Antoni Ciszewski: Świtezianki, bagno i sitowie
Praca w rolnictwie nigdy nie była lekka. Najgorzej było przy zwózce zboża z pola w czasie żniw. Zwykle to koń, ciągnący wóz załadowany zbożem, polną drogą, za czwartym razem w ciągu dnia, miał najciężej. Ale nie zwracaliśmy na ten szczegół zbytniej uwagi. Byle koń był najedzony i napojony wodą prosto ze studni. Z której i my żeśmy pili wodę, czasem bardzo spragnieni.
Wtedy bagno pod lasem pomagało nam się zrelaksować. Woda w najgłębszym miejscu sięgała nam po pachy. Gwałtowne burze sprawiały, że woda w tym osobliwym miejscu latem była regularnie uzupełniania, jakby ktoś nad tym czuwał. Dla nas była to wielka radość móc, wziąwszy dłuższy rozbieg po miękkiej trawie, i przeskakując małe kępki sitowia, dać nurka pod wodę, szorując brzuchem po piaszczysto-gliniastym dnie.
Jednym słowem, stawik ten, zastępował prysznic i miejski basem. I niech ten błogi stan z dzieciństwa w nas już pozostanie. Niektóre skojarzenia niosą ze sobą prawdziwą ulgę, a inne z kolei tkwią w palcu jak kolec z wyschniętego ostu.
Zwykle, to przeobrażenia ustrojowe sprawiają, że pojęcie bagna zmienia swoje pierwotne znaczenie; niewielki grajdołek, wypełniony po brzegi słodką i mulistą wodą, w przekazie medialnym naraz staje się synonimem np. utonięcia w długach po uszy, w innym przypadku obrazuje doprowadzenie struktur administracyjnych państwa do stanu niewydolności zadaniowej, a funkcjonariuszy publicznych do rozkładu moralnego.
Należy postawić podstawowe pytanie, czy nasz kraj, może jeszcze zyskać na czasie? Niestety, ale w debacie na XIV Kongresie Polska Wielki Projekt nie padł ani jeden konkret. Po prostu, w tego rodzaju przedsięwzięciach medialno-naukowych zawsze brakuje praktyków; po dżentelmeńsku to tak, jakby nie było chętnych do zwózki dojrzałego zboża z pola.
Wśród panelistów znaleźli się m.in. Marek Jurek i Jan Władysław Rokita, którzy przez chwilę wyglądali jak Wars i Sawa. Czyżby tylko na ten jeden dzień zechcieli wyjść z sitowia, gdzieniegdzie jeszcze rosnącego przy Wiśle?
Głównymi tematami, przewidzianymi na drugi dzień tego Kongresu, były: „Prawo czy bezprawie”, „Przeszłość i przyszłość demokracji”, „Bezbronna Europa” oraz „Czy inna Europa jest możliwa”.
Na zasadzie obywatelskiego sprzeciwu, można by zaproponować: „Regulacja Wisły czy zamek w Sobnicy”, „Jasna czy ciemna strona demokracji”, „Bezzębna Europa” oraz „Czy w ogóle Europa jest możliwa”.
Tego rodzaju abstrakcyjne tematy dyskusyjne to typowe wodolejstwo, w większości przypadków służą do autopromocji dyskutanta, nie bacząc na jego dotychczasowy rozwój. Zdaje się, że nawet dorobek akademicki Rokity, jako cenionego wykładowcy na Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie, zaprzyjaźnionego przecież z wieloma politykami dawnego pokolenia, niewiele może podpowiedzieć, w sytuacji dramatycznego uwiądu myśli obywatelskiej w środowisku liberałów.
Na pytanie prowadzącego, kierującego kolejne pytanie do Rokity jako byłego polityka, Rokita zwrócił mu uwagę:
– Nie jestem politykiem. Po pierwsze, to jest moje inne wcielenie. Pan pomylił czasy. Zdecydowanie zakwestionował swój status zawodowy pan Jan.
Na to prowadzący dyskusję: – A (dobrze) prowadzi pan ustabilizowany tryb życia? Dopytał mężczyzna w okularach z grubymi oprawami.
Zdziwiony Rokita: – A co to ma do rzeczy?.
Prowadzący: – Pierwsza rzecz, którą pan robi po przebudzeniu?
Rokita: – Piję kawę i idę do pszczół, zwłaszcza w lecie, bo one wymagają bardzo dużo pracy, potem przycinam róże.
Z wypowiedzi poszczególnych uczestników wynikało, że każdy raczej woli zachowanie porządku w systemie prawnym, w oparciu o który funkcjonują instytucje publiczne dla dobra obywateli. Ale też każdy (w domyśle) chciałby mieć ciepłą wodę w kranie i kuchenkę gazową, przydomowy ogródek, gdzie sumiennie doglądałby prywatnej mini pasieki z pszczołami miodnymi (to w przypadku pana Jana Rokity).
W dyskusji przeważyła śmiałość – raz naukowca, raz obserwatora – obaj w zgodny sposób dostrzegli dysproporcję w stosowaniu przez establishment unijny siły wobec prawicy. Stąd wniosek, że nie należy spieszyć się z kolejnym odwetem za obecnie stosowany odwet (?).
Choć obecna sytuacja polityczna w Polsce podpowiada każdemu dorosłemu obywatelowi, że skuteczniejszy na te (bezwzględne) czasy właśnie mógłby być w użyciu wóz drabiniasty, grabie, widły, końskie podogonie, chomąto i trzymanie w sposób przekonujący lejcy, ale w swoich rękach.
Nie żeby kierować i rządzić z tylnego siedzenia, jak ci, politykujący karierowicze, lecz by realnie powozić nawet dla niespodziewanego zysku, i dla tej, niemałej przecież, osobistej satysfakcji bycia przez chwile woźnicą, z dumą (danego dworskiego pana czy zwykłego gospodarza) siedzącego na wyściełanym zamszem koźle lub na zwykłej, poprzecznej desce, i derce pod dupą.
To zbyt banalne potraktowanie powagi sytuacji, nieprawdaż, nieefektywne, bardziej egoistyczne niż niosące ogólne pocieszenie. Nie łudźmy się, zaistniała sytuacja wymaga od społeczeństwa, by w trybie pilnym stanąć na głowie, czyli dać z siebie wszystko. Lepiej byłoby może od razu wziąć tego byka za rogi.
Przy okazji można byłoby pomóc innym pousuwać z pod nóg leżące kłody. A u nas, w Polsce, kłód ci pod nogami dostatek. Przeważają tytuły egzekucyjne, rujnujące dorobek życia pokrzywdzonych obywateli.
Tak czy inaczej, to niezbyt przyjemna forma aktywności człowieka, ta, która milczy i tylko przygląda się z boku, kiedy przeciwnicy jako potencjalni wrogowie burzą za sobą wszystkie mosty, nie przejmując się sygnałami w postaci słusznych rad – a rada jest taka, aby nachalnie (czyli lewicowo, czyli bezbożnie) nie antagonizować społeczeństwa, bo taka niepoważna laicyzacja i dehumanizacja, na żywym organizmie, zawsze wywołują lawinę zgubnych sprzeczności, na dodatek we wszystkich obszarach życia.
Nie sposób bowiem inaczej uzasadnić tak obcego dla cywilizacji chrześcijańskiej działania tej małej skądinąd części zbuntowanej zbiorowości wewnątrz społeczeństwa, która traktuje własne państwo jak pole do forsowania różnego rodzaju prywatnych i niespójnych interesów.
Pierwsi to politycy powinni uświadomić sobie prawdziwe zagrożenie dla poszczególnych państw Europy, w tym przede wszystkim dla Polski i Polaków. Wszelkie odstępstwo od prawa naturalnego, bezmyślne usuwanie z przestrzeni publicznej znaków wiary katolickiej, okrajanie lekcji religii w programach szkolnych – to nie dostosowywanie się do potrzeb zrównoważonego rozwoju, lecz celowa destrukcja jaką zapragnęli wprowadzić w życie pseudoelity liberalno-lewicowe w programy szkolne, przede wszystkim dla nowych pokoleń.
Jakie byłoby to piękne, gdyby pani Barbara Nowicka, minister edukacji narodowej, przypomniała sobie postać świtezianki z ballady Adama Mickiewicza, z wiankiem świeżych kwiatów na głowie, ukazującą się, w dawnych legendach staropolskich, na uroczyskach leśnych lub nad wodą. Niejeden mężczyzna pognałoby za nią jak żuk za biedronką. Miałby okazję odbijać nasze polskie kobiety tym zachodnioeuropejskim czarnoksiężnikom.
Oj, zakołowałaby się ziemia pod bosymi stopami.
A tak znowu mamy do czynienia z przysłowiowym bagnem, tym razem nieedukacyjnym, lecz tym najgorszym z najgorszych, bo antykulturowym. Szkoda tylko tego biednego sitowia nad brzegiem ruczaju, które jest tak jeszcze dziarskie w sobie; w środku ma taką miękką, białą gąbkę. Podczas lata ważki lubią nad nim koliście krążyć, a czasem siadać trzymając się odnóżami czubka pręcików.
Polecamy również: Kolejny Ukrainiec z fałszywymi dokumentami. Udawał Rumuna
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!