Co my, biedni felietoniści, byśmy zrobili bez naszych Czytelników? Nie tylko czytają nasze felietony, ale też wspierają nas nie tylko pomocą, ale i radą. I oto właśnie jeden z nich zgłosił mi pomysł racjonalizatorski do mojego pomysłu racjonalizatorskiego w sprawie stworzenia kobietom państwowych gwarancji powszechnego prawa do orgazmu. Słuchając jego propozycji zrozumiałem, że niestety jestem już człowiekiem starej daty, który z trudem, o ile w ogóle, może nadążyć za nieubłaganym postępem. Objawiło się to właśnie w moim pomyśle racjonalizatorskim, który polegał na tym, by w ramach wspomnianych gwarancji utworzyć specjalne, quasi-wojskowe bataliony, gdzie każda dama mogłaby zostać usatysfakcjonowana według swoich najskrytszych fantazji. Wymagałoby to wybudowania w ramach programu „Mieszkanie plus” również gęstej, ogólnokrajowej sieci obiektów quasi-koszarowych, ale – już tam architekci zrozumieją, o co mi chodzi – z dużą dawką romantyzmu, być może nawiązującego do koncepcji księżnej Izabeli Czartoryskiej z Puław. I kiedy wydawało mi się, że mój racjonalizatorski projekt plasuje się w awangardzie nieubłaganego postępu, zadzwonił do mnie Czytelnik. Po rozmowie z nim zrozumiałem, że mój projekt jest anachroniczny, bazujący na formach życia, które powoli odchodzą w przeszłość, podczas gdy przyszłość leży w automatyzacji, cyfryzacji i sztucznej inteligencji. Bo ów Czytelnik zaprezentował pomysł racjonalizatorski w tym właśnie duchu i jestem pewien, że panie feministki przyjmą go nie tylko z entuzjazmem, ale z zachwytem.
Na początek, jako warunek sine qua non powodzenia nowego pomysłu racjonalizatorskiego, Czytelnik proponuje, by rząd „dobrej zmiany” porzucił projekty budowy elektrycznych samochodzików dla ludności, a zaoszczędzone w ten sposób środki przesunął właśnie na odcinek gwarancji prawa do orgazmu. Dzięki temu, na ulicach miast i miasteczek można by zainstalować kabiny, podobne do dawnych budek telefonicnych, tylko trochę obszerniejsze, mniej więcej w rozmiarze kabiny prysznicowej, w których byłyby zainstalowane elektroniczne urządzenia zapewniające orgazm, bazujące na sztucznej inteligencji. Klientka po wejściu do kabiny, podawałaby swoje koordynaty, to znaczy – PESEL – a sztuczna inteligencja, w oparciu o jej portret psychologiczny, wybierałaby odpowiedni program komputerowy, według którego następnie odbywałoby się orgazmowanie. W bardziej odludnych okolicach można by utworzyć sieć kabin objazdowych – żeby nikt nie poczuł się wykluczony, ani stygmatyzowany, choćby ze względu na miejsce zamieszkania. Ponieważ wiadomo, że nie ceni się tego, co otrzymuje się za darmo, w każdej kabinie zainstalowany zostałby automat, w którym albo za gotówkę, albo za pośrednictwem karty płatniczej, można by wykupić stosowną ilość czasu – również na orgazmy wielokrotne. Koszty rząd musiałby skalkulować na rozsądnym poziomie, być może po konsultacji z rzecznikiem praw obywatelskich, panem Adamem Bodnarem, który wreszcie mógłby zrobić coś dobrego dla obywateli bez względu na rodzaj ich politycznego zacietrzewienia. Z uwagi na to, że mamy akurat trzecią falę epidemii zbrodniczego koronawirusa, a obawa przed zarażeniem mogłaby zniechęcać kobiety do korzystania z możliwości tkwiących w kabinach, co oczywiście podkopywałoby realność gwarancji prawa do orgazmu, musiałyby one zostać dodatkowo wyposażone w urządzenia ozonujące, zapewniając w ten sposób całkowite bezpieczeństwo. Z tymi urządzeniami ja również zetknąłem się podczas pobytu nad morzem, dzięki czemu wiem, że wystarczy kwadrans ozonowania, by zbrodniczy koronawirus i wszelkie inne miazmaty zostały całkowicie i co do jednego unicestwione. Dodatkową zaletą tego projektu racjonalizatorskiego i to zaletą nie do przecenienia jest to, że powszechne prawo do orgazmu byłoby realizowane bez jakiegokolwiek udziału męskich, szowinistycznych świń, bez czego nie można by się obejść przy moim, staroświeckim projekcie.
Piszę o tym również pod wpływem komentarzy, w których niektórzy Widzowie pryncypialnie mnie chłoszczą, że tylko gadam, a nie zgłaszam żadnych pomysłów konstruktywnych. Jakże tedy „nie zgłaszam”, kiedy przecież zgłaszam, w w dodatku ten pomysł, w odróżnieniu od pomysłów wysuwanych przez obóz zdrady i zaprzaństwa pod dyrekcją Wielce Czcigodnego posła Pupki, a także przez panią Martę Lempart, można zrealizować bez konieczności wymieniania rządu „dobrej zmiany” na rząd „zmiany jeszcze lepszej”, co powinno być docenione również przez wyznawców Naczelnika Państwa.
Tymczasem po wystawieniu przez Fundację Nasze Dzieci, Edukacja, Zdrowie, Wiara, bilboardów z napisem: „Kochajcie się tato i mamo”, podniosła się fala krytyki nie tylko dlatego, że zgodnie z wytycznymi nieubłaganego postępu, mama z tatą kochać się nie mogą, a nawet nie powinni, bo to by znaczyło, że nieubłagana walka płci ustała, a to z kolei opóźniłby nadejście upragnionej przez żydokomunę komunistycznej rewolucji. Nie tylko dlatego, że takie plakaty boleśnie kłują w chore z nienawiści oczy osoby pochodzące z rodzin nowoczesnych, w których mama z tatą prowadzili nieubłaganą walkę płci, no i wreszcie – że te 3,5 miliona złotych, które fundacja wydała na plakaty, można było przeznaczyć na coś innego. To akurat prawda, bo wyobraźmy sobie tylko, ile wódki, zimnych i goracych zakąsek można by za 3,5 mln złotych dostarczyć postępowej młodzieży do squotów, nie mówiąc o leczniczej marihuanie i innych środkach sprzyjających dobrostanowi! Ale „aktywistki” przygasającej „Rewolucji macic” wskazały na jeszcze inne możliwości. Otóż za tę sumę można by sfinansować 1620 tygodni „turnusów rehabilitacyjnych”, gdzie weterani rewolucyjnych walk po różnych przejściach mogliby w miłej atmosferze dochodzić do siebie, albo aż 40 tysięcy godzin „pomocy psychologicznej”. Oznacza to, że psycholog bierze przeciętnie prawie 900 złotych za godzinę wypytywania pacjenta, czy przypadkiem nie śnią mu się w nocy ołówki i perswadowania mu, że powinien być z tego dumny. Daj Boże każdemu, ale dzięki temu lepiej rozumiemy, dlaczego psychologowie co i rusz wymyślają nowe przypadłości, wymagające skomplikowanych i długotrwałych „terapii”. Kiedy w przedszkolu w Lubartowie dziadek zamiast własnego wnuka, przez pomyłkę zabrał z przedszkola jego kolegę, to psychologowie od razu zlecieli się tam, jak sępy, żeby wyprowadzać z „traumy” wnuczka, dziadka i przedszkolankę. Ale przecież nie tylko takie rzeczy można by kupić za 3,5 mln złotych. Kiedy zajrzałem na Allegro, okazało się, że ceny wibratorów wahają się od 60 do 600 złotych. Powiedzmy tedy, że przeciętna cena oscyluje wokół 250-300 złotych, a w takim razie można by za to kupić około 170 tysięcy pierwszorzędnych wibratorów. W obliczu walki o prawo do orgazmu, to oczywiście kropla w morzu potrzeb, ale nawet na najdłuższej drodze trzeba postawić pierwszy krok. Żeby prawdziwa cnota nie pozostała bez nagrody, to warto dodać, że „aktywistkom” w tych obliczeniach pomagała firma Media People, w której swoje usługi oferują „eksperci”, m.in, w osobach pana Michała Polańskiego, pana Macieja Gontarza (ciekawe, czy jakieś więzy pokrewieństwa nie łączą go przypadkiem z nieboszczykiem Ryszardem Gontarzem, w 1968 roku znanym również jako „Wiktor Szpada”?), czy pani Weroniki Szwarc-Bronikowskiej. Widać, że po niedobrych doświadczeniach rewolucji bolszewickiej, aktywistki „Rewolucji Macic” już nie walczą z „plutokracją”, tylko z nią kolaborują, łącząc w ten sposób przyjemne z pożytecznym.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!