Jak w filmie Krzysztofa Zanussiego “Kontrakt” zauważył partyjny buc grany przez Janusza Gajosa, “demokracja, jasne – ale ktoś przecież musi tym kierować!” Tak jest w demokracjach zaawansowanych, na przykład – w demokracji francuskiej, więc co tu mówić o naszej, młodej demokracji? A co do demokracji francuskiej, to warto prześledzić jej rozwój – od rządów motłochu, jeszcze bardziej krwiożerczego od tego poczciwego, jaki pojawił się 11 sierpnia pod Sejmem – który w końcu zaczął mordować się wzajemnie, aż przyszedł Napoleon i nie tylko zrobił z motłochem porządek, ale w dodatku skanalizował jego wyzwoloną energię, wtłaczając go w szeregi armii, którą popchnął na podbój Europy. Skończyło się to niepowodzeniem, ale warto zwrócić uwagę, że Napoleon nie był żadnym demokratą, co to chciałby rządy nad Francją ponownie powierzyć ulicznemu motłochowi, tylko pragnął założyć porządną dynastię. Taką samą intencję miał niepewnego pochodzenia Napoleon III, po którym nastały tzw. “republiki kolegów”, rozkradające wszystko, co tylko można było rozkraść. Miało to swoje plusy dodatnie, bo ci “koledzy”, owszem – sami używali życia, ale też dawali żyć innym i dlatego tamten okres został nazwany “piękną epoką” (la belle epoque). Potem wybuchła I wojna światowa, podczas której państwa wojujące, nie mogąc obrabować państw wrogich, obrabowały własnych obywateli, zawieszając wymienialność własnych walut i narzucając ich przymusowy kurs. Francuskie zwycięstwo tonęło we łzach, o czym można przekonać się jeszcze dzisiaj. Nawet w najbardziej zapadłej wsi jest pomnik poległych w tamtej wojnie, z długą listą nazwisk.
II wojna światowa Francję oszczędziła, co oprócz plusów dodatnich ma też plus ujemny w postaci niechęci Francuzów do Stanów Zjednoczonych, które ten dumny kraj dwukrotnie widziały w sytuacji bez majtek. Nie chcąc nikomu dać się wyprzedzić, a nie daj Boże – zdominować, Francuzi zakrzątnęli się wokół broni jądrowej, rozumiejąc, że to ona stanowi bilet wstępu do klubu państw poważnych. To jednak ma swoje konsekwencje, bo w kraju, który dysponuje bronią ultymatywną nie może przecież rządzić uliczny motłoch. Z drugiej jednak strony motłochowi trzeba schlebiać, więc obecnie w starych demokracjach mamy do czynienia z demokracją kierowaną. Rąbka tajemnicy uchylił był hrabia Aleksander de Marenche w wywiadzie-rzece pod tytułem “Sekrety szpiegów i książąt”. Hrabia był szefem francuskiego wywiadu, więc na pytanie Krystyny Ockrent (z “tych” Okrentów), z jakich środowisk rekrutują się konfidenci jego wywiadu, najpierw z oburzeniem stwierdził, że konfidenci, to są w policji, podczas gdy wywiad ma swoich “honorable correspondants”, którzy – jak już udobruchany wyjaśnił – rekrutują się ze środowisk tak różnych, jak np. taksówkarze, duchowni, a nawet – ministrowie stanu! Jak odbywa się werbunek takich dygnitarzy – tego już nie wyjaśnił, więc skazani jesteśmy na domysły. Ponieważ nigdy nie słyszałem, by werbownik z wywiadu bez pukania wchodził do gabinetu ministra stanu, a potem bez zaproszenia z nogą założoną na nogę, zasiadał w fotelu i ministra werbował, więc bardziej prawdopodobna jest sytuacja, że młodego ambicjonera odwiedzają dwaj mili panowie, którzy mu mówią, że od dawna mu się przyglądają, że mówi on bardzo ciekawe rzeczy i że w związku z tym może w przyszłości oddać Republice nieocenione usługi – oczywiście pod warunkiem, że rozumie. Toteż kiedy “rozumie”, zaczynają do niego napływać pieniądze, które umożliwiają mu prowadzenie politycznych kampanii, zaczynają się nim interesować niezależne media i dzięki temu najpierw zostaje radnym miejskim, potem merem, potem deputowanym do Zgromadzenia Narodowego (na tę okoliczność ułożyłem kiedyś nieprzyzwoity kuplet: dans l`Assemble Nationale, la rirette, la rirette, il n`y a aucune morale, chacun depute est con), potem zostaje senatorem, później – ministrem stanu, a potem – nawet prezydentem – bo co to komu szkodzi, kiedy i prezydent będzie przewidywalny? Do tego schematu idealnie pasuje kariera obecnego prezydenta Emmanuela Macrona, co oczywiście ma swoje plusy ujemne, ale też – mnóstwo plusów dodatnich. U nas, za pierwszej komuny, odbywało się to po chamsku i na przykład pamiętam, jak w trakcie przesłuchania w maju 1982 roku oficer SB próbował mnie zwerbować propozycją wspólnego budowania Polski – ale – i tu pogroził mi palcem – socjalistycznej. Ponieważ poradziłem mu, by Polskę socjalistyczną budowali razem z panem Siwakiem, który jest majstrem budowlanym, już bez żadnych umizgów zawiózł mnie do obozu internowanych w Białołęce.
Wtedy najtwardszym jądrem systemu była bezpieka, która w postaci starych kiejkutów przeszła do naszej młodej demokracji w szyku zwartym i nie tylko nie zniknęła , ale wypączkowała aż w siedem bezpieczniackich watah, które stanowią podszewkę naszej młodej demokracji: ABW, Agencja Wywiadu, Służba Wywiadu Wojskowego, Służba Kontrwywiadu Wojskowego, Centralne Biuro Śledcze, Centralne Biuro Antykorupcyjne i policja skarbowa, a w przygotowaniu są kolejne, np. służba zajmująca się cyberbezpieczeństwem. Każda z nich prowadzi działalność operacyjną, więc musi werbować agenturę, dzięki której – zwłaszcza jeśli uda się ją uplasować w konstytucyjnych organach państwa, w miejscach, gdzie kontroluje się kluczowe segmenty gospodarki, w prokuraturze i sądach, w niezależnych mediach głównego nurtu i w środowiskach opiniotwórczych – można ręcznie sterować całym państwem, a nawet – całym życiem publicznym.
Widzimy to właśnie teraz, kiedy Naczelnik Państwa, w ramach toczącej się wojny Donalda z Kaczorem i Kaczora z Donaldem, zapragnął pozbawić Donalda Tuska głównej propagandowej tuby w postaci TVN. Już mniejsza o to, że podejrzewam, iż TVN została utworzona przy udziale pieniędzy ukradzionych przez stare kiejkuty z Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego – chociaż nawet to stanowiłoby wystarczający powód do troski o “niezależność mediów”, będącej fundamentem “demokracji”, bo jest jeszcze inny, ważniejszy powód. Otóż nowa administracja amerykańska jest coraz bardziej zniecierpliwiona Naczelnikiem, który w dodatku właśnie poszedł na czołowe zderzenie z Naszym Najważniejszym Sojusznikiem – bo Nasz Najważniejszy Sojusznik musi bronić żydowskich biznesów jak niepodległości. Toteż Sojusznik uruchomił stare kiejkuty, które teraz muszą mu się odwdzięczyć za wciągnięcie ich w roku 2015 na listę tzw. “naszych sukinsynów”. Tedy zmobilizowały wszystkie rezerwy i w obronie “wolnych mediów” demonstruje uliczny motłoch, w skład którego wchodzą babcie polskie i żydowskie, leśni dziadkowie i obrońcy demokracji i dziennikarze i eksperci i autorytety moralne, nawet takie, co samego jeszcze znały Stalina – i tak dalej. Okazuje się, że stare kiejkuty potrafią wstrząsnąć fundamentami naszej młodej demokracji, a skoro tak, to jest rzeczą pewną, że zarówno Nasza Złota Pani, co to powierzyła Donaldu Tusku zadanie zagospodarowania tej części wpływów, jakie w Polsce podarował jej prezydent Józio Biden, jak i sam prezydent Józio Biden, co to został tak szczelnie otoczony Żydami, że bez nich nie wie nawet, czy jest dzień, czy noc – chętnie ze starych kiejkutów korzystają przy budowaniu i rozwijaniu demokracji w naszym nieszczęśliwym kraju, co oczywiście wymaga ich dyskretnego udziału w kształtowaniu politycznej sceny.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!