Gdyby jakiś obywatel został w 1976 roku wprowadzony w śpiączkę farmakologiczną, a następnie doktorzy o nim zapomnieli na całe 50 lat i dopiero na fali epidemii zbrodniczego koronawirusa ktoś (czy przypadkiem nie żołnierze Obrony Terytorialnej wysłani do szpitali gwoli sprawdzenia, czy nikt nie ukrywa tam łóżek?) zauważył to zajęte od 50 lat łóżko i doktorzy pacjenta wybudzili, a następnie dali mu do poczytania żydowską gazetę dla Polaków pod redakcją pana red. Adama Michnika, któremu pomaga tamtejszy Judenrat, to mógłby sobie pomyśleć, że wcale nie spał – bo publikacje „Gazety Wyborczej” na temat Marszu Niepodległości są tam prawie identyczne jak publikacje „Trybuny Ludu” z czerwca 1976 roku. Prawie – bo mimo podobieństw tak uderzających, że można odnieść wrażenie, iż autorzy zwyczajnie poszli do biblioteki i zerżnęli wszystko z archiwalnych egzemplarzy „Trybuny Ludu”, zmieniając tylko niektóre okoliczności, no i oczywiście – epitety, są i różnice. Na przykład w roku 1976 przeciwko partii wystąpiły „warchoły”, podczas gdy teraz – „chuligani”, w dodatku działający nie z pobudek kontrrewolucyjnych i antysocjalistycznych, tylko „faszystowskich”. Tego jednak wymaga mądrość etapu – jako że komunistyczna rewolucja wkracza w etap nowy, kiedy nie walczymy już z „kontrrewolucją” czy nawet „warchołami”, tylko z „faszystami”. I tutaj możemy zauważyć nawiązanie do historii, tylko trochę starszej, kiedy to na wezwanie Ojca Narodów, Chorążego Pokoju Józefa Stalina, w latach 30. żydokomuna tworzyła tzw. fołksfronty, a następnie stawała na ich czele. Teraz też na wezwanie Ojców Narodów rekrutujących się z tzw. narodu wybranego żydokomuna w pośpiechu montuje „fołksfronty” z proletariatem zastępczym, a następnie jak zwykle staje na ich czele. Toteż bez najmniejszego zdziwienia odnotowałem wypowiedź pani Hanny Lis, która postuluje, by ten cały Marsz Niepodległości zdelegalizować, a następnie powsadzać „do pierdla”.
Podobne postulaty formułowali przed laty jej rodzice, Aleksandra i Waldemar Kedajowie, których partia postawiła na pierwszej linii frontu ideologicznego. Wprawdzie etap surowości dopiero się zaczyna, toteż jesteśmy zaledwie w fazie postulatów i nawoływań, ale kiedy trochę poczekamy, to niewątpliwie doczekamy się otwarcia chwilowo nieczynnych obozów 363
koncentracyjnych, bo przecież w zwykłych więzieniach tylu „faszystów” się nie pomieści. Wydaje się, że musiały już zapaść wstępne decyzje, kto ich tam będzie pilnował. Nikt tego zadania nie wykona lepiej od „Antify”, toteż kiedy tylko Naszej Złotej Pani uda się doprowadzić do usunięcia z pozycji lidera sceny politycznej proamerykański rząd „dobrej zmiany” i zainstalowania w naszym bantustanie rządu folksdojczów, to „Antifa” dostanie skierowanie do „polskich obozów koncentracyjnych”, które znowu zostaną otwarte. Dopiero w świetle tego, co nas czeka, można ocenić nerwową reakcję pana red. Tomasza Terlikowskiego, który przeczytawszy wzmiankę o „chwilowo nieczynnych” obozach koncentracyjnych, pobiegł wypłakać się do „Gazety Wyborczej”, gdzie tamtejszy Judenrat utulił go i uspokoił. Chodzi o to, by przedwcześnie nie ujawniać informacji mogących wzbudzić niepokój publiczny i spłoszyć delikwentów przeznaczonych do umieszczenia „w pierdlu”. Niech tam dokazują, jak gdyby nigdy nic, aż wreszcie każdy „o poranku za oknem dojrzy kontury tanku, potem na schodach usłyszy kroki”. Tedy nie bez powodu policja przed Marszem Niepodległości zadeklarowała, że nie będzie „negocjować”, tylko „działać”. Najwyraźniej musiały paść nowe rozkazy, bo podczas kulminacyjnych momentów „rewolucji macic” policja nie tylko nie „działała”, ale nawet nie próbowała „negocjować”. Inna sprawa, jak tu negocjować z demonstrantkami, które same mówią, że dostały „wścieklizny”? O żadnych negocjacjach nie może być w takich warunkach mowy; co najwyżej można zawołać weterynarza, bo wścieklizna jest wszak chorobą odzwierzęcą. Musiało do tego dojść po tym, jak z inicjatywy Wielce Czcigodnej Katarzyny Marii Piekarskiej, „istoty czującej”, taki właśnie ustawowy status „istot czujących” uzyskały zwierzęta. Ale „faszyści” to co innego. Myślę, że tylko patrzeć, jak policja w ramach „działania” zacznie urządzać im „ścieżki zdrowia”, dzięki czemu zasłuży sobie na pochwały żydowskiej gazety dla Polaków, a przede wszystkim – Naszej Złotej Pani, która w gorejącym sercu swoim pielęgnuje rozmaite projekty odnośnie do naszego mniej wartościowego narodu tubylczego. Widzę to w skrócie tak, że od zaprowadzenia dyscypliny i porządku, znaczy się – Ordnungu, który przecież muss sein, będzie „Antifa”, podczas gdy na barki Judenratu złożony zostanie ciężar zapewnienia całej operacji osłony propagandowej.
Bo w porównaniu z poprzednimi laty widać postęp w przygotowaniu „działania”. Jeszcze za czasów pana ministra Bartłomieja Sienkiewicza niemal on sam własnymi rękami musiał podpalać budkę przy rosyjskiej ambasadzie, podczas gdy teraz organizacja znacznie się poprawiła. Nie tylko policja 364
kierowała zmotoryzowanych uczestników Marszu na odległe parkingi i doradzała, żeby sobie „maszerowali pieszo”, ale też w punktach, gdzie zostały zaplanowane „chuligańskie ekscesy”, zawczasu zostały ustawione kamery, które mogły dzięki temu filmować np. wpadnięcie racy do mieszkania, pożar i różne takie incydenty. To też zostało przećwiczone, choćby wtedy, gdy ekipa TVN, podróżując przez głębokie lasy koło Wodzisławia Śląskiego, przypadkowo usłyszała dobiegające z głębi puszczy odgłosy urodzin Hitlera i natychmiast je sfilmowała, ale puściła na antenę nie od razu, tylko dopiero wtedy, gdy lobby żydowskie w Ameryce forsowało ustawę nr 447. Wcześniej zresztą też takie rzeczy były trenowane, na przykład w 2010 roku, kiedy to na Krakowskie Przedmieście pan Dominik Taras „skrzyknął” kilkuset jegomościów ze złotymi łańcuchami z tombaku na byczych karczychach, którzy oblewali ciepłym moczem zapalone znicze, a modlącym się tam starszym paniom proponowali, żeby im „pokazały cycki”. Wtedy Judenrat też stanął na wysokości zadania w zakresie osłony propagandowej, pisząc w swojej gazecie dla Polaków, że na Krakowskim Przedmieściu pojawił się „ożywczy powiew” czy jakoś tak. Dla starych kiejkutów, uplasowanych we wszystkich bezpieczniackich watahach naszego bantustanu, zadaniowanie takich prowokatorów to żaden problem; oficerowie prowadzący dają swoim konfidentom odpowiednie rozkazy i sprawa załatwiona.
No dobrze – ale dlaczego policja musiała dostać rozkaz, by „negocjowanie” zastąpić „działaniem”? Tego, ma się rozumieć, nie wiem, ale myślę, że na właściwy trop naprowadza okoliczność, że podczas apogeum „rewolucji macic” Naczelnik Państwa dał głos dopiero wtedy, gdy pan Robert Bąkiewicz ogłosił utworzenie Straży Narodowej. W dodatku – nawet wtedy nie nakazał „działać” policji, tylko wezwał do obrony kościołów i naszej cywilizacji cywilów z Prawa i Sprawiedliwości oraz członków Klubów „Gazety Polskiej”. A dlaczego? A dlatego, że obawiał się, iż „Straż Narodowa” może przejąć inicjatywę i cała kombinacja, że dzięki „rewolucji macic” zdrowy trzon narodu skupi się znowu wokół Naczelnika Państwa, który dzięki temu odzyska kontrolę nad sytuacją, może rozwiać się w mglistość. Nic zatem dziwnego, że w przypadku „Marszu Niepodległości” musiały paść inne rozkazy. Warto zwrócić uwagę, że 11 listopada „macice” pochowały się w mysich dziurach i tylko w czterech ścianach swoich toalet miotały zaklęcia przeciwko „faszystom”. Czy same na to wpadły, czy może ktoś im to życzliwie doradził – to nieistotne, bo ważniejsze jest co innego. Oto okazało się, że „rewolucja macic” specjalnie Naczelnikowi Państwa nie szkodzi. Przeciwnie – chcąc nie 365
chcąc wysuwa go na czołowego obrońcę cywilizacji i Kościoła. Tymczasem zupełnie inny efekt „rewolucja macic” rodzi w stosunku do obozu zdrady zaprzaństwa. Wprawdzie Wielce Czcigodny poseł Pupka próbował stanąć na czele, ale usłyszał krótkie „wypierdalaj!”. Czy przypadkiem nie dlatego Kukuniek przestrzega „macice”, że jeśli będą dokazywać tak jak do tej pory, to nie zwyciężą? Że muszą zrobić to „mądrze”? Kukuniek swoim zwyczajem nie podaje, na czym polega „mądre” działanie, bo skądże niby mógłby takie rzeczy wiedzieć, ale – powiedzmy sobie szczerze – dlaczego Naczelnika Państwa miałoby martwić stopniowe marginalizowanie jego politycznej konkurencji przez „macice”? Gubernator Will Stark w powieści Roberta Penna Warrena „Gubernator” powiada, że dobro można robić również, a może nawet przede wszystkim – ze zła. No to dlaczego nie spróbować?
Stanisław Michalkiewicz
Tekst pochodzi z książki “Antysemityzm? Piękna idea!” do zakupu której zachęcamy:
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!