Marcin Drewicz: Dlaczego nie oglądamy katolickich filmów hiszpańskich? Część II: Inne obrazy o owojnie domowej i nie tylko
Scenariusz dla filmu „Raza” (tłum.: „Rasa”, pierwsza wersja 1941, reż. Jose Luis Saenz de Heredia) pochodzi od samego generała Francisco Franco, występującego atoli pod pseudonimem. Tytuł filmu, jasny dla Hiszpana i dla Iberoamerykanina, w kontekście języka polskiego jest nieco mylący.
Nie chodzi tu bynajmniej – jak nam się to na wstępie kojarzy – o rasy ludzkie, jak biała, czarna, czy żółta, lecz o „rasowego Hiszpana”, czyli po prostu o hiszpańskość, o ducha narodowości i tradycji hiszpańskiej (hispanidad), po obu stronach Oceanu Atlantyckiego zresztą; a i na dalekich azjatyckich Filipinach, o czym dalej.
Bohaterowie filmu, w sytuacji skrajnego zagrożenia, nawet ten z nich, który uprzednio pobłądził, dają dowody iż przynależą do tej szlachetnej prastarej rasy… także za cenę życia.
Skąd my, Polacy, to znamy? Z przekazu pochodzącego od naszych Czcigodnych Przodków, od dawnego polskiego „narodu historycznego”. Dzisiejsi Hiszpanie także – od swoich Czcigodnych Przodków. Więc co takiego się obecnie, w XXI wieku, dzieje z ich, i z naszą, i z innych jeszcze narodów „szlachetnymi rasami”?
W filmie opowiedziana jest z rozmachem historia czworga rodzeństwa w czterdziestoleciu począwszy od fatalnego w dziejach Hiszpanii roku 1898, w którym ich ojciec, kapitan okrętu wojennego, ginie u wybrzeży Kuby w bitwie z atakującą tę część Korony Hiszpańskiej flotą Stanów Zjednoczonych. Dodajmy tu na marginesie, że dla Hiszpanów i Iberoamerykanów, inaczej niż w innych językach (może poza portugalskim), od czasów Kolumba i Vespucciego pojęcie „Ameryka” znaczy w zakresie geografii tyle, co Indie Zachodnie, czyli po prostu owa ogromna zamorska część Królestwa Hiszpanii.
Americano jest to więc to, co ma związek z krajami Iberoameryki (Ameryki Łacińskiej), natomiast estadounidense (po polsku byłoby: „stanowozjednoczeniowe”) to jest to, co dotyczy rządzonego przez Anglosasów, więc przez znanych nam z „westernów” gringos, państwa o nazwie Stany Zjednoczone Ameryki Północnej.
W chronologicznym porządku wzmiankowane są w filmie „Raza” inne traumatyczne wydarzenia z tamtego zarazem wojennego i rewolucyjnego czterdziestolecia, jak zwłaszcza marokańska wojna z Rifenami, na której bojowe szlify zdobywali uczestnicy mającej niebawem wybuchnąć Wojny Domowej.
Lecz większa część tego obrazu poświęcona jest oczywiście losom czworga rodzeństwa na fali epokowych wydarzeń tejże Hiszpańskiej Wojny Domowej lat 1936-1939, których tu już opisywać nie będziemy, aby nikomu nie odbierać przyjemności obcowania z tą filmową, ale i na poły dokumentalną fabułą. Pamiętajmy, że wielu spośród hiszpańskich aktorów i filmowców jeszcze na kilka lat przed nakręceniem owych dzieł walczyło na wojnie.
Jak na przykład Alfredo Mayo, który gra w między innymi „Rasie”, natomiast w filmie „Escuadrilla” (tłum.: „Eskadra”, 1941, reż. Antonio Fernandez Roman) gra on niejako samego siebie, gdyż jako lotnik walczył był ledwie kilka lat wcześniej przeciwko rewolucyjnym rojos.
Niech tu będzie miejsce na raz jeszcze zaakcentowanie tego, co już dobrze wiemy, że istnieją i istniały na tym świecie tak zwane dzisiaj „bańki medialne” („mydlane” także, lecz nas tu interesują te „medialne” właśnie).
Wiedza o dziełach kultury i o artystach tu przywoływanych była przez pokolenia zamknięta w jakiejś inkryminowanej przez komunistów „bańce medialnej”, o jakiej my tu w Polsce nie mieliśmy żadnego pojęcia, jak i o jej „zawartości”. I tak się dzieje nadal, pomimo od około kilkunastu lat internetowego do niej dostępu.
Skoro u nas ludzie starszej daty na wzmianki o Hiszpanii XX wieku (bo o dawniejszej nie wiedzą nic) są w stanie przywołać jakieś ułamki tego, co za młodu otrzymali w komunistycznej Polsce z owej zupełnie innej „bańki medialnej”, starannie wypreparowanej przez owych „dąbrowszczaków”, czyli wysokie niekiedy w PRL-u stanowiska zajmujących weteranów komunistycznych Brygad Międzynarodowych, z Walterem-Świerczewskim tratujących katolicką Hiszpanię w czasie Wojny Domowej.
Lecz wraz z Brygadami Międzynarodowymi lub obok nich wtargnęli tam owi jakże w komunistycznej Polsce propagowani „międzynarodowi intelektualiści”, jak Malraux (to pseudonim), czy Hemingway. Był i Orwell (to pseudonim), ze względu na swoją późniejszą twórczość wrogo przez komunę traktowany. Lecz ów „młody” Orwell sądził, iż tamte sprawy rozumie, chociaż rozumiał z tego mało lub może nic, gdyż w ogóle nie znał swojego hiszpańskiego narodowo-katolickiego przeciwnika, o czym dobitnie świadczy jego świeżo wówczas spisana relacja zatytułowana „W hołdzie Katalonii”.
O Andre Malraux mamy zaś informacje, że walczył w Hiszpanii jako czerwony lotnik. Ciekawe, czy starł się on w walce powietrznej z Alfredo Mayo.
Wróćmy jeszcze do filmu „Escuadrilla”. Jakże te polskie i hiszpańskie losy są splecione. Zakończenie tego hiszpańskiego filmu – brawurowe lądowanie na lotnisku wroga w celu wykonania zadania – jest dość podobne do zakończenia autobiograficznej powieści Janusza Meissnera zatytułowanej także: „Eskadra”. Również Meissner był pilotem bojowym, także on, te zaledwie kilkanaście lat wcześniej walczył tu, w Polsce, przeciwko innym rewolucyjnym rojos, mianowicie tym rosyjskim-bolszewickim.
Czy autorzy filmu hiszpańskiego inspirowali się powieścią Janusza Meissnera? A może inspirowali się oni filmem Leonarda Buczkowskiego z roku 1930 zatytułowanym „Gwiaździsta Eskadra”, o wojnie bolszewickiej roku 1920, do którego Meissner napisał był scenariusz? A może Hiszpanie wcale nie znali żadnego z tych polskich dzieł o lotnikach i o walce powietrznej? Niech nam to nareszcie wyjaśnią… zawodowi-etatowi filmoznawcy i literaturoznawcy.
W filmie „El santuario…” też są rozbudowane sceny lotnicze. Tak długo trwająca obrona klasztoru była możliwa także dzięki zrzutom; z uwagi na skalisty nierówny teren samoloty nie mogły tam lądować. Powstańcze transportowce, zmuszone do schodzenia niżej, w celu dokonania celnego zrzutu, ostrzeliwane były z ziemi i atakowane przez komunistyczne myśliwce. Przeciwko tym myśliwcom występowały myśliwce powstańcze.
Nad toledański Alcazar – co pokazano w filmie „Sin novedad…” – także docierały samoloty z pomocą. To w ogóle był pionierski okres w dziedzinie zdjęć lotniczych, w tym tych do filmów fabularnych; i czas kolejnego przełomu w bardzo młodych wówczas dziejach lotnictwa, czego wiodącym przejawem był pierwszy w historii „most powietrzny”, poprzez który siły powstańcze prowadzone przez samego generała Franco po prostu i dosłownie przeleciały nad patrolowaną przez rewolucyjną flotę rojos Cieśniną Gibraltarską z Maroka do Andaluzji.
Taka scena jest ukazana w obecnie chyba najnowszym z hiszpańskich filmów o Wojnie Domowej (jest tam też kapitalna scena o zmianie flagi i o powrocie do dawnego hymnu, czyli do „Marsza królewskiego”). Inny film, nakręcony dawniej, gdyż na 50-lecie wydarzeń, ma nawet „lotniczy” tytuł. Lecz my akurat tutaj sięgamy do tych obrazów o dwa-trzy pokolenia starszych, więc internetowe poszukiwania owych nowszych, „postfrankistowskich” filmów – których w całości jeszcze nie poznaliśmy – pozostawiamy dociekliwości P.T. Czytelników.
Podkreślamy raz jeszcze, że w obecnych czasach to wszystko, i jeszcze więcej, jest dla każdego bez najmniejszej fatygi dostępne. Pewien problem może stanowić bariera językowa, acz nie taki wielki, jak by się mogło wydawać. To przecież ruchomy obraz.
Wystarczy „w wyszukiwarce” komputerowej, a nawet i w owym jakże małym „smartfonie” wpisać sobie oryginalny tytuł filmu i ewentualnie dopisać, też hiszpański, wyraz pelicula, co znaczy właśnie „film”, a jeszcze ściślej: „błona”; oczywiście, jak i w tak jeszcze niedawnej polszczyźnie: „błona filmowa” (była też „błona fotograficzna”). Lecz w Polsce za czasów technologii fotochemicznej tak się mówiło raczej na ową „taśmę filmową” jeszcze nie naświetloną, więc i nie wywołaną (sic!), kupowaną w sklepie w kasetach opakowanych w kartonowe pudełeczka.
Jednakże teraz, jak się rzekło, (prawie) wszystko jest już… „zdygitalizowane” i zamieszczone „w sieci”. Dlaczego więc nadal nieznane? Tak jak w tych jeszcze niedawnych czasach, w jakich nie mieliśmy ani zielonego pojęcia o samym już istnieniu tych i licznych innych dzieł kultury, ani żadnego dostępu do nich.
Uczestnicy hiszpańskiego powstania rozpoczętego z dniem 18 lipca 1936 roku wraz z upływem czasu i wydarzeń przekonywali się coraz bardziej, że dane im jest oto brać udział w… wyprawie krzyżowej. Całkiem dosłownie, w rozumieniu tej nazwy wziętym z dawnych wieków; lecz zarazem innej niż te dawniejsze, którego to potężnego tematu tu już rozwijać nie będziemy.
Dość powiedzieć, że stosowne potwierdzenia zaczęły ze strony hiszpańskich hierarchów kościelnych rozbrzmiewać od początku, znajdując szerszy wyraz w sławnym „Wspólnym orędziu biskupów hiszpańskich do biskupów całego świata” z lipca 1937 roku.
Męczeństwo za Świętą Wiarę Katolicką, ale zarazem kilkumiesięczna zimowa bitwa o Teruel, prowadzona na przełomie lat 1937-1938 jest tematem filmu „Cerca del cielo” (tłum.: „Blisko nieba”, 1951, reż. Mariano Pombo i Domingo Viladomat). Wiodącą postacią w nim ukazaną jest błogosławiony męczennik Anselmo Polanco, biskup tamtego miejsca, po rocznym przebywaniu w więzieniu i po pokazowym procesie (!) wraz z innymi jeńcami z Teruel rozstrzelany przez rewolucjonistów.
Także i we wspomnianym już filmie „Raza” jest przejmująca, z podniosłym wątkiem muzycznym scena rozstrzelania przez rojos całego konwentu zakonnego, w nim jednego z wiodących bohaterów filmu.
Kościół w Hiszpanii, a Kościół w Polsce… Ten pierwszy, jakkolwiek jego stan w minionych dekadach też się pogorszył, chciał i umiał jednak zadbać o pamięć swoich męczenników komunizmu-anarchizmu, czego dowodem dokonywane przez ostatnich papieży beatyfikacje ofiar wydarzeń z lat 30. XX wieku, przeprowadzane przeważnie zbiorowo (!), co oznacza, że… setkami, setkami.
Kościół zaś katolicki w Polsce, lecz zarazem „na Rusi i w Rosji” prześladowaniom komunistyczno-rewolucyjnym był poddawany wielokrotnie dłużej niż ten hiszpański, bo od roku przynajmniej 1917 do czasów całkiem niedawnych (bł. Jerzy Popiełuszko; lecz i w wieku XIX Kościół na znacznej części Ziem Polskich był uciskany przez władze jeszcze inne, ale i ten hiszpański nie zawsze się w tamtej epoce cieszył pełną wolnością, którego to potężnego tematu już tu nie podejmujemy).
Wiek XX przyniósł także męczeństwo duchownych i świeckich katolików rzymskich zadane im przez ich greko-katolickich „braci w wierze”, ale i przez prawosławnych też.
I co? Nawet elementarna wiedza o tamtych męczennikach-Polakach nie jest szerzona. A co dopiero beatyfikacje… A czy ktoś pomyślał o zrobieniu fabularnego filmu o też męczenniku (wedle hiszpańskich standardów pewnie tak), lecz takim, co to jednak zmarł śmiercią naturalną, czyli o błogosławionym księdzu Władysławie Bukowińskim? Wiele by o tych sprawach mówić, przed czym się tu jednak powstrzymujemy.
Owszem, przypomina się podobny przykład z dawnych czasów, gdyż z wieku XVII. Oto wedle naszej wiedzy (o ile się nie mylimy) ponoć już wszyscy jezuiccy męczennicy hiszpańscy i portugalscy, jacy byli ponieśli śmierć w Japonii, zostali już beatyfikowani. Lecz był wśród nich i Polak, o. Wojciech Męciński, który przecież zginął za to samo, tak jak tamci, ramię w ramię. Lecz o właśnie jego beatyfikacji ani słychu, choć minęły już stulecia.
Warto zauważyć, że także w ostatnich czasach kinematografia hiszpańska z szerokim rozmachem poświęca filmy męczennikom Rewolucji i Wojny Domowej, czego przykładem są dostępne także w polskiej wersji językowej obrazy jak: „Zakazany Bóg” (2012, reż.: Pablo Moreno), czy „Pod płaszczem gwiazd” (2014, reż.: Oscar Parra de Carrizosa).
Zanim co do fabuły filmowej cofniemy się w czasie wobec lat 30. XX wieku, lat Hiszpańskiej Wojny Domowej, postąpmy nieco do przodu, ale niewiele. Jakie to w okresie „po roku 1989” kinematografia polska wyprodukowała filmy tak zwane łagierne, o Polakach w „Archipelagu GUŁag”, w zasadzie wiemy; oglądaliśmy kilka z nich. Był i film reżyserowany przez Australijczyka, Petera Weir’a, w polskiej wersji językowej znany jako „Niepokonani” (2010), z wyraźnym wątkiem polskim, za co reżyser otrzymał odznaczenie od władz Rzeczypospolitej.
Nieco już lat temu polskojęzyczna telewizja emitowała o tej tematyce nawet film niemiecki, obrazujący gehennę hitlerowskich jeńców wojennych w sowieckiej niewoli („Jeniec. Tak daleko jak nogi poniosą”, 2001, reż.: Hardy Martins).
Ale na w tym samym czasie i w tejże samej sowieckiej niewoli męczeństwo hiszpańskich jeńców z Błękitnej Dywizji w polskiej percepcji miejsca najwidoczniej nadal nie ma. Kto bowiem słyszał u nas o filmie pod tytułem „Embajadores en el infierno” (tłum.: „Ambasadorowie w piekle”; 1956, reż.: Jose Maria Forque)? Chociaż i ten obraz, jak i inne tu przywoływane, dostępny jest dzisiaj „na jedno kliknięcie”, bez ruszania się z domu.
Otwarte pozostaje szerokie pole do rozważań: Za co cierpiał od bolszewików prześladowania Polak w Polsce (w tym na Kresach) i na syberyjskim zesłaniu? Za co cierpiał od bolszewików prześladowania Hiszpan w Hiszpanii i na syberyjskim zesłaniu? Czy jest tu jednak jakaś wspólnota losów? Czy nadal tu także jej nie widzimy?
A przede wszystkiem – dwa były w Europie w XX wieku, w jego pierwszej połowie, o szerokim zasięgu dziejowe wydarzenia, kiedy to w spektakularnym orężnym starciu Kontrrewolucja pokonała Rewolucję. Pierwsze, na katolickim północno-wschodnim skrzydle Europy, to wojna polsko-bolszewicka lat 1918-1920. Drugie, na Europy katolickim skrzydle południowo-zachodnim, to Hiszpańska Wojna Domowa lat 1936-1939, wraz z walkami ją poprzedzającymi i z tymi po niej przez pewien czas trwającymi (podobnie zresztą, jak te na granicy polsko-sowieckiej od roku 1921).
No i co? Jest jakaś wspólnota? Jakaś nawet równoczesność wydarzeń? Czy nie…?
Polecamy również: Parlament Europejski finalizuje Pakt Migracyjny
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!