“My nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”. To jest naczelna, chociaż niepisana zasada konstytuująca III Rzeczpospolitą. W odróżnieniu od zasad zapisanych w konstytucji, za którą jej obrońcy daliby się pokroić i usmażyć, a przynajmniej pokicać, jak to pięknie wykonał pan mecenas Roman Giertych, który nie tylko przeturlał się na jasną stronę Mocy, ale nawet ostatecznie, choć być może warunkowo, został tam zaakceptowany przez Sanhedryn – ta jest skrupulatnie, chociaż bez specjalnej ostentacji przestrzegana. W konstytucji pisanej jest na przykład zakaz stosowania cenzury w mediach społecznościowych, a tymczasem cukerbergi cenzurują te media w Polsce w najlepsze, zaś nasze dzielne organy udają, że nic nie widzą. Najwyraźniej skądś wiedzą, że gdyby tak któryś ośmielił się ruchnąć cukerbergów, to natychmiast zostałby sam ruchnięty, może nawet z wilczym biletem, więc wszyscy się pilnują. Tymczasem owa niepisana zasada nie tylko zapewnia wszystkim zatwierdzonym udziałowcom sceny politycznej bezkarność, ale również – co jest może nawet ważniejsze – znajduje zastosowanie w życiu politycznym naszego bantustanu.
Od utworzenia rządu pani Beaty Szydło, którą w ramach głębokiej rekonstrukcji rządu Naczelnik Państwa musiał spuścić z wodą na polityczną emeryturę w Parlamencie Europejskim, żeby zrobić w ten sposób miejsce dla pana Mateusza Morawieckiego, którego zasług w doprowadzeniu do kryzysu energetycznego niepodobna przecenić – na scenie politycznej zaczynają pojawiać sie ruscy agenci, a jeśli nie agenci, to ruskie onuce. Ten proces nasilił się po wyborach w roku 2019, kiedy to wśród ugrupowań parlamentarnych pojawiła się Konfederacja. Jak pamiętamy, zachowała się ona całkiem inaczej, niż ugrupowania tworzące “ bandę czworga”, to znaczy – inaczej niż Zjednoczona Prawica, inaczej niż Koalicja Obywatelska, inaczej niż Lewica i inaczej niż Koalicja Polska. Ugrupowania tworzące “bandę czworga” licytowały się między sobą, która jest w stanie wydać więcej pieniędzy. Okazało się, że w tej konkurencji nikt nie potrafi przelicytować Zjednoczonej Prawicy, która do rozrzutności ma prawdziwą zapamiętałość, niczym nieboszczyk Jacek Kuroń do wódki. Tymczasem Konfederacja w tej licytacji udziału nie wzięła, deklarując, że nikomu nic nie będzie rozdawać, ale też nie będzie z nikogo zdzierać. Jak pamiętamy, jeszcze przed wyborami ugrupowania “bandy czworga” ponad podziałami uznały Konfederację za swego wroga. I słusznie, bo gdyby ten program wszedł w fazę realizacji, to ugrupowania “bandy czworga” straciłyby rację bytu. Tego jednak nie można było ani otwartym tekstem, ani głośno powiedzieć, więc okazało się, że Konfederacja to “ruscy agenci”, a jeśli nawet nie agenci – to w każdym razie – “ruskie onuce”. Dlaczego? Ano dlatego, że próbowała realnie spojrzeć na wojnę, jaką na Ukrainie Stany Zjednoczone wraz z państwami NATO prowadzą z Rosją do ostatniego Ukraińca i oceniać płynące stąd zagrożenia dla Polski, a nie wymyślać zimnemu ruskiemu czekiście Putinowi pod dyktando ukraińskiego Sztabu Generalnego, czy pierwszorzędnych fachowców z Waszyngtonu. Charakterystyczne przy tym było to, że za tymi oskarżeniami nie szły żadne kroki prawne. Nikt nie został aresztowany, nikt nie został postawiony w stan oskarżenia, ani nikt nie został skazany. Najwyraźniej i oskarżający i odpowiednie organy państwowe doskonale wiedziały, że to nieprawda, że to tylko taka konwencja politycznego dyskursu.
Potwierdziło się to w ostatnim czasie, kiedy to pan generał Pytel, w swoim czasie też spuszczony z wodą ze stanowiska szefa jednej z bezpieczniackich watah ogłosił, że “Rosja już tu jest”, a widomym znakiem jej obecności jest Prawo i Sprawiedliwość. Na takie dictum, potwierdzone w dodatku przez pana generała Marka Dukaczewskiego, reprezentującego stare kiejkuty, Naczelnik Państwa zareagował stwierdzeniem, że wiedział, iż w Sejmie są ruscy agenci, ale nie zdawał sobie sprawy, że jest ich aż tylu. Z pewnością nie miał w tym momencie na myśli 11 posłów Konfederacji, bo to nie jest znowu liczba, która by mogła wprawić kogoś, a już zwłaszcza Naczelnika Państwa w takie zdumienie. Ale tym wyznaniem Naczelnik Państwa chyba potknął się o własne nogi, bo jeśli “wiedział”, że w Sejmie są ruscy agenci, to dlaczego nie zawiadomił o swoim odkryciu prokuratury, kiedy jako funkcjonariusz publiczny, a w swoim czasie nawet wicepremier nadzorujący struktury siłowe, miał taki prawny obowiązek? Najwyraźniej nie traktował swojej wypowiedzi serio, a tylko jako element politycznej polemiki.
W dniach ostatnich powstała jeszcze śmieszniejsza sytuacja. Oto wspólnik pana Marka Falenty, w swoim czasie uznanego przez niezawisły sąd za “mózg” i sprawcę kierowniczego afery podsłuchowej – bo przecież łańcuch podejrzeń musiał się skończyć szybko i w sposób bezpieczny dla pierwszorzędnych fachowców, którzy pomagali spiskującym kelnerom – powiedział, że materiały uzyskane z podsłuchów zostały sprzedane Putinowi. Ten wspólnik jest obecnie pod śledztwem i korzysta ze statusu “małego świadka koronnego”, a wiadomo, że taki świadek gotów jest zeznać wszystko, czego oczekują od niego przesłuchujący. Kiedy usłyszał to Donald Tusk, a zwłaszcza gdy sam pan generał Dukaczewski powiedział, że skoro tak, to znaczy, że podmianka na pozycji lidera politycznej sceny naszego bantustanu w roku 2015, została przeprowadzona przez Putina. to zaraz zażądał powołania parlamentarnej komisji śledczej. Po co Putin miałby w naszym bantustanie na pozycji lidera instalować ekspozyturę Stronnictwa Amerykańsko-Żydowskiego – tego już pan generał Dukaczewski nie wyjaśnił, ale nie wymagajmy od niego zbyt wiele. W końcu zdymisjonowany szef Agencji Wywiadu był przez dłuższy czas podsrywany przez inną bezpieczniacka watahę i – jak się okazało – nic a nic o tym nie wiedział. Nie brak świadków na tym świecie – mawiał Rejent Milczek – a cóż dopiero, gdy świadek jest “koronny”? Więc nie trzeba było długo czekać, by się okazało, że te rewelacje o sprzedaży podsłuchów Putinowi, to tylko przynęta, na którą dał się nabrać nie tylko pan generał Dukaczewski, ale i sam Donald Tusk. Świadek koronny bowiem zeznał także, że panu Michałowi Tuskowi, synowi Donalda, osobiście wręczył 600 tys. euro w reklamówce z “Biedronki” tytułem łapówki. Pan Michał Tusk oczywiście energicznie te kalumnie dementuje, ale – jak jeszcze w koszmarnych czasach starożytnych zauważył cesarz Klaudiusz – co z tego, kiedy już pozostał trwały ślad po demencji? W ten sposób obydwa przekomarzające się obozy podsuwają opinii publicznej pod nos licytację na różnicę łajdactwa, żeby już nikt nie miał głowy do zajmowania się prawdziwymi problemami państwa. A zabawa wydaje się poza tym całkowicie bezpieczna, bo przecież niepisana zasada konstytuujaca III Rzeczpospolitą: “my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych”, cały czas obowiązuje.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!