Normalnemu Polakowi brak słów, aby opisywać ten żałosny festiwal nieposzanowania i ignorancji, nazywany wznoszeniem w Warszawie, z lokalizacją na Placu na Rozdrożu (nomen-omen), owego „Pomnika Bitwy Warszawskiej 1920”. Prawie nikt nie wie o co chodzi, prawie nikomu to do niczego nie jest potrzebne, lecz zamiast to otwarcie ogłosić, udają że jednak powinni „wypełnić tę lukę”.
O toczącej się równocześnie w lecie 1920 roku Bitwie Lwowskiej, ani o pomniku także i dla niej – ni słowa. Później zaś – jak wyróżniają historycy – była bitwa Wołyńsko-Podolska i Niemeńska – o nich też absolutna cisza. Wcześniej także wojowano z bolszewikami – co również nie doczekało się u nas dotąd żadnego upamiętnienia.
No właśnie – obecna pomnikowa inicjatywa wygląda na takie kitowanie, pacykowanie, łatanie rozpadającego się starego domu, w którym jeszcze żywie wiekowa stara ciotka. Ale czy aby już ona od nas – jak to się modnie dziś mówi – nie „odeszła”? Więc można zaprzestać tych wszystkich markowanych czynności remontowych i spokojnie patrzeć, jak dom się będzie walił.
Owszem, są pewne środowiska ludzi dziś już starych oraz ich nieco młodszych współpracowników, którym udawało się publicznie okazywać, że w sprawie pomnika na Setną Rocznicę Cudu nad Wisłą czynią jednak jakieś starania. Na myśl przychodzi grupa skupiona wokół Jana Pietrzaka, która demonstrowała, że skoro władze miejskie-warszawskie nie chcą pomnika Roku 1920, to się go w postaci łuku triumfalnego postawi wprawdzie w stolicy, lecz w nurcie Wisły, bo ta „działka” jest poza jurysdykcją Miasta. I poważne to i nie poważne zarazem. Ale sygnał, że „coś jest na rzeczy”, był jednak dany. Jednak łuku triumfalnego nie ma.
Całkiem zaś niepoważne są owe uniki związane z tym pośpiesznym, na kolanie raptem rozpisanym i takoż rozstrzyganym konkursem rządowo-miejskim na pomnik lokalizowany z góry w miejscu obecnego dołka z sadzawką po boku Placu na Rozdrożu. Już sama taka lokalizacja jest „nie pri cziom”. Konkurs ogłoszono ledwie z końcem roku 2019 – dlaczego tak bardzo późno? – zapowiadając jego rozstrzygnięcie na czwartek 27 lutego 2020 roku; co też i nastąpiło, o czym pojawiły się nawet medialne, w tym także internetowe migawki. W migawkach zapowiedziano wystawę pokonkursową owych około aż sześćdziesięciu (czy może osiemdziesięciu?) prac, prezentowanych w postaci plansz.
A teraz uwaga! Ciuciu-babka – gonienie króliczka. W internecie pokazano obszerne foyer, podobno gdzieś na parterze Pałacu Kultury, a w nim ową wystawę… którą w ciągu kilku-kilkunastu godzin zlikwidowano. I nie ma! I tak mija aż trzydniowy weekend: piątek-sobota-niedziela – od 28 lutego do 1 marca 2020 roku – aby ci, co się tym jakoś interesowali, zapomnieli o sprawie; zamiast któryś z tych dni, wolnych od pracy, poświęcić na analizowanie wyników owego… konkursu, w Polsce dzisiejszej. Bo Polacy mieszkający daleko od Warszawy takiej wystawy nie mają przecież szans odwiedzić w dniach pracy, a w takich właśnie dniach ma być ona podobno prezentowana (o czym też dalej).
Jak ktoś zauważył: „Nie ma przypadków, są tylko znaki”. Otóż od kilku już lat w dniu 1 marca wspomina się w Polsce, w massmediach – a jakże – a także poprzez rozmaite imprezy plenerowe i sportowe owych Żołnierzy Wyklętych. Ale… musimy to sprecyzować, że Żołnierzy Wyklętych z lat 1944-1956 (że o cezurze roku 1963 już tu nie będziemy się wypowiadać), lecz nie tych, jeszcze bardziej, bo nadal Wyklętych i Zamilczanych Żołnierzy z lat 1914-1923. Jakaś ich część, to przecież – jak m.in. wywoływany obecnie bardzo często Witold Pilecki – ci sami ludzie, lecz o ćwierć wieku starsi. Ale o ich wojennej zwycięskiej (sic!) młodości – obowiązkowo cicho-sza, natomiast o ich „wieku męskim-wieku klęski” – jak najgłośniej!
My zaś chcemy, aby głośno było i o jednym i o drugim, bo taka jest pełna prawda; bo taka, a nie inna jest nasza historia tamtej epoki.
Nie po raz pierwszy chodzi więc o to, aby Polacy nadal jeszcze nie łączyli polskiego losu i polskich dziejów lat 1944-1956 z tymi o 20-30 lat wcześniejszymi, tak jakby historia ojczysta, jak w PRL-u, rzeczywiście rozpoczynała się od Manifestu 22 Lipca 1944 roku i od jego bezpośrednich następstw (dalej wspomnimy także ruch „Solidarności” z roku 1980 i z późniejszych lat; niektórzy bowiem liczą dziś tę historię od ledwie tego właśnie roku). Cała więc ta asymetryczna mega-narracja – akcentowanie pewnych zdarzeń i jednoczesne zamilczanie o innych – od dawna przecież służy temu, aby w powszechnej polskiej dzisiejszej (2020) świadomości nie zawiązała się ta historyczna i konsekwentna ciągłość pomiędzy wydarzeniami symbolizowanymi przez daty roczne: 1920-1944-1956-1980; a jeszcze wcześniej 1905, gdyż o tamtych prymarnych wydarzeniach socjalistycznej polskiej Rewolucji, i Kontrrewolucji, nie wie się dzisiaj, nie przypomina, ani narodowi nie wyjaśnia niczego.
Owszem, dla przykładu, jeden z odcinków nader dziurawego i o w wielu miejscach skrzywionej fabule, nadawanego niedawno przez TVP serialu „Młody Piłsudski”, rozpoczyna się sceną zajadłej ulicznej bijatyki pomiędzy dwiema grupami cywilów, sądząc po ubraniach należących do niższych warstw społecznych, w Łodzi w roku 1905. Ale… kto z kim się bije? Czy jakieś dwie pospolite kryminalne bandy, czy dwa wrogie odłamy socjalistów, czy może Polacy z Żydami (a to by była gratka!), czy Żydzi pomiędzy sobą (co takiego?), czy socjaliści z narodowcami (doprawdy?), czy może takoż socjaliści (z którejś z ówczesnych frakcji) ze zdemaskowaną przez siebie grupą rosyjskich policyjnych tajniaków? Lecz polski dzisiejszy widz żadnego z tych pytań nawet nie zada, bo uprzednio nie został zaopatrzony w wiedzę i terminologię, aby w ogóle potrafić takie pytania sformułować.
To podobnie, jak na corocznej gali „Oskarów”, na którą „cały świat” gapi się w ekrany telewizorów, jak na jakąś wyrocznię wszechrzeczy. A tam, prowadzący imprezę, starannie dobrany konferansjer, sypie jak z rękawa dowcipami, ale zawsze hermetycznymi, więc zrozumiałymi zapewne nawet nie dla wszystkich tych osób obecnych na sali, nie dla cudzoziemców zwłaszcza, a co dopiero dla „całego świata”. Ale cała sala – cała – coraz to wybucha śmiechem, no a ten nic z tego na razie i może nawet do samego końca nie rozumiejący „cały świat” nie chce przecież pozostać w tyle…
Tak to się nas wytrwale, od wielu już dziesięcioleci, poprzez obcy oraz ten zupełnie już obcy przekaz medialny tresuje do życia nie swoim życiem, do odczuwania nie swoich emocji, do myślenia nie swoimi myślami, do sądów moralnych wedle nie swojej moralności… i tak dalej.
Jednocześnie zataja się dziś przed Polakami, że polskie pokolenia XX wieku (a tym bardziej te wcześniejsze), pomimo najrozmaitszych pokus oraz tłumnych nawet zdrad i apostazji, w swej zasadniczej masie pozostawały jednak po stronie Kontrrewolucji. Ta ciągłość drażni i ją właśnie starają się dzisiaj niektórzy na poziomie powszechnej świadomości rozerwać i podważyć.
Mało tego. Z tych kilku wyżej przywołanych dat tylko jedna-jedyna, właśnie 1920, oznacza wydarzenie całkowicie wyraźne i jednoznaczne, jak to bywa z wygranymi wojnami. Że mianowicie pewnego razu polska Kontrrewolucja otwarcie zwyciężyła, i to dopiero w kolejnym ówcześnie starciu, nad światową i przy tym także rosyjską Rewolucją; tak stało się powtórnie tylko w Hiszpanii, tam jeszcze bardziej wyraziście, kilkanaście lat później, gdyż w roku 1939 (wtedy, gdy w Polsce cały ów zasób pomyślności z lat 1919-1920 leżał już w gruzach).
Lecz stronie Kontrewolucji przecież nie wolno, ależ nie wolno wygrywać! Ona musi się koniecznie i tylko wikłać we wspominkach wieloznaczności polskiego roku 1956, czy też 1980, albo i 1989; a jak świętować, to tylko i wyłącznie sromotne klęski, jak ta z Warszawy roku 1944 i jak los – nie zaprzeczajcie! – owych, nowszych, Żołnierzy Wyklętych walczących i ginących po tymże roku. Przecież 1 marca przyjęty został jako rocznica dokonania komunistycznego mordu na pewnym, uprzednio pojmanym, więzionym i okrutnie torturowanym, najwyższych cnót polskim oficerze-dowódcy i jego współpracownikach.
Tak! Wspominajmy naszych męczenników! Módlmy się za nich! Rozmyślajmy nad ich ofiarnym życiem i ofiarną walką dla Ojczyzny! Rozpatrujmy wszelkie „co by było gdyby”…
Czy koniecznie musieli, właśnie ludzie takiego formatu, tak marnie ginąć? Właśnie ci najlepsi, właśnie ci najczystsi, właśnie ci najbardziej pożyteczni. Jakie to wielkie zubożenie dla całego narodu! Do dzisiaj nie przezwyciężone!
To pytanie nie należy do taktyki wojennej, ale do metapolityki. Ktoś przecież owych karnych żołnierzy wystawiał do tej skrajnie nierównej walki.
Lecz jednak – to nie ten oficer, ani inni mu podobni, wytępili wrogów Ojczyzny i tym sposobem ją od tychże wrogów oswobodzili. Spośród pomordowanych w na przykład Katyniu dzieła tego dopełnili uprzednio tylko ci starsi, którzy walczyli właśnie w latach 1919-1920.
W latach zaś 40. i 50. XX wieku to wrogowie Polski przemocą zatriumfowali nad Jej Obrońcami. Taka jest nasza historia tamtych akurat lat i nie inna; czy się to komuś podoba czy nie. Natomiast historia lat 1917-1920… jest właśnie odmienna. O, tak!
Lecz my jesteśmy wciąż wdrażani do przekonania, że: Zwycięstwa!? Przewagi!? O, nigdy! Przenigdy!
Żeby jeszcze z dziejów tych klęsk wyciągano jakieś konstruktywne wnioski na przyszłość. Żeby jeszcze wyciągano takież wnioski z dziejów zmarnowania owego zwycięstwa 1920 roku. Ale i tego nie. Ot, postawić w pośpiechu i najlepiej w milczeniu jakiegoś takiego niewyraźnego, najprostszego i najtańszego betoniaka, w przypadkowym miejscu… O!, mamy coś wolnego tam z boku, na Placu na Rozdrożu! Dobrze! Obleci…!
Zauważmy i to, że przeznaczenie na przygotowanie prac konkursowych okresu zaledwie trzymiesięcznego z góry wykluczało wykonanie jakichkolwiek rzeźbiarskich przedstawień figuralnych, a tym bardziej wielofiguralnych, i tych wolnostojących i tych płaskorzeźbionych. Bo na uprawianie takiej, czyli właściwej twórczości rzeźbiarskiej-pomnikowej potrzeba przecież nieodwołalnie… czasu, i spokoju. A tego właśnie uczestnikom konkursu nie dano (czy oni sami chcieli, tego nie wiemy). Aby potem w radio, wieczorem w dniu 29 lutego (Polskie Radio 24, ok. godz. 20:30) jacyś „eksperci od sztuki i historii” mogli przekonywać naiwnych, że to właśnie „forma abstrakcyjna”, więc nie figuralna (figury ludzkie), ale jakiś wielki kawał wylanego i mniej lub bardziej starannie obrobionego betonu, ma – nie wiedzieć dlaczego – najlepiej wyrażać przekaz o polskich wydarzeniach roku 1920.
Ubiegając nieco naszą narrację już w tym miejscu zachęcamy PT Czytelników – al contrario – do wyszukania w (hiszpańskojęzycznym) internecie archiwalnych zdjęć i filmów z pracowni mistrza Juana de Avalos (1911-2006; pomniki Jana Pawła Drugiego w swym dorobku też on ma), latami całymi pracującego nad aż kilkoma – do ostatecznego wyboru – wariantami monumentalnej rzeźby na jak najbardziej godne uczczenie i upamiętnienie owego wojennego zwycięstwa światłości nad ciemnością, acz w doczesności odniesionego; jak na przykład owa Pieta pochylająca się z wysoka nad wchodzącymi do wielkiej, kutej w litej skale Bazyliki Krzyża Świętego w sławnej hiszpańskiej Dolinie Poległych, jak tamtejsi Czterej Ewangeliści, jak owe personifikacje Czterech Cnót Kardynalnych, jak zespół pomnika Anioła Zwycięstwa u podnóża toledańskiego Alcazaru.
Zresztą tam i wtedy, w Hiszpanii, wystąpił ze swymi dziełami cały orszak wybitnych artystów różnych specjalności.
Aczkolwiek ową Dolinę w Górach Guadarrama wskazał sam caudillo Francisco Franco (1892-1975) i to on zarysował całą koncepcję tego wielkiego założenia, a później tak bardzo dbał o jej spełnienie. Cały tamten monumentalny zespół budowano przez dwadzieścia lat (a nie przez kilka miesięcy, jak to się dziś planuje wykonać w Warszawie na Placu na Rozdrożu). Ów mega-projekt przedstawił Pedro Muguruza (1893-1952) i on go realizował aż do swej śmierci. Walny udział w projektowaniu i prowadzeniu robót miał też Diego Mendez (1906-1987), uczeń i współpracownik Muguruzy, i ten nadał Dolinie ostateczny kształt. Takie prace są wyjątkowe, jak piramidy egipskie, i jak wydarzenia, których zapamiętaniu służą. Takich przedsięwzięć się w jednym kraju i w jednej epoce nie powtarza.
I choćby tylko nieśmiało, ledwie sygnalizując tamte hiszpańskie treści, już tutaj ukazaliśmy ową przepaść dzielącą to, co nam się właśnie serwuje w sadzawce na Placu na Rozdrożu, od tego co powinno by być w naszej Polsce zrealizowane, już dawno temu, a zlokalizowane bynajmniej nie w tym nazbyt pospolitym miejscu.
O nie! Nie aż druga, tym razem polska Dolina, czy raczej – u nas – Równina Poległych. Tu u nas, na nasze niewygórowane potrzeby wystarczyłoby coś nawet mniejszego, aby tylko tworzonego z pełną świadomością i wyczuciem rzeczy. I tam – dajmy na to w osobnych specjalnych kaplicach, lub może wedle osobnych ołtarzy pod gołym niebem, czy jeszcze inaczej, znalazło by się miejsce i dla owych katolickich antykomunistycznych Żołnierzy Wyklętych wszystkich pokoleń XX wieku, i dla ogłoszonych oraz tych jeszcze nie ogłoszonych przez Kościół polskich i katolickich męczenników XX wieku, i dla wyznawców, i dla dowódców oraz ich zwycięskich dywizji, dla tych cierpliwych kontrrewolucjonistów… dla wszystkich owych Sług i Służebnic Dobrej Sprawy.
Lecz właśnie tejże świadomości i tego wyczucia w dzisiejszej Polsce absolutnie brakuje.
O tak! Gotowe inspiracje artystyczne, monumentalne, bo na miarę wielkości upamiętnionych wydarzeń, od dziesięcioleci czekają tam, w tej dalekiej-niedalekiej Hiszpanii; w wielu miejscach, z Doliną Poległych na czele.
Czy ktoś stąd, od nas, w ogóle sięgał myślą w tamtym kierunku? Może i sięgał… i zadrżał.
Lecz śpieszcie się, gdyż w ostatnich latach niektóre hiszpańskie pomniki zostały zagrożone (sic!!!), w ramach realizacji socjalistycznej „Ustawy o pamięci historycznej” z roku 2007 (sic! tak to się urzędowo nazywa!). Nie daj Boże, aby te zniszczenia były kontynuowane!
Gdzie jeszcze w spadku po Europie XX wieku mamy dziś zachowaną pomnikową rzeźbę i architekturę monumentalną? Jak to gdzie? U przeciwnika zarówno Polski z roku 1918-1920, jak i Hiszpanii z lat 1936-1939, a zatem na obszarze dawnej Bolszewii, więc w Rosji oraz na Ukrainie i na Białorusi (bo o architektonicznych przynajmniej pozostałościach włoskich – są takie – a już tym bardziej niemieckich w Polsce jest zakazane mówić, a nawet pomyśleć).
O tak! Właśnie w latach 40-60. XX wieku, na obu krańcach Europy, takoż kontrrewolucyjna katolicka Hiszpania, jak i rewolucyjny bezbożniczy Związek Sowiecki, wznosiły potężne pomniki i mauzolea na chwałę swoich zwycięstw. Kto więc tu u nas Hiszpanii się boi lub jej nie zna (uparcie nie chce poznać), ten może co do formy, techniki, a nawet estetyki (sic!) pomnikowego, wielkowymiarowego, monumentalnego upamiętniania swoich zwycięstw inspirować się u… przeciwnika, czyli u sowietów (w Polsce, i zwłaszcza w Warszawie, też przecież odcisnęli oni swoje pieczęcie). Nikt albowiem nie może zaprzeczyć, że w tej akurat dziedzinie mieli oni wybitne osiągnięcia. Lecz w naszej opinii daleko sowietom połowy XX wieku do współczesnych im Hiszpanów, którzy stali się w tych (i nie tylko tych) sprawach, będąc wszakże dziedzicami swojego niegdyś Złotego Wieku, mistrzami największymi, nie tylko z uwagi na jakże bliskie polskiemu sercu przesłanie ich monumentalnych dzieł, lecz także na tychże dzieł najwyższą wartość artystyczną, na swobodę w dziedzinie jakże udanej aranżacji całego krajobrazu i na jakże wymagające rozwiązania techniczne zastosowane przy owych dzieł wznoszeniu.
A my tu, w warszawie AD 2020, drepcemy mocząc nogi w fontannowym bajorku, akurat na Placu na Rozdrożu. Oto jest skala naszej dzisiejszej, polskiej małości. O, jakże wielki żal o tym pisać; ale trzeba, bo to jest – niestety – prawda.
Co do owej wystawy prac pokonkursowych, to w ciągu wspomnianego lutowo-marcowego weekend’u przeciekały do publiczności informacje, że wystawa się jednak pojawi, „w pawilonie Zodiak” (gdzie to jest?), jednak już tylko w dniach pracujących, gdyż „od poniedziałku do piątku”, tj. w dniach 2-6 marca 2020 roku.
Prostacki, PRL-owski, nękający chwyt – chcieliśta, no to mata; nie możeta przyjść, no to i nie przychodźta; i cieszta się z tego, co jest, bo łacno nic z tego mogłoby nie być. I nie ma – zauważmy – bo mamy już oto prawie skończony pierwszy kwartał roku 2020, a na Placu na Rozdrożu nadal jest za głębokiego jeszcze PRL-u urządzony dołek z sadzawką, a nie żaden-tam pomnik.
Wszystko to przywodzi na myśl tę nieco inaczej i w innych warunkach się odbywającą, ale takoż upokarzającą szarpaninę z czasów Jaruzelizmu, czyli „stanu wojennego i powojennego”, prowadzoną w celu postawienia w Warszawie Pomnika Powstania Warszawskiego 1944 roku (por. Marian Pyzel, „Bitwa o Pomnik Powstania Warszawskiego 1944”, Warszawa 1992). Ale… wtedy rzecz dotyczyła wydarzenia jeszcze bardzo świeżego, bo sprzed zaledwie 40. lat; porównajmy: w bieżącym 2020 roku mają się odbyć huczne obchody 40-lecia NSZZ „Solidarność”.
Wtedy więc, w latach 80. XX wieku, wciąż jeszcze żyła i była w całkiem dobrej kondycji generacja uczestników i świadków drugiej wojny światowej, będących w trakcie tej wojny osobami już dorosłymi, z których niejedna pełniła w okresie wojennym wyróżniające się funkcje. Było się komu upomnieć o Pomnik 1944 i zakrzyknąć, że: „wtedy było tak, a nie śmak, bo ja o tym świadczę!”.
Dzisiaj zaś nie ma już na tym świecie od dawna nikogo, kto by się mógł tak samo upomnieć o prawdę o roku 1920 – o wydarzeniach nie sprzed krótkich 40., lecz sprzed długich aż 100. lat. Nawet najstarsi dzisiejsi ludzie mogą się powoływać li tylko na historiografię „o roku 1920”, a ta jest w stanie daleko niewystarczającym (sic!) – pomimo minionego trzydziestolecia ponoć wolności badań naukowych.
Pomyślcie tylko – strona tzw. polska dotąd nie przeprowadziła wykopalisk na żadnym z tych choćby największych polskich pobojowisk lat 1918-1920, ani za dzisiejszą wschodnią granicą – myśmy się kiedyś upominali w IPN-ie o przynajmniej Chorupań k/Dubna na Wołyniu – ani nawet w dzisiejszych granicach Polski, nawet o te kilka kwadransów jazdy od Warszawy. A to już jest głęboko haniebne!
Naród zaś o tym wszystkim nie wie absolutnie nic, bo go już dawno temu zaprzestano uczyć historii po szkołach, a gdy jeszcze uczono, to wykoślawionej.
Lecz my lubimy prowadzić porównania braku przekazu o wydarzeniach z pierwszej ćwierci XX wieku z owym obfitym przekazem o wydarzeniach drugiej wojny światowej. Więc nas za to nie kamienujcie w hurra-patriotycznym oburzeniu, że zauważymy iż ostatnio, mianowicie w końcu lutego 2020 roku, w massmediach najszerszego nurtu, jak co roku, bardzo dużo czasu (i emocji!!!) poświęcono kolejnym wspomnieniom dokonanego na Polakach w lutym 1944 roku mordu w Hucie Pieniackiej. Na Wołyniu? Akurat nie, lecz na jego obrzeżach, zatem i wspomniany wyżej Chorupań też w tej samej krainie się znajduje!
Lecz porównajcie te dwa zdarzenia, jako części większych całości i zapytajcie nareszcie:
Co i z jaką korzyścią dla strony polskiej wydarzyło się pod Chorupaniem w lipcu 1920 roku? Co i z jaką – niestety – całkowitą, kompletną, totalną niekorzyścią dla strony polskiej wydarzyło się w Hucie Pieniackiej w lutym 1944 roku? To są rzeczy nieporównywalne, zupełnie innej skali!
A tamci nasi wielcy bohaterowie, najwięksi wojownicy, nie walczyli i ginęli pod Chorupaniem i w tysiącu innych miejsc po to, aby ledwie ćwierć wieku później ktokolwiek bezkarnie, masowo i gdziekolwiek-bądź mordował polską bezbronną ludność!
Zrozumcie i pomiarkujcie wreszcie to, o czym my tu do Was mówimy; jak i to, na co tak wiele czasu i uwagi poświęcają polskojęzyczne massmedia. Jest różnica? Prawda?
A w miejscu zwanym Huta Pieniacka, jak i w dziesiątkach innych o podobnej przeszłości, teraz tylko pustacie i ugory – po horyzont. Mordercy tak bardzo chcieli „oczyścić ziemię ukraińską”… ale w jakim celu? Skorą dotąd – a mija już trzecie pokolenie – tamtych ludnych i uprawnych niegdyś okolic w ogóle nie zagospodarowali, nie zabudowali ponownie, sami nie zasiedlili. A ich wnuki i prawnuki pchają się teraz poza granicę Ukrainy, bardzo chętnie do „Polszy”, aby tam na Wołyniu i we Lwowszczyźnie nieuprawne ugory za sobą pozostawić, a tu w Polsce rozległe blokowiska zasiedlać.
Zachowując właściwe proporcje zauważcie tylko: Gdzie tu sens? Banderowcy i SS-Galizien mordowali polską matkę i jej dziecko tam, na Rusi, a dzisiejsi Polacy – którym o tamtym mordzie i o jego motywach ciągle się w polskich massmediach przypomina – z obojętnością przyglądają się ruskiej młodej matce spacerującej z ruskim niemowlęciem w wózku po polskich blokowiskowych trotuarach; lecz inni wcale nie z obojętnością, bo też od niej ciągną czynsz za wynajem mieszkania M-3 lub choćby tylko pokoju w takim lokalu. Do ruskiej rodziny-konkubinatu dojechał brat tej kobiety; no to Polak zwiększa pobór czynszu na okoliczność dołączenia jednej osoby. Co za zgodne, pokojowe stosunki! Liczba Polaków na metr kwadratowy maleje, liczba Rusinów i Chazarów rośnie!
Bo też nas się poprzez massmedia tresuje, aby i na mord w m.in. Hucie Pieniackiej sprzed lat, i na to dzisiejsze zasiedlanie naszych blokowisk przez cudzoziemców-obcoplemieńców, wnuków bolszewików i banderowców, patrzeć biernie, żadnych wniosków ani z jednego ani z drugiego wydarzenia nie wyciągać, żadnych działań – społecznych, rządowych, ani pozarządowych – nie podejmować.
Tak więc zapowiada się na to, że w bieżącym roku 2020 o wiele huczniej będzie świętowane 40-lecie NSZZ „Solidarność”, aniżeli 100-lecie Cudu nad Wisłą – oba w sierpniu przecież. 100-lecie łatwo więc zostanie „przykryte” przez owo 40-lecie; to i z budową pomnika 100-lecia można się wszakże nie śpieszyć, a najlepiej w ogóle jej nie podejmować. Nieprawdaż?
Przynajmniej my o tej formie pomnikowi, stawianemu w takim miejscu i w takich okolicznościach jesteśmy przeciwni! Albo coś godnego i wybitnego – na wzór zwłaszcza Hiszpanii – albo nic! Oto nasza dewiza!
Tak więc ów masowy, ludowy, działający wszakże dość po omacku, i zwodzony przez agenturę od samego początku, ale jednak antykomunistyczny i w rzeczy samej katolicki ruch „Solidarności” roku 1980 i późniejszych zostaje postawiony w opozycji do owego dawniejszego, w warunkach roku 1920 także masowego ruchu ówczesnych Polaków skierowanego do szeregów Odrodzonego Wojska Polskiego w celu odparcia takoż komunistycznej i bezbożniczej inwazji.
Czy nie genialnie szatańskie posunięcie? Dziel i rządź! Proste, znane, tyle razy sprawdzone.
Mamy więc ten weekend lutowo-marcowy, ale nie mamy zapowiadanej, lecz skasowanej we czwartek pokonkursowej wystawy; zatem pomimo wolnego czasu sobotnio-niedzielnego nie możemy jej obejrzeć. Ci wszyscy, którzy właśnie teraz, 1 marca 2020 roku, wspominają Żołnierzy Wyklętych lat 1944-1956 – też nie mogą.
Jeśli wystawa się jednak pojawi – w tygodniu – postaramy się ją obejrzeć i Wam cośkolwiek o niej napisać; i różnych dygresji dorzucić też.
c.d.n.
Marcin Drewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!