Będę szczery. Nie od razu – ja przynajmniej, – doszedłem do tego stanowiska, a i dziś, sądzę, z katolickiego punktu widzenia można mi niejedno zarzucić. Z początku, porzucając czysto pogański nacjonalizm, do którego byłem głęboko przywiązany, ulegałem wahaniom, bojąc się wręcz o czystość swego narodowego stanowiska. Zacząłem podchodzić do katolicyzmu od strony socjologicznej, od jego wartości społecznej, traktowałem go utylitarnie, nie w wulgarnym, oczywiście znaczeniu tego słowa, polegającym na korzyści sojuszu z klerem, ale w tym szerszym, maurrasowskiem, uznającym pozytywne walory doktryny i ustroju Kościoła dla wychowania społeczeństwa. Później dopiero zrozumiałem, że wchodzą tu w grę problemy duchowe niezależne w ogóle od stosunku jednostki do społeczeństwa, problemy natury moralnej o charakterze najzupełniej osobistym Ale nie miejsce tu, by je poruszać. Wystarczy powiedzieć sumarycznie, że dogoniłem młodszych od siebie, nie ja jeden zresztą i że całe młode pokolenie patrzy mniej więcej jednakowo na problem wiary naszej.
Jesteśmy katolikami nie tylko dlatego, że Polska jest katolicka, bo gdyby nawet była muzułmańską, prawda nie przestałaby być prawdą, tylko trudniejszy – i boleśniejszy – byłby dla nas, Polaków, dostęp do niej. Jesteśmy katolikami nie tylko dlatego, że doktryna katolicka lepiej rozstrzyga trudności a dyscyplina – konflikty, ani dlatego, że imponuje nam organizacja hierarchiczna Kościoła, zwycięska poprzez stulecia, ani dlatego wreszcie, że Kościół ocalił i przekazał nam w spuściźnie wszystko to, co w cywilizacji antycznej było jeszcze zdrowe i niespodlone, ale dlatego, że wierzymy, iż jest Kościołem ustanowionym przez Boga. Gdyby Kościół nie spełnił nigdy żadnego z wielkich czynów politycznych, gdyby nie wydał z siebie ani Augustyna, ani Tomasza z Akwinu, gdyby nie ochrzcił i nie wychował Polski, nie wprowadził jej w X wieku w krąg narodów cywilizowanych, a w XIV-tym nie pomógł do zjednoczenia – wówczas dla nas, młodego pokolenia polskiego, istniałby ciężki konflikt duchowy, podobny do tych, które szarpią duszę niejednego Niemca – hitlerowca, ale to by nic nie zmieniło faktu prawdziwości wary katolickiej, tylko uczyniło znaki Opatrzności bardziej niezrozumiałe i trudne do odczytania.
Jeśli mówi się dzisiaj o powrocie młodego pokolenia do religii, to nie należy tego traktować ani jako przemijającą modę, ani jako akt polityczny, ani nawet jako pietyzm dla tradycji narodowej, ale jako powrót do źródeł mocy duchowej, do trwałej przystani wśród szalejącej burzy. I powrót ten odbywa się nie przez skomplikowane rozumowanie, ale aktem woli i nakazem musu wewnętrznego. Bez tego powrotu nie zdołalibyśmy nic zrozumieć z pędzących niesamowicie wypadków na zewnątrz nas i w nas samych. Credo ut intelligam. Wierzę, aby zrozumieć. Rozumieć…. Ale przecież rozum dzieli ludzi, a uczucia łączą? Przecież widzimy dziś i uważamy za słuszny odwrót od intelektualizmu ku zbiorowisku niezgłuszonych instynktów? Oczywiście. Jest wyższością współczesnych ruchów politycznych, że nie opierają swej ideologii na podstawie „naukowej”, to znaczy na przesądzie, że aktualny stan nauki europejskiej wystarcza sam przez się do stworzenia systemu. Nauka bowiem często błądzi bądź przez obranie fałszywej metody bądź przez uznanie części prawdy za całą prawdę. Tak w kleszczach „naukowego” przesądu szamocą się dziś wyznawcy Marksa. Ale nie znaczy to, aby wpadać w przeciwną przesadę, w mistycyzm Rosenberga, irracjonalizm Bergsona lub pragmatyzm Jamesa, aby lekceważyć rozum, nie tworzyć rozumowego światopoglądu.
W obecnym chaosie zagadnień nie zrzeszymy się bez przyjęcia za podstawę instynktów i uczuć, ale już zrzeszeni nie opanujemy chaosu, jeśli nie zwyciężymy go myślą. Ale czyż nie wystarczy wrócić do tego, co ludzkość ongi porzuciła, a co przypomniał Leon XIII, do wspaniałej myśli świętego Tomasza z Akwinu, uzupełnionej komentarzami kompetentnych czynników od XIV wieku aż po dzień dzisiejszy? Jeśli chodzi o Tomasza, to geniusz jego objął szersze horyzonty i stworzył pełniejszy system, niż jakikolwiek myśliciel epoki późniejszej, ale filozofia jego obok szeregu tez wiecznych posiada szereg związanych z epoką, ówczesnym stanem wiedzy, ustrojem społecznym i ówczesnym podejściem do zagadnień. „Choćby się było jak najbardziej przywiązanym do ideału chrześcijaństwa średniowiecznego, trzeba uznać, jego upadek ” – mówi niepodejrzany o modernizm Jakub Maritain. Późniejsi zaś od Tomasza myśliciele katoliccy niewiele wnieśli do skarbca myśli ludzkiej. Gdy po załamaniu się syntezy średniowiecznej ludzkość wstąpiła na ciężką i bolesną drogę odkrywania kolejnych prawd fragmentarycznych, myśliciele katoliccy często nie umieli wpaść w rytm maszerujących szeregów, często, zazwyczaj nawet, postęp myślowy odbywał się poza nimi. Mówi się słusznie o Galileuszu, że bez niego nie byłoby Newtona i Laplace’a, bez nich zarozumiałości materializmu i płytkości pozytywizmu; ale jednocześnie nie byłoby możliwe dzisiejsze odrodzenie myśli przyrodniczej.
Rzecz zrozumiała, że hierarchia duchowna nie mogła uganiać się za niesforną myślą ludzką po wertepach herezji, musiała surowo oceniać podobne odchylenia i czekać bez pobłażliwości na powrót marnotrawnych dzieci, ale nie było to złe (nawet w odległej konsekwencji i dla katolicyzmu), że znaleźli się ludzie, którzy, ryzykując prawowierność, często mieszając bez złej woli prawdę z fałszem, pchnęli myśl ludzką na dalsze tory, jak ów alchemik na dworze Augusta II, który nie stworzył złota, ale odkrył tajemnicę wyrobu porcelany. Ostatecznie myśl ludzka tryska, gdzie chce; obowiązkiem i prawem hierarchii kościelnej jest ująć to źródło w ocembrowanie i sprawdzić jego lecznicze – lub trujące – właściwości, ale nie każde źródło wytrysłe poza obrębem zabudowań świątyni musi być od razu trujące. Istotne jest to, czy myśl ludzka, o której katolicy mają sąd wydać, w działaniu swym prowadzi niewierzących w kierunku wiary czy wiernych w kierunku niewiary. Tu pora wspomnieć Kopernika , oczywiście nie dla tanich szyderstw wolnomyślicielskich. Cenzura kościelna wciągnęła dzieła astronoma na indeks i uczyniła słusznie z punktu widzenia swej roli, bo szerokie rozpowszechnienie się poglądów o obrocie ziemi wokół słońca mogło w ówczesnym stanie umysłów spowodować zamęt i spustoszenie moralne. Ale z drugiej strony, czy byłoby rzeczą dobrą, gdyby lojalny syn Kościoła, Kopernik, dożywszy wyroku, wycofał i spalił swą książkę? Lub gdyby spalił swą „Summę” św.Tomasz potępiony przez arcybiskupa paryskiego?
Oczywiście trudno się dziwić podejrzliwości Kościoła. Między dziedziną ortodoksji i heterodoksji leży szeroka strefa graniczna – niewiedzy. Gdy w strefę tę zapuszcza się ustalony autorytet, jakiś znany ze swej wiedzy i uzdolnień dostojnik kościelny w typie Newmana czy Merciera, wolno mu podejść do samych granic herezji, aby wytknąć linię demarkacyjną, można mu bowiem ufać, że jej nie przekroczy. Na harce po tej krainie osób mniej powołanych musi hierarchia duchowna patrzeć z troską i trwogą. To jej prawo i obowiązek. Ale niech Bóg wybaczy zuchwałym konkwistadorom tej strefy, bo choć dużo grzeszą, dużo też dają dobrego. Epoka dzisiejsza to dopiero nikły brzask odrodzenia myśli chrześcijańskiej wśród mroków, zmuszających do błądzenia po omacku. Jak mówi Maritain „nowa cywilizacja chrześcijańska będzie się musiała kształtować i przygotowywać powoli w katakumbach historii”.
Ale brzask ów – wiemy to dobrze – nie jest ani błędnym ognikiem, ani sztuczną latarnią. Wiemy, że w jego kierunku trzeba iść, aby znaleźć prawdę, a nie, jak sądzono do niedawna – w odwrotnym. Olbrzymi przewrót w naukach ścisłych, który dokonał się w naszym stuleciu, potwierdza tę wiarę i tę pewność. Człowiek, który chciał w drugiej połowie XIX wieku bronić argumentami naukowymi podstawowych zasad wiary, mógł snadnie załamać ręce. Wszystkie dziedziny nauki zdawały się wielkim głosem dowodzić słuszności metod pozytywistycznych, prawdziwości poglądów materializmu, determinizmu, ewolucjonizmu, hedonizmu….Zdawało się rzeczą oczywistą, że nie istnieje nic poza materią, którą rządzą żelazne prawa przyrodnicze. Z tej martwej materii drogą różniczkowania się i wzbogacania powstać miało zjawisko życia, a życie owo przez ewolucję od ameby do ssaka – wytworzyć w końcu człowieka, który mimo całego skomplikowania jest też materią – niczym więcej. Stąd wniosek logiczny, że człowiek w postępowaniu swym kieruje się wyłącznie i w sposób konieczny względem na własną przyjemność a komplikuje sobie jedynie życie wytworami swej wyobraźni, jak Bóg, dusza, wolność woli.
W naszych czasach jeden po drugim walą się filary tego poglądu. Już sama metoda badania okazała się błędna: wierzono w wieku XIX, że to tylko jest naukowe, co można objąć zmysłami: dojrzeć, zmierzyć lub zważyć. Dziś najbardziej twórcza gałąź nauk przyrodniczych, fizyka, przekroczyła granicę nauk poznania zmysłowego i odkrywa nowe światy w obrębie niepoznawalnych zmysłami atomów. A te odkrycia wstrząsają podwalinami całej nauki europejskiej, takiej, jaką wytworzyli poprzednicy nasi. Jej kamieniem węgielnym była zasada: każda rzecz ma swoją przyczynę, a każda przyczyna wywołuje ściśle określony skutek, łapiące wierzył, że dokładne poznanie wszystkich sił natury pozwoli na ujęcie w jednolitą formułę całości praw świata i to tak ściśle, że wszystko stanie się całkowicie pewne, a przyszłość tak jasna jak przeszłość. Ale w takim razie i postępowanie ludzkie jest ściśle określone przez prawo przyczynowości: każdy czyn nasz wyznaczony jest niejako z góry przez zespół przyczyn od stanu organizmu poczynając a na działaniu środowiska społecznego kończąc. W praktyce pogląd taki przeczył wszelkiej odpowiedzialności człowieka i prowadził np. w dziedzinie obyczajowej do usprawiedliwiania zboczeń seksualnych, do traktowania wszelkich w ogóle przestępców jako ludzi chorych, do zamiany kary śmierci na osadzanie w zakładach neuropatycznych. Oponenci, broniący tezy o wolności woli ludzkiej mieli, naukowo biorąc, zadanie wprost beznadziejne, musieli bowiem przeczyć prawu, które jak szeroka i długa dziedzina nauki, nigdzie nie dopuszczało wyjątków. Cios, zadany determinizmowi wyszedł z nauki, która przez kilka wieków stanowiła najmocniejsze jego oparcie: z fizyki. Przy analizie zjawisk wewnątrz atomu okazało się, że zasada przyczynowości jest na tym terenie niesprawdzalna i to nie wskutek niedokładności naszych przyrządów badawczych, lecz niesprawdzalna zasadniczo i wobec tego bez wartości naukowej. Jedyne co można ściśle określić w dziedzinie tzw. fizyki kwantowej to prawdopodobieństwo, ujęte statystycznie; być może, iż wszystkie w ogóle prawa fizyki mają ten statystyczny charakter. A prawdopodobieństwo jest przeciwieństwem konieczności. W obliczu takich wyników wiedzy przyrodniczej, determiniści psychologiczni przestali być stroną atakującą, przeciwnie, ciąży na nich obowiązek dowodzenia – zaiste beznadziejnego – że wbrew prawom świata fizycznego, jedna jedyna dziedzina czynów ludzkich ulega prawu przyczynowości.
Jan Mosdorf
„Prosto z Mostu”, 1936.
Tekst w uwspółcześnionej wersji opublikowany został na portalu nacjonalista.org
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!