Stanisław Michalkiewicz: Dintojra u jedynego przegranego
Tegoroczne Święto Demokracji, czyli wybory do Sejmu i Senatu przyniosły osobliwy rezultat. Wszyscy je wygrali, a przynajmniej tak twierdzą – z wyjątkiem Konfederacji, w której nie tylko zapanował nastrój przygnębienia, ale nawet rozpoczęła się dintojra. Wróćmy jednak do tych, co wybory wygrali. PiS wygrało, bo zdobyło najwięcej, czyli 195 mandatów – ale w porównaniu z wyborami w 2019 roku, kiedy to PiS zdobył 235 mandatów, to raczej porażka.
Z kolei Volksdeutsche Partei, czyli Platforma Obywatelska z satelitami, zdobyła w tegorocznych wyborach 157 mandatów, więc ona akurat może mówić o niewielkim sukcesie, bo w 2019 roku miała ich tylko 137. Lewica też twierdzi, że wygrała, chociaż w stosunku do 49 mandatów w roku 2019, teraz zdobyła zaledwie 29. Za wygraną może uważać się niewątpliwie “Chłopska Droga”, to znaczy pardon; nie żadna tam “chłopska”, tylko Trzecia Droga, która w 2019 roku jeszcze nie istniała.
Wtedy do wyborów stawało PSL, które zdobyło 30 mandatów, podczas gdy teraz wspomniana Trzecia Droga zdobyła ich 65. Pewien postęp zanotowała też Konfederacja, która w 2019 roku zdobyła 11 mandatów, a teraz – 18, co stanowi przyrost o 60 procent. Ale właśnie – w odróżnieniu od wszystkich poprzednich komitetów, dlaczegoś uznała, że te wybory przegrała i – jak wspomniałem – zapanował tam nie tylko nastrój przygnębienia, ale nawet rozpoczęła się dintojra.
Sąd partyjny “zawiesił” Janusza Korwin-Mikke, co w przełożeniu na język ludzki oznacza zakaz publicznych wypowiedzi, no i wyrzucił go z Rady Liderów. W odpowiedzi Janusz Korwin-Mikke zaciąga przed wspomnniany sąd partyjny pana Tumanowicza, który wcześniej zaciągnął przed sąd partyjny jego.
Ciekawe, czy sąd partyjny też zawiesi pana Tumanowicza, czy nie. Gdyby go zawiesił, to i on nie mógłby wypowiadać się publicznie, co mogłoby być dla niego kłopotliwe, bo – w odróżnieniu od Korwina, który do Sejmu się nie dostał – pan Tumanowicz zdobył mandat w okręgu chełmskim. Ale co z tego, kiedy w Sejmie, który jest przecież najpubliczniejszym ze wszystkich miejsc publicznych, nie mógłby się wypowiedzieć, więc nie mógłby złożyć ślubowania, co oznaczałoby utratę mandatu?
Oczywiście świat by się od tego nie zawalił, bo na jego miejsce wskoczyłby następny kandydat z listy, którego sąd partyjny by szczęśliwie nie zawiesił i tak, jak miało być 18 posłów, to tylu by było. Wprawdzie nie tych samych, ale przecież takich samych.
Swoją drogą, kiedy publicznego zabierania głosu zabraniają jacyś totalniacy, to rzecz normalna, ale w partii wolnościowej to raczej ewenement. Inna rzecz, że być może w Konfederacji coraz bardziej toruje sobie drogę pojmowanie wolności zgodne z radą ponurego szwabskiego humorysty Hegla, co to na uniwersytetach, przez tamtejszych utytułowanych mikrocefali, biega za filozofa. Ten cały Hegel uważał, że wolność, to “uświadomienie sobie konieczności”.
To spostrzeżenie natchnęło w swoim czasie Janusza Szpotańskiego do umieszczenia w nieśmiertelnym poemacie “Towarzysz Szmaciak” takiego oto passusu: “Wielkim nieszczęściem jest ludzkości, że ma sąd błędny o wolności, bo wszystko złe się z tego bierze, że nie żyjemy w falansterze i każdy chciałby w pojedynkę zdobyć dla siebie szczęścia krzynkę. Oburzające to dążenie gmatwa historii bieg szalenie i wodząc ludzkość na manowce, uniemożliwia wszelki postęp. Wokół się dzieją potworności, szaleją dzikie namiętności, egoizm oraz zysku żądza, straszliwe orgie wciąż urządza. (…)
Ludzkość to całość, jak wiadomo, a nie zaś zbiór, gdzie byle homo, może na własną rękę rościć sobie pretensje do wolnosci. Za filozofa idąc radą nareszcie sobie to uświadom, że wolność własśnie tkwi w przymusie i z entuzjazmem poddaj mu się. By mogła zapanować równość, trzeba wpierw wszystkich wdeptać w gówno. By człowiek był człowieka bratem, trzeba go wpierw przećwiczyć batem. Wszystko mu także się odbierze, by mógł własnością gardzić szczerze. (…) A gdy już znajdziesz się za drutem, opuści troska cię i smutek i radość w sercu twym zagości, żeś do królestwa wszedł wolności.”
Skoro tedy partia wolnościowa zaczyna od knebla, to tylko patrzeć jak dintojra przerodzi się w “noc długich noży”, albo “wielką czystkę”, jaką starym bolszewikom zgotował Ojciec Narodów, Chorąży Pokoju, Józef Stalin. Ale to jeszcze nic, bo kiedy już na dobre wkroczymy w etap surowości, to czego możemy spodziewać się po prawdziwych partiach totalniackich? Łagier i dół z wapnem.
No dobrze – ale dlaczego właściwie w Konfederacji zapanował nastrój przygnębienia z powodu przegranej? Najwyraźniej liderzy musieli uwierzyć w sondaże, które dawały temu komitetowi 15, a w porywach nawet więcej procent. Takie sondaże, jak wiadomo, są stosowane przez pierwszorzędnych fachowców do rozbudzania apetytów politycznych ambicjonerów bez doświadczenia, zgodnie z receptą, jaką ujawniły diabły dręczące Senatora Nowosilcowa w III Części “Dziadów” Adama Mickiewicza: “najpierw go w pychę wzdąć, a potem w hańbę pchnąć”.
W takich sytuacjach zawiedziona pycha skłania pyszałków do szukania przyczyny domniemanej hańby, no a wtedy ofiarą pada zawsze ktoś, kto jest akurat pod ręką. Tak się składa, że z Januszem Korwin-Mikke przyjaźnię się od roku 1982, kiedy to poznaliśmy się w obozie dla internowanych w Białołęce, a politycznie współpracowałem od końca lat 80-tych, kiedy to w 1987 roku założyliśmy Ruch Polityki Realnej, który w roku 1990 przekształciliśmy w Unię Polityki Realnej.
Jak pamiętam, od samego początku Korwin był obwiniany za wszystkie niepowodzenia tej i innych partii, a potem nawet z nich wyrzucany, podobnie jak i ja – chociaż tak się składa, że wszystkie partie, które Korwina ze swoich szeregów usunęły, zniknęły ze sceny politycznej albo bez śladu, albo zajmują na niej miejsce śladowe. Ja wyciągnąłem z tego wniosek, żeby dać sobie spokój z udziałem w życiu partyjnym, bo szkoda mi było tracić resztek czasu, jaki mi został na użeranie się z ambicjonerami, ale Janusz Korwin-Mikke nadal nie tracił nadziei. No to teraz po raz kolejny stał się przedmiotem dintojry.
Tymczasem nietrudno zauważyć, że prawdziwą przyczyną uzyskania przez Konfederację 7 procent z hakiem, jest rekordowa frekwencja wyborcza. Gdyby nie wynosiła ona prawie 75 procent uprawnionych, tylko – podobnie jak w porzednich wyborach – niecałe 50, to te półtora miliona głosów, jakie padły na Konfederację, dałoby wyższy wynik procentowy.
Tymczasem wydaje mi się, że przywódcy Konfederacji też nawoływali wyborców, by masowo szli do głosowania, jakby nie zdawali sobie sprawy, że w ten sposób działają na własną niekorzyść. No, ale skoro pragnęli być postrzegani tak, jak wszystkie inne, tak zwane “poważne” partie, to trudno, żeby było inaczej. Ale skoro koniecznie chcieli być tacy sami, jak inni, to właściwie dlaczego ludzie mieliby głosować akurat na nich, a nie na tych innych?
Polecamy również: Naukowcy zszokowani zawartością zastrzyków mRNA na COVID
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!