Na łamach portalu od miesięcy pragniemy przybliżać historię martyroligii Polaków w okresie II wojny światowej, kiedy to podjęto próbę biologicznego zniszczenia naszego narodu. Dziś dla Państwa wspomnienia dotyczące jednej z takich zbrodni, których na terenie Polski były tysiące. Ich ogrom może świadczyć o tym, w jakim niepokoju i w stresie żyli nasi przodkowie, nie znając dnia ani godziny, w której mogli paść ofiarą bestialstwa siepaczy narodu polskiego.
W dniach od 6 do 8 marca 1943 roku Niemcy przy współpracy ukraińskich jednostek pomocniczych spacyfikowali Łopuszkę Wielką, Rączynę, Pantalowice, Kaszyce, Rokietnicę i Czelatyce (województwo podkarpackie, powiat jarosławski). Podczas pacyfikacji Niemcy zamordowali co najmniej 233 osoby.
Franciszek Bąk, oficer 1 Dywizji im. Tadeusza Kościuszki, który pochodził z Czelatyc, jesienią 1944 roku odwiedził rodzinne strony. Podczas wizyty zebrał wspomnienia opisujące bestialstwo Niemców i ich ukraińskich pomocników w czasie pacyfikacji polskich wsi. Odnosząc się do brutalności w czasie mordowania niewinnych Polaków w Kaszycach, zapisał:
(…) salwy hitlerowskich karabinów i broni maszynowej położyły trupem stu czterdziestu sześciu mieszkańców Kaszyc, wychodzących z niedzielnego nabożeństwa. Krwawi oprawcy kierowali ogień w najgęstszy tłum, zabraniając udzielania pomocy rannym. Wśród bestialsko pomordowanych znalazła się również młoda para, otoczona orszakiem ślubnym. Błogosławieństwo, udzielone przez księdza “na nową drogę życia”, wystarczyło zaledwie do progów kościoła[1].
Opisując następnie relacje związane z pacyfikacją jego rodzinnej wioski, zapisał:
(…) 8 marca nic nie wróżyło nadciągającego nieszczęścia. Kobiety w Czelatycach, wyprawiwszy dzieci do szkoły, przygotowywały izbę do bielenia przed nadchodzącymi świętami (…) Nadeszła pora obiadu i zaczęto już siadać do stołów, gdy wtem wysunięte czujki – wieś miała własny system alarmowy – doniosły, że do obu krańców wsi zbliżają się furmanki z Niemcami, trzymającymi broń w pogotowiu. Wkrótce rozpoczęli krwawe żniwo. Kto żyw, uciekał w pole, ścigany wściekłymi salwami. (…) W wiosce pozostali tylko starcy, ciężarne kobiety i małe dzieci. Gestapowcy strzelali do każdego napotkanego człowieka. Nie oszczędzili chorych, kobiet ani dzieci. Z bliskiej odległości trafiali bez pudła, a odwagi do mordowania bezbronnych dodawał im alkohol i psy policyjne, które doganiały uciekających, szarpały ubranie i ciało, tropiły po kątach.
Dowódcą grupy szalejącej w górnej części wioski był znany oprawca Anton. Gruby, zwalisty, o mętnych oczach, wykrzykiwał:
– Wy, polskie świnie! Wszystkich wymordujemy!
Jego zastępcą, a zarazem dowódcą grupy, która działała w dolnej części wsi, był syn popa z Pełnatycz.
Na drodze krążył pododział Wermachtu, w każdej chwili gotów przyjść z pomocą gestapowcom.
(…) Po krwawej masakrze hitlerowcy weszli do domu Emilii Zachary i zażądali wody. Zmyli krew z łap, napili się mleka, a następnie dwudziestu zakładnikom kazali zebrać trupy i zakopać w jednym dole. Nakazali też cynicznie zebrać od rodzin pomordowanych po jednej tłustej kurze i przywieść jako należność za zużytą amunicję. Odchodząc zabrali z wioski kilkanaście krów, pięć koni, świnie i ponad sto kur[2].
Opisów takich jak powyższy, świadczących o bestialstwie Niemców i ich ukraińskich pomocników wobec Polaków, historia zapisała tysiące. Żaden tekst, opracowanie nie przywróci życia pomordowanym. Jest jednak okazja, aby wyciągać lekcję z historii naszej Ojczyzny, aby przelana krew nie wołała o sprawiedliwość w okresie, kiedy deklarujemy się, że żyjemy w suwerennej i niepodległej Polsce, a nadal tysiące naszych rodaków leży niepogrzebanych w połaciach Wołynia i Małopolski Wschodniej. Szacunek i upamiętnienie tych rodaków jest najlepszym sprawdzianem rzekomej suwerenności, który niestety oblewamy, oszukując sami siebie.
Krzysztof Żabierek
[1]F.Bąk, O lepsze jutro, Warszawa 1985, s. 259.
[2]F. Bąk, O lepsze jutro, s. 259-261.
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!