Stanisław Michalkiewicz: Planeta uratowana!
Ledwo zimny ruski czekista Putin, rozpoczynając specjalną operację wojskową przeciwko Ukrainie, z dnia na dzień zakończył groźną epidemię, a właściwie pandemię, zafundowaną znękanej ludzkości przez biurokratyczny gang, pretensjonalnie i zmyłkowo określający się zuchwałym mianem “Światowej Organizacji Zdrowia”, a już dobroczyńcy ludzkości rozpętali kolejną histerię, tym razem związaną ze złowrogim klimatem.
Chodzi o to, że klimat się zmienia i to w dodatku samowolnie, za nic mając sobie politykę partii i rządu, przestrogi i zbawienne poczuczenia, płynące nie tylko od niestabilnej emocjonalnie szwedzkiej panienki, która – mówiąc nawiasem – gdy zaczęła wchodzić w tak zwany “wiek rębny” (jak już informowałem, otrzymałem w prezencie “Przewodnik gajowego”, więc wiem, co mówię) – zwróciła swoje zaintersesowania w całkiem inną stronę.
W międzyczasie jednak wodziła za łby może nie najmądrzejszych, ale za to największych światowych dygnitarzy, jak np. Pierwszego Sekretarza ONZ, czy Reichsfuhrerin Urszulę von der Leyen – aż wreszcie duraczenie zeszło pod strzechy i w rezultacie narodził się młodzieżowy ruch pod nazwą “Ostatnie pokolenie”, którego uczestnicy przyklejają się do jezdni i pasów startowych na lotniskach, żeby w ten sposób zmusić rządy do walki ze złowrogim klimatem.
Gdyby agendy rządowe, zamiast ich odklejać od asfaltu, czy betonu na pasach staratowych, puściły na nich walce drogowe, to rzeczywiście mielibyśmy do czynienia z “ostatnim pokoleniem” i wojna z klimatem, podobnie jak wojna na Ukrainie, zaczęłaby wygasać z braku zainteresowania. Niestety eunuchy stojące na czele poszczególnych rządów nie mają wystarczającej odwagi, by chwycić byka za rogi i w rezultacie, sprawy w swoje ręce muszą brać zwykli obywatele.
No, może nie do końca zwykli, bo obywatel, który zaapelował do mnie w tej sprawie, nie jest bynajmniej zwykłym obywatelem, tylko właśnie niezwykłym. Nie tylko jest uczonym doktorem nauk medycznych, ale w dodatku pisze całkiem dobre wiersze, no i zaszczyca mnie swoją przyjaźnią, na dowód czego podczas epidemii dostarczył mi sporo amantadyny, którą porozdawałem wszystkim osobom zainteresowanym i – o ile mi wiadomo – wbrew ostrzeżeniom epidemicznych, skorumpowanych jastrzębi – nie tylko nikt z tego powodu nie umarł, ale nawet nie dostał kataru.
Nawiasem mówiąc, warto zapytać, co się stało z badaniami, jakie rząd “dobrej zmiany” rozpoczął nad zastosowaniem amantadyny przeciwko zbrodniczemu koronawirusowi, ile forsy do tej pory na nie wydano, kto ją sobie sprywatyzował, no i oczywiście – gdzie schował szmal?
Na wszelkie informacje na ten temat ktoś nałożył surdynę, a przecież – jak mówi poeta – “nie jest światło, by pod korcem stało!” Wracając tedy do zaprzyjaźnionego ze mną człowieka Renesansu, muszę dodać, że charakteryzuje się on też znakomitym poczuciem humoru, które sprawia, że nie jestem do końca pewny, czy zaproponowane przez niego remedium na samowolki klimatyczne, to na serio, czy dla tak zwanych “jaj”.
Moja niepewność bierze się stąd, że zaproponowane remedium milcząco zakłada, jakoby przyczyną klimatycznych samowolek był zbrodniczy dwutlenek węgla. Że jest to dogmat głoszony przez skorumpowanych “ekspertów”, którzy za pieniądze gotowi są poświadczyć dosłownie wszystko.
Ponieważ jednak ów mój Honorable Corespondant jest człowiekiem naprawdę uczonym, a poza tym – błyskotliwie inteligentnym, to nie bardzo chce mi się wierzyć, by on też podzielał wiarę w te bałamutne dogmaty. Tak czy owak, przedstawił remedium, które z kronikarskiego obowiązku tutaj zreferuję.
Otóż wychodząc z założenia, jakoby przyczyną klimatycznych samowolek był wspomniany, zbrodniczy dwutlenek węgla, zaproponował on, by ten złowrogi gaz zaabsorbować tak, żeby już nie mógł służyć klimatowi do dalszej wojny ze znękaną ludzkością.
Zamiast tedy nękać znękaną ludzkość, poddawać ją brutalnej tresurze, między innymi przez rozmaite “ostatnie pokolenia” i wiele innych gangów, a wreszcie – pozbawić ją własności prywatnej i w ten sposób zrealizować komunistyczną rewolucję – mój Honorable Correspondant proponuje, by wybrane wcześniej obszary oceanów zaczął nasycać żelazem – oczywiście żelazem przyswajalnym przez żywe organizmy.
Dostarczenie do oceanów tego pierwiastka spowoduje masowy wykwit sinic, które zaabsorbują zbrodniczy dwutlenek węgla z atmosfery ziemskiej, dzięki czemu “planeta”, która dzisiaj podobno “płonie”, zostanie uratowana, bez konieczności przeprowadzania rewolucji komunistycznej, która, zgodnie z nieubłaganymi prawami rozwoju dziejowego, musi zakończyć się, jak zawsze, to znaczy – klapą – ale zanim ona nastąpi, liczba ofiar tego eksperymentu znowu przekroczy setki milionów. A w jaki sposób dostarczać przyswajalne żelazo do oceanów? To proste, jak budowa cepa.
Wystarczy – pisze mój Honorable Correspondant – by statki, zarówno te handlowe, jak i pasażerskie, a także okręty wojenne, opróżniały zbiorniki z ekskrementami wprost do oceanu, zamiast przywozić je na ląd i dopiero tam poddawać skomplikowanej i kosztownej utylizacji. Do tych ekskrementów właśnie należałoby dodawać owo przyswajalne żelazo oraz środki spieniające, które sprawiałyby, że wszystko to utrzyma się w powierzchniowej warstwie wody.
No dobrze – ale co z sinicami? Jak wiadomo, nie są to rośliny, tylko organizmy samożywne, tak zwane autotrofy, które w dodatku mają zdolność fotosyntezy, a zatem – przy masowym wykwicie na skalę oceaniczną, bez trudu zaabsorbowałyby nadwyżkę zbrodniczego dwutlenku węgla z atmosfery. Ta sprawa zostałaby wprawdzie załatwiona, ale co dalej? Co zrobić z wykwitniętymi na skalę oceaniczną sinicami? Podobno są one szalenie odporne i zdolne do przetrwania na naszej nieszczęśliwej planecie właściwie w każdych warunkach.
W dodatku niektóre ich gatunki zawierają toksyny i dlatego nie tylko kąpiele w wodzie z sinicami są niebezpieczne, ale niebezpieczne bywa też przebywanie nad akwenami bogatymi w sinice, bo trujące mogą być również ich wyziewy. Czy jednak z tego powodu sinice powinny być bwzwzglednie skreślone z listy studentów?
Aż tak źle nie jest, bo jeśli już zostaną wyłowione z oceanu, to mogą użyźnić glebę, wzbogacając ją w związki azotowe, dzięki którym np. zbiory ryżu mogą wzrosnąć nawet o 20 procent. Zatem nie ma się co namyślać, tylko uderzyć w czynów stal, a “Ostatnie pokolenie”, zamiast przyklejać się do jezdni, czy pasów startowych na lotniskach, powinno zabrać się za wytwarzanie ekskrementów, przede wszystkim na statkach morskich i kolonialnych i w ten sposób przychodzić w sukurs “płonącej planecie”.
Polecamy również: Imigranci podrabiali w Polsce banknoty
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!