W epoce PRL nieomal corocznie podawano “na maturze” do wyboru temat dotyczący twórczości Stefana Żeromskiego. Autor ten pisał był zaś w roku 1918: “Wszystka własność wielka (…) uznana być winna za warsztat pracy ludu polskiego bezrolnego i małorolnego” (“Początek świata pracy”). Natomiast Maria Dąbrowska, również ceniona przez władze PRL, wypominała była w roku 1937 właścicielom ziemskim następująco: “Ziemianie jednak w swem zaślepieniu twierdzą, że państwo polskie (…) przez pomniejszenie stanu posiadania wielkich majątków idzie właśnie prostą drogą do komunizmu” (“Rozdroże”).
Ażeby zatem zdać maturę dziesiątki roczników młodej polskiej powojennej inteligencji musiały powtarzać z udawanym lub szczerym przekonaniem tego rodzaju treści, pochodzące przecież nie “od radzieckich towarzyszy”, lecz od uznanych, polskich, jeszcze przedwojennych pisarzy, nauczycieli narodu.
Ów “dziejowy determinizm”, jakiego wyrazem była m.in. tzw. reforma rolna, rzeczywiście cechuje się jakimś specyficznie polskim (lecz bardziej jeszcze ogólnoruskim) bakcylem, skoro inne byłe “kraje demokracji ludowej” przemogły go już dawno temu, tj. począwszy od roku 1990, zatem w większym lub mniejszym zakresie pooddawały mienie zagrabione kiedyś przez komunistyczne władze.
U nas, już u progu drugiej niepodległości, ludowcowo-socjalistyczna większość sejmowa domagała się natychmiastowej realizacji następujących żądań:
– przymusowe wywłaszczenie znacznej większości areału nie będącego w rękach państwa, zatem należącego do osób prywatnych, lecz także do fundacji i do Kościoła; ideałem byłoby zgromadzenie całej ziemi w dyspozycji państwa;
– pozostawienie dotychczasowym większym właścicielom (ziemianom, bogatym chłopom, przedsiębiorcom, itd.) po 167.7 ha (300 morgów) na rodzinę, w obszarach zaś podmiejskich lub przemysłowych po 33.5 ha (60 morgów);
– rozparcelowanie znacznej większości upaństwowionego zasobu ziemi na działki o powierzchni do 14 ha (25 morgów) każda, po czym rozdysponowanie działek pomiędzy chłopów-nabywców; także dopełnianie dotychczasowych mniejszych gospodarstw do areału w granicach 14 ha, wyjątkowo do 22.3 ha (40 morgów);
– upaństwowienie wszystkich lasów, “z wyjątkiem lasów gminnych i drobnych przestrzeni prywatnych” (czyli lasów chłopskich);
– zakazanie prywatnej parcelacji gruntów, czyli swobodnego obrotu ziemią prowadzonego dotąd pomiędzy ziemianami a chłopami-nabywcami działek;
– powołanie, obok wyspecjalizowanych jednostek administracji państwowej, na poziomie powiatu także “miejscowego czynnika społecznego” mającego inicjatywę w całym przedsięwzięciu.
Najlepiej by było, zdaniem “reformatorów”, gdyby przymusowo wywłaszczanym około trzydziestu tysiącom właścicieli (rodzin) nie trzeba było płacić możliwie żadnego zadośćuczynienia; i gdyby zamiast chłopów-parcelantów za nabywane przez nich działki płaciło państwu, paradoksalnie, samo państwo (sic!), czyli podatnicy, zatem w ostateczności ogół chłopów wraz z całą resztą obywateli (sic!). Wśród wielu zagrożeń wywoływanych projektowanym przewrotem polityczno-agrarnym pojawiał się też problem tych spośród dotychczasowych pracowników folwarcznych, “którzy przy załatwianiu reformy rolnej nie staną się samodzielnymi gospodarzami” i zarazem utracą zatrudnienie z braku folwarcznego areału, na jakim dotąd pracowali.
“Reformatorów” wcale nie zajmowało to, że ich działania doprowadzą na ziemiach polskich do upadku wielkotowarowego rolnictwa i przez to do drastycznego zmniejszenia produkcji rolnej, w czasie gdy w polskich miastach wciąż obowiązywała wojenna reglamentacja żywności, polska armia z konieczności musiała się rozrastać do miliona i więcej żołnierzy, a zachodnie rządy i banki nie chciały dawać kredytów rządowi polskiemu. Opozycyjnym wobec “reformatorów” narodowym demokratom udało się uzyskać odroczenie i ograniczenie parcelacji majątków uprzemysłowionych oraz tych prowadzących specjalistyczne uprawy lub hodowle, a także zachować nieco większe “maksima posiadania ziemi” dla większych właścicieli na zachodnich i wschodnich obszarach państwa.
Dalsze losy kadry zatrudnionej dotąd w dużych gospodarstwach rolnych – wraz z właścicielami folwarków elity polskiego rolnictwa i polskiej przedsiębiorczości, legitymującej się wieloletnim doświadczeniem i nierzadko akademickim fachowym wykształceniem – nie interesowały “reformatorów”. Przecież to także były “pany”, po większej części “ślachta”, więc grupa przeznaczona na zniszczenie. Ci zaś fachowcy, którzy ze szlachty nie pochodzili, przez “reformatorów” nazywani byli przecież jej “sługusami”, czyli “pańskimi wojtkami” (sic!), zatem zwyczajnymi “zdrajcami chłopskiej sprawy”. Mało tego – nawet niejeden ksiądz, chłopski syn, ale przestrzegający przed zgubnymi skutkami agrarnego przewrotu, też był na wiecach, w Sejmie i w partyjnej prasie nazywany zdrajcą.
W następstwie przyjęcia pięcioprzymiotnikowej ordynacji wyborczej szanse na (współ)rządzenie krajem miały odtąd (i dziś mają) tylko te partie, których cechą działania był populizm – zdolność do mobilizowania najszerszych mas w celu powiększenia liczby zwolenników. Jest to wszakże immanentna cecha systemu demokratycznego. Atoli ziemiaństwo, nawet gdy liczone wraz z pokrewnymi mu wiejskimi i miejskimi zbiorowościami, składającymi się w rzeczy samej na tzw. inteligencję, stanowiło w każdym narodzie niewielką mniejszość.
Dzisiejsze narzekania, że nie ma na rynkach światowych “wielkiego polskiego (prywatnego) kapitału”, “rozpoznawalnej polskiej marki”, czy zbiorowości (prywatnych) firm i przedsiębiorców “strzegących polskich interesów”, a w kraju “pilnujących polskiego stanu posiadania”, znajdują swoje najwcześniejsze uzasadnienie w wydarzeniach daleko sprzed “reformy” zadekretowanej w roku 1944 przez PKWN. Po tymże roku żaden inny zbiorowy gospodarz Polski, dorównujący “przedwojennemu ziemiaństwu”, przecież się nie pojawił. Z wielu powodów, o których pouczają nauki społeczne, nie była nim, pomimo swych zasług, ani ta pierwsza, ani kolejna “Solidarność”.
Opór ludowcom i socjalistom starali się dać w obydwu pierwszych Sejmach Drugiej Rzeczypospolitej narodowi demokraci ze Związku Sejmowego Ludowo-Narodowego i kilku pokrewnych formacji, także przecież populiści, lecz zarazem polityczni ewolucjoniści; w mowach sejmowych przeciwstawiano gwałtownej i niszczącej rewolucji roztropną i kontrolowaną ewolucję; owo “r” na początku znaczyło wiele. Ówcześni działacze narodowi należeli do pokolenia następnego po tym, jakie Władysław Reymont zarysował był w swoich “Chłopach” w postaciach Rocha oraz pana Jacka. Owszem, liczni wśród nich posłowie chłopscy byli przez przeciwną stronę przezywani oczywiście “zdrajcami” i “pańsko-księżowskimi pachołkami”; tak jak wszyscy inni działacze polityczni pochodzący z ludu, lecz nie godzący się z rewolucyjnym – wówczas mówiono z polska: wywrotowym – programem politycznym. Lecz za jakich argumentów pomocą ówczesna sejmowa prawica – owi ewolucjoniści – mogła przelicytować rozgłaśnianą po całej Polsce lewicowo-ludowcową ofertę natychmiastowego nadzielania ziemi, prawie że za darmo, w następstwie przymusowego wywłaszczenia “panów”, a najlepiej od razu także Kościoła?
Dzisiejsi Polacy wychowywali się w przekonaniu o zasadniczej opozycji pomiędzy całokształtem życia w Polsce przed drugą wojną światową i w powojennym PRL-u. Jednakże socjalizm nie pojawił się u nas, ani w innych krajach, dopiero z przełomem roku 1944/1945. Podobieństwa pomiędzy Polską przed- i powojenną, inaczej niż różnice, nadal czekają na upowszechnienie się o nich wiedzy w narodzie.
Ów rewolucyjny blok w pierwszym i drugim Sejmie Polski Odrodzonej nie był spójny, pomimo że nazewnątrz występował zwarcie i zdyscyplinowanie. Ludowcy, jako że agraryści, ani miastem, ani uprzemysłowieniem Polski się nie interesowali. Ci należący do galicyjskiego wyemancypowanego “Piasta” chcieli poprzez przymusowe wywłaszczenie ziemiaństwa rozpowszechnić inną prywatną własność, mianowicie tę chłopską, raczej średnią; ci z królewiackiego antyklerykalnego “Wyzwolenia”, także z galicyjskiego PSL-Lewica, woleli własność chłopską drobną, z preferencją dla dotychczasowych pracowników folwarcznych oraz chłopów bezrolnych. Natomiast Polska Partia Socjalistyczna była wszakże, jak wiadomo, przeciwko prywatnej własności w ogóle, dążąc do powszechnego upaństwowienia dóbr, aczkolwiek dopuszczając spółdzielczość. Ugrupowania te, i mniejsze pokrewne, łączyło wszakże pragnienie likwidacji zbiorowości ziemiańskiej poprzez odebranie jej materialnej podstawy bytu, obalenia “starego ładu”, czyli Polski “księżo-pańskiej” – jak wówczas mawiano – i powołania Polski nowej, mianowicie… Jakiej? W tamtych czasach pojęcie “władza socjalistyczna” oznaczało rządy partii właśnie socjalistycznej, miejskiej; a “władza ludowa” rządy partii innej jednak, mianowicie ludowcowej, wiejskiej. Z przyczyny liczebnej dominacji chłopów (jak w ogóle w ówczesnej Europie) demokratyczna Republika Polska miała być zatem “chłopska”, i przez to właśnie “ludowa”; tak się zresztą przez pierwsze miesiące swego niepodległego bytu oficjalnie nazywała.
Dopiero po roku 1944, czyli w epoce “sojuszu robotniczo-chłopskiego” przyzwyczailiśmy się do traktowania owych dwóch politycznych pojęć – “ludowy” i “socjalistyczny” – jako synonimów. Zatem: powołana dekretem PKWN nowa pięciohektarowa własność chłopska i wygnanie ziemiaństwa ze wsi – wszakże tego pragnęli przedwojenni ludowcy, choć aż do przybycia na nasze ziemie Armii Czerwonej (sic!) tak daleko posunąć się nie mogli. Jednakże wiele folwarków upaństwowiono bez parcelacji, i nazwano je potocznie “pegieerami”, a dla całej wsi wprowadzono państwowy monopol zaopatrzenia rolnictwa i skupu produktów rolnych – lecz właśnie o to walczyli przedwojenni socjaliści.
Niektórzy prominentni politycy uczestniczyli przez ponad ćwierćwiecze w kolejnych etapach tego specyficznie (nowo)polskiego indywidualistyczno-kolektywistycznego przewrotu agrarnego – w latach 1918-1925, w okresie “sanacyjnym”, oraz po drugiej wojnie światowej. Czy w dzisiejszej Polsce można już swobodnie o tym publikować?
Czy już wiemy, w jakim zakresie była z sowieckiego punktu widzenia potrzebna w roku 1944 i później ingerencja władz moskiewskich w przemiany agrarne w podporządkowywanym właśnie kraju, a w jakim zakresie sprawę tę samodzielnie załatwiała znająca lokalne uwarunkowania rodzima lewica?
Marcin Drewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!