym nieszczęśliwym kraju? Nie mówię już nawet o „Onecie”, który zamieścił link do petycji z apelem: „podpisz petycję – usuniesz go”, ale np. o pani Janinie Ochojskiej, która doniosła do panny Grety Thunberg na arcybiskupa Marka Jędraszewskiego. Myślę, że już tam panna Greta pokaże arcybiskupowi „ruski miesiąc”, dzięki czemu nie tylko ustanie „mowa nienawisci”, ale znikną też wszelkie wątpliwości w sprawach globalnego ocieplenia, które zostanie przyjęte „powszechnie i bez zastrzeżeń” – niczym marksizm w Związku Radzieckim za Stalina.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!