Przez długi czas to Europa stanowiła centrum świata, to w europejskich stolicach zapadały kluczowe dla jego losów decyzje. Dziś jednak stan ten należy już do przeszłości, przy czym nie wojny i kataklizmy, ale przemiany kulturowe skutkujące upadkiem moralnym i kryzysem demograficznym sprawiły, iż Europa odgrywa obecnie rolę peryferyjną i w nieodległej perspektywie może stać się łatwym łupem dla muzułmanów.
Procesy, które do tego doprowadziły, zapoczątkowane zostały w czasach dość odległych, przy czym stopniowo, z pokolenia na pokolenie, nabierały one rozpędu. I choć niemiecki imperializm, wykorzystujący jako narzędzie instytucje Unii Europejskiej, da nam jeszcze nieźle w kość, to czynniki demograficzne ostatecznie okażą się decydujące i w nieodległej perspektywie Europa Zachodnia skolonizowana zostanie przez imigrantów z Afryki i Azji, którzy narzucą tam swoje porządki. Temu właśnie poświęciłem mój artykuł w ostatnim ubiegłorocznym numerze magazynu MAGNA POLONIA:
Aktualnie to Stany Zjednoczone i Chiny odgrywają pierwszoplanową rolę w świecie, tyle że pozycja USA zdaje się stopniowo maleć, a pozycja Chin rosnąć. Generalnie, centrum światowego rozwoju systematycznie od lat przesuwa się do Azji Południowo Wschodniej. Z kolei Rosja, choć jest ledwie cieniem tego, czym był kilkadziesiąt lat temu ZSRR, przynajmniej gdy chodzi o siłę jej armii, wciąż stanowi czynnik, z którym na arenie międzynarodowej trzeba się poważnie liczyć. Tyle że we wszystkich tych krajach obserwujemy te same symptomy kryzysu, które doprowadziły do widocznego już gołym okiem upadku Europę Zachodnią – tj. starzenie się ludności oraz coraz wyraźniejsze objawy postępującej dekadencji.
Jeśli więc w najbliższym czasie nie dojdzie do jakiegoś gwałtownego przesilenia, to przyszłość należeć będzie do krajów muzułmańskich oraz narodów Półwyspu Indyjskiego, co przede wszystkim wynika z ich rosnącego potencjału demograficznego. O ile jednak Amerykanie i Chińczycy starają się realizować swe cele polityczne przy użyciu bogatego zestawu narzędzi, o tyle w przypadku Rosji głównym jej atutem są (wciąż potężne) siły zbrojne.
Rosja, jeżeli chce zachować, czy też raczej odzyskać, mocarstwową pozycję, musi przede wszystkim przywrócić swoje wpływy w strefie postradzieckiej, skąd od lat jest systematycznie wypychana przez Turcję. W szczególności mam tu na myśli tureckie kraje Azji Środkowej oraz Kaukaz, a także Ukrainę.
28 kwietnia w strefie przygranicznej Tadżykistanu i Kirgistanu doszło do wielkiej awantury z udziałem około 150 osób – okolicznych mieszkańców z obu stron granicy, którzy od lat toczą spór o dostęp do wodociągu. Jak podano w Biszkeku, stolicy Kirgistanu, bezpośrednim powodem kłótni była próba zamontowania przez stronę tadżycką kamer CCTV na słupach linii energetycznej. Mieszkańcy Kirgistanu sprzeciwiali się temu i próbowali ściąć słup, po czym Kirgizi i Tadżycy zaczęli rzucać w siebie kamieniami. W nocy konflikt zaostrzył się, padły pierwsze strzały…
Rano w akcji były już jednostki wojskowe, przy czym po obu stronach siły zaangażowane w walki rosły z minuty na minutę. Do akcji wprowadzono jednostki pancerne i śmigłowce bojowe, pojawiła się artyleria… Wieczorem zawarto porozumienie o zawieszeniu broni, kończące tę jakże dziwną jednodniową wojnę.
„Czy za tymi wydarzeniami mogą stać Rosja i Iran, zaniepokojone polityką Turcji w Azji Centralnej i w regionie Kaukazu Południowego?” – spytał Selâmi Haktan, analityk turecki, zwracając uwagę, że do zaostrzenia sytuacji na granicy kirgisko-tadżyckiej doszło przy okazji wizyty rosyjskiego ministra obrony Siergieja Szojgu w Tadżykistanie.
W tym miejscu przypomnijmy, że Kirgizi to naród turecki, podczas gdy Tadżycy to lud irański, bliski Persom…
Selâmi Haktan zwraca uwagę na bliską współpracę wojskową Rosji i Tadżykistanu, która to ulegnie dalszemu wzmocnieniu w związku z porozumieniem o utworzeniu wspólnego systemu obrony powietrznej. Obecnie ponad 500 tadżyckich żołnierzy przechodzi szkolenie w Rosji, a 1000 specjalistów szkoli się co roku w 201. bazie rosyjskiej w Tadżykistanie.
Z kolei rząd Kirgistanu odrzucił rosyjską propozycję utworzenia bazy wojskowej w tym kraju, a eskalacja konfliktu z Tadżykistanem – co podkreśla Selâmi Haktan – nastąpiła w momencie, gdy w Kirgistanie trwały rozmowy na wysokim szczeblu dotyczące umowy o współpracy wojskowej z Turcją.
„Rosja obawia się, że Turcja utworzy bazy wojskowe w Azji Środkowej i na Kaukazie Południowym. Wraz z umocnieniem się Turcji w Azji Środkowej i na Kaukazie, hegemonia Rosji i Chin zostanie zachwiana w tych regionach” – stwierdza Selâmi Haktan.
„Kolejnym krajem wspierającym Tadżykistan jest Iran” – dodaje Selâmi Haktan, podkreślając, że Iran udzielał też wsparcia Ormianom podczas wojny w Karabachu, która to zakończyła się ich klęską, przy czym „wejście Turcji na Kaukaz Południowy wywołało nadzieję na wyzwolenie okupowanych przez Iran ziem azerbejdżańskich, podobnie jak to się stało w Karabachu”.
Zwróćmy uwagę, że Selâmi Haktan nazywa Południowy Azerbejdżan „okupowanymi przez Iran ziemiami azerbejdżańskimi”, w czym bynajmniej nie jest on odosobniony.
„Nie należy zapominać, że Tadżykistan zawarł w ostatnim czasie nowe porozumienia militarne z Iranem. Nasze państwo powinno podjąć się w tym sporze roli sprawiedliwego arbitra, ale to Rosja, która ów konflikt rozpala, chce pełnić rolę arbitra” – pisze Selâmi Haktan.
Jego zdaniem próba objęcia roli arbitra przez Rosję wynika z chęci wyeliminowania Turcji, przy czym – podkreśla on – Turcja powinna jak najszybciej założyć bazy wojskowe w środkowoazjatyckich państwach tureckich. Musi się to, według niego, stać tak szybko, jak to tylko możliwe.
Uważa on, że należy jak najszybciej sfinalizować umowy dotyczące ścisłej współpracy wojskowej pomiędzy Turcją a tureckimi krajami Azji Środkowej, tj. Kirgistanem, Uzbekistanem, Turkmenistanem i Kazachstanem. Dzięki temu – jak pisze – „osiągniemy bardzo pomyślne wyniki w najbliższych latach, podobnie jak w Libii”.
„Rosja będzie nadal stawiać nam czoła na każdym polu, wspierając organizacje terrorystyczne w Syrii, puczystów w Libii, ormiańskich najeźdźców na Kaukazie Południowym, Tadżykistan…, bo boją się naszego umocnienia się w Azji Centralnej” – konstatuje Selâmi Haktan, który uważa, że wiek XXI będzie należał do Turków, choć droga do tego triumfu będzie trudna i krwawa.
„Teraz nadszedł czas, abyśmy utworzyli Unię Świata Tureckiego i stawili im [tj. Rosjanom] czoła. A jesteśmy dziećmi wielkiej cywilizacji. Nasza historia jest pełna heroicznych eposów. Teraz jest czas mobilizacji, aby napisać nowe wersety” – podsumowuje Selâmi Haktan.
Od lat z uwagą śledzę to, co dzieje się w krajach arabskich i tureckich oraz w krajach Sahelu. Odrodzeniu, jakie ma miejsce w świecie islamskim, towarzyszy bowiem rywalizacja o przywództwo, a także próby wpływania na bieg wydarzeń przez dawne potęgi, przy czym pierwszoplanową rolę w ostatnim okresie odgrywały tu nie Stany Zjednoczone i Chiny, ale właśnie Rosja, a także Francja, które to znalazły się na kursie kolizyjnym z Turcją i którym to nie jest w smak wzrost jej znaczenia politycznego i militarnego. Temu poświęciłem artykuł napisany pod koniec lutego 2020 roku:
Przełom lutego i marca 2020 roku przyniósł Turkom i wspieranym przez nich bojownikom przegrane bitwy w syryjskim Idlibie. Kluczową rolę odegrało w nich rosyjskie lotnictwo, czego zasadniczo należało się spodziewać, jako że słabość tureckiej obrony przeciwlotniczej dla nikogo, kto interesuje się tą tematyką, nie była tajemnicą. Dopiero wdrożenie systemów HISAR miało to zmienić. W tej sytuacji prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan mógł jedynie grać na zwłokę.
W mojej ocenie Turcja nie jest jeszcze gotowa na to, by w sposób otwarty móc rzucić wyzwanie Rosji, dlatego w jej interesie jest obecnie gra na zwłokę do czasu:
— Wojciech Kempa (@wojciech_kempa) February 4, 2020
5 marca 2020 roku Erdogan udał się do Moskwy, by „negocjować” warunki zawieszenia działań wojennych w Syrii. Prezydent Rosji Władimir Putin w tym momencie zdawał się mieć go „na widelcu”. Ten zmuszony był się ukorzyć przed przywódcą Rosji, który to nie omieszkał przy tej okazji srogo go upokorzyć. Prezydent Turcji w ten sposób zyskał jednak na czasie, co pozwoliło Turkom złapać drugi oddech. W efekcie wiosną 2020 roku siły protureckie w Libii przeprowadziły zwycięską kontrofensywę:
Lato 2020 roku to czas stopniowego wyciszania wojny w Libii i zarazem rosnącego zaangażowania militarnego Turcji w Iraku, a także coraz większego napięcia w relacjach Turcji z Grecją /wspieraną przez Francję/, ale przede wszystkim na linii Armenia – Azerbejdżan, gdzie Armenia liczyła na wsparcie ze strony Rosji, a Azerbejdżan cieszył się bezwzględnym poparciem Turcji:
Jesień 2020 roku to z kolei przede wszystkim krwawa wojna w Górskim Karabachu, której wybuch już pod koniec lata uznawałem za niemal pewny. W ciągu blisko trzech dekad, jakie upłynęły od zwycięstwa Ormian, układ sił w regionie zmienił się diametralnie. Dość powiedzieć, że ludność Armenii skurczyła się w międzyczasie o kilkaset tysięcy, podczas gdy ludność Azerbejdżanu wrosła o prawie 3 miliony. Do tego Azerbejdżan to kraj o wiele zamożniejszy, przede wszystkim dzięki posiadanym złożom ropy naftowej i gazu ziemnego. Przewaga militarna wspieranego przez Turcję Azerbejdżanu była miażdżąca, nic więc dziwnego, że zbrojna konfrontacja zakończyła się jego spektakularnym zwycięstwem:
Koniec wojny w Górskim Karabachu. Ormianie uznali się za pokonanych
Gdy tylko zaczęła się wojna w Górskim Karabachu, zacząłem zadawać sobie pytanie, jaki wpływ spodziewane zwycięstwo Azerbejdżanu będzie miało na Iran. Zacząłem więc z uwagę śledzić wydarzenia rozgrywające się po drugiej stronie rzeki Araks.
W północno zachodnim Iranie mieszka bowiem o co najmniej jedną trzecią więcej Azerów niż w dawnej rosyjskiej / sowieckiej części Azerbejdżanu, która to stała się niepodległym państwem w wyniku rozpadu ZSRR. Dodajmy, że Południowy Azerbejdżan to jeden z najgęściej zaludnionych regionów Iranu, obejmuje przede wszystkim ostany: Azerbejdżan Wschodni, Azerbejdżan Zachodni, Ərdəbil i Zəncan. W tych czterech ostanach Azerowie stanowią gros ludności, ale także w kilku innych ostanach, leżących dalej na południe, są oni licznie reprezentowani, niewiele ustępując liczebnie Persom (według źródeł tureckich, w ostanach Hamadan i Qəzvin nawet przeważają).
Co więcej – o czym pisałem już w październiku 2020 roku – gdy spojrzymy na mapę, to widzimy, że Turcja i stanowiąca integralną część Republiki Azerbejdżanu Nachiczewańska Republika Autonomiczna nie mają bezpośredniego połączenia z Azerbejdżanem oraz tureckimi państwami Azji Środkowej, powstałymi po rozpadzie ZSRR. Uznałem więc, iż może po stronie tureckiej pojawić się pokusa, by takie połączenie wywalczyć kosztem Iranu, zwłaszcza że chodzi o tereny zamieszkałe przez Azerów, uznawanych w Turcji po prostu za Turków.
Azerowie nie są zresztą jedynymi Turkami zamieszkującymi Iran – po drugiej stronie Morza Kaspijskiego, wzdłuż granicy z Turkmenistanem, występuje zwarte osadnictwo Turkmenów, którzy miejscami stanowią tam większość ludności. Z kolei nieco dalej na południe, w niewielkiej odległości od Zatoki Perskiej, żyją Kaszkajowie, stanowiący odłam Azerów, przy czym – jak sami twierdzą – mieli oni zostać tam osiedleni w XVI wieku przez szacha Isma’ila I, najwybitniejszego władcy z turkmeńskiej (azerbejdżańskiej) dynastii Safawidów, po opanowaniu przez niego tych terenów.
Tymczasem pod koniec października minister obrony Turcji Hulusi Akar odwiedził tureckie kraje Azji Środkowej i podpisał umowy o współpracy wojskowo-technicznej z Uzbekistanem i Kazachstanem. Dokumenty te zakładają współpracę w szkoleniu żołnierzy, wspólne ćwiczenia, a także tranzyt sprzętu wojskowego poprzez przestrzeń powietrzną. Poruszono także kwestie opieki medycznej i współpracy w zakresie badań naukowo-technicznych. Ale tu znów wracamy do kwestii braku bezpośredniego połącznia pomiędzy Turcją i postsowieckimi krajami tureckimi, a więc do tematu Południowego Azerbejdżanu…
A tam wojna w Górskim Karabachu wywoływała żywe reakcje. Czy więc należało spodziewać się „efektu domina”? Kwestię tę poruszałem kilkakrotnie, między innymi w artykule z 19 października 2020 roku:
I oto podczas Parady Zwycięstwa w Baku, stolicy Azerbejdżanu, która miała miejsce 10 grudnia 2020 roku i którą przyjmowali prezydenci Turcji i Azerbejdżanu, prezydent Turcji Recep Tayyip Erdogan przywołał w swoim przemówieniu słowa pieśni „Araks”, w której mowa o podziale kraju, który został „siłą rozdarty”.
Odczytano to jednoznacznie jako zgłoszenie pretensji terytorialnych pod adresem Iranu. Erdogan w jednej chwili dla Iranu stał się wrogiem numer jeden. Irańska prasa, irańscy politycy… – dosłownie wszyscy prześcigali się w potępianiu prezydenta Turcji. Równocześnie irańscy Turcy tym intensywniej zaczęli demonstrować swe poparcie dla idei odłączenia Południowego Azerbejdżanu od Iranu…
Tak więc lawina ruszyła i raczej trudno podejrzewać, że prezydent Turcji uruchomił ją w sposób nieświadomy. Należy raczej sądzić, iż był to ruch w pełni przemyślany i obliczony na konkretny efekt; właśnie taki, jaki został uzyskany. Trudno się w tym kontekście dziwić, że Iran, podobnie jak i Rosja, stara się przeciwstawiać rosnącym wpływom Turcji.
Z uwagą obserwowałem więc zacieśnianie współpracy wojskowej Turcji z Pakistanem oraz wyciszanie sporu z Arabią Saudyjską i Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi, co ewidentnie miało wydźwięk anty-irański, ale przede wszystkim wzrost wpływów Turcji w postsowieckich (tureckich) krajach Azji Środkowej, co odbywało się kosztem Rosji, która to obszar ten – o czym była już mowa – traktowała i traktuje jako swoją sferę wpływów. Równolegle Turcja zacieśniała współpracę wojskową z Ukrainą. Ostrze tej współpracy jednoznacznie wymierzone było w Moskwę.
Warto w tym miejscu przypomnieć, że już w styczniu 2019 roku Ukraina podpisała umowę dotyczącą zakupu słynnych tureckich dronów uderzeniowych Bayraktar TB2. Na początku marca 2019 roku pierwsze egzemplarze tej tak groźnej broni dotarły na Ukrainę. Od tamtej pory współpraca wojskowa na linii Ankara – Kijów ulegała stałemu zacieśnianiu. Oto jeden z wielu artykułów zamieszczonych na portalu Magna Polonia na ten temat:
Przełom marca i Kwietnia 2021 roku przyniósł eskalację napięcia na linii Moskwa – Kijów, czemu towarzyszyła niespotykana od lat koncentracja wojsk jednej i drugiej strony. Ostatecznie po raz kolejny skończyło się na prężeniu muskułów…
Bacznie przyglądając się wydarzeniom na Ukrainie i na Kaukazie, a także w tureckich krajach Azji Środowej i w Iranie, starałem się nie tracić z pola widzenia tego, co dzieje się w Libii, a zwłaszcza w Iraku i w Syrii, spodziewając się, że prędzej czy później dojdzie tam do wznowienia walk.
Gdy chodzi o Syrię, widać było, że tak Turcja, jak i Rosja czynią intensywne przygotowania do przyszłej konfrontacji, przy tym jednak jasnym było, że Turcja ów rozstrzygający bój będzie odwlekać przynajmniej do czasu wdrożenia systemów HISAR, co aktualnie się dokonuje.
Od drugiej połowy grudnia 2020 roku zaobserwować można było rosnącą aktywność wojsk tureckich na froncie kurdyjskim, i to zarówno na odcinku syryjskim, jak i irackim. Towarzyszyły temu intensywne zabiegi mające na celu izolację bojowników Partii Pracujących Kurdystanu, mających swe bazy w Syrii i w Iraku. W nocy 23/24 kwietnia 2021 roku wojska tureckie rozpoczęły operacje Pençe-Şimşek i Pençe-Yıldırım, których celem są bazy PKK w regionach Metina i Zap oraz Basyan / Avaşin.
Oddziały tureckie przejęły kontrolę nad masywem góry Mehini, w północnym Iraku
Dodajmy, że w Iraku, podobnie jak i w Syrii, żyje liczna mniejszość turecka / turkmeńska, która pozostaje lojalna wobec Ankary i która zawsze może liczyć na wsparcie z jej strony.
Czy powstanie Państwo Turkmeńskie, wykrojone z terytorium Syrii i Iraku?
Turcja i Rosja znalazły się na kursie kolizyjnym. W obozie tej pierwszej znalazły się przede wszystkim postradzieckie kraje dawnego ZSRR, a w pewnym sensie także Ukraina, nad którymi to krajami Rosja będzie chciała odzyskać kontrolę. Turcja z kolei, by móc dalej wypychać Moskwę z Azji Środkowej, “musi” wyrąbać sobie Korytarz przez Armenię (Zangezur) lub Iran (Azerbejdżan Południowy). A kogo ma po swojej stronie Rosja? W pierwszym rzędzie Iran i Armenię, a także Tadżykistan i Białoruś. Fronty syryjski i libijski jawią się w tym kontekście jako drugorzędne, co nie znaczy, że nieistotne. Przy tym “rozpychanie się” Turcji na Bliskim Wschodzie i w basenie Morza Śródziemnego nie podoba się jej kluczowym partnerom z NATO, przez co nie może ona liczyć na pełne wsparcie z ich strony. A czy ów spór rosyjsko-turecki przybierze postać działań wojennych? Jest to wielce prawdopodobne. A czy może to nastąpić w perspektywie najbliższych kilku – kilkunastu miesięcy? Nie da się tego wykluczyć…
Kończąc, pragnę raz jeszcze zachęcić do zakupu ostatniego ubiegłorocznego numeru magazynu MAGNA POLONIA, w którym znajdziecie Państwo mój artykuł, o którym wspomniałem na wstępie:
Wojciech Kempa
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!