Sławomir N. Goworzycki: „DEKLARACJA SZESNASTU”, CZYLI UCHYLENIE TAJEMNEJ ZASŁONY W CZASIE KAMPANII PREZYDENCKIEJ. Część III: Pokłon Żydom.
W punkcie 4 „Deklaracji szesnastu” jest mowa o „niewielkiej polskiej społeczności żydowskiej”, przy czym sugeruje się tam, aby owej wspólnocie koniecznie okazywać „gesty życzliwości” i „znaki szacunku”, czyli – jak my to rozumiemy – wyróżniać właśnie Żydów kosztem siebie samych. Bardzo to ostatnio szeroki nurt tematyczny w polskojęzycznych mass mediach, i w ogóle w polskojęzycznym obiegu publicznym, łącznie z bardzo już wieloma polskojęzycznymi filmami i serialami powstającymi kosztem wynędzniałego polskiego podatnika, który już zwyczajowo nie jest świadom że to on za to płaci.
O tych innych, coraz liczniejszych spoza katolicyzmu pochodzących wtrętach kierowanych do Świętej Religii Katolickiej tu już pisać nie będziemy, gdyż bardzo już szeroki jest to temat.
Takie kierowane do Żydów wyróżnienia jawią się jako szczególnie niezręczne – przyznajmy – akurat teraz, tj. w czasie wojny w Gazie i w Libanie; o których to bieżących wszakże wydarzeniach owych „szesnastu” w ogóle nie wzmiankuje, odwołując się atoli już jakby rytualnie (!), na zasadzie uniwersalnie obowiązującej „mantry” (!), do niemieckiej agresji przeciwko Żydom (i przeciwko Polakom) okazanej w okresie jakże odległej już w czasie drugiej wojny światowej, i akcentując ówczesne cierpienia Polaków i Żydów zaznawane z ręki niemieckiej.
„Szesnastu”, pozostając jak najbardziej w powyżej przywołanym nurcie prożydowskiego powszechnego przekazu, w kilku miejscach swojej niedługiej „Deklaracji” niejako splata sprawę Żydów-judaistów ze sprawą Polaków-gojów za pomocą owej w okresie drugiej wojny światowej wrogiej ręki niemieckiej.
A dziecko pyta o to, czy właśnie nieżyjący już od wielu dziesięcioleci kanclerz Hitler ma być, w praktyce, tym patronem właśnie dzisiejszego – nie dziesięć, nie trzydzieści, nie pięćdziesiąt, lecz już osiemdziesiąt lat po zakończeniu drugiej wojny światowej – „pojednania polsko-żydowskiego”, dopiero gdy już wszyscy świadkowie tamtych wydarzeń z natury rzeczy pomarli.
Jeszcze inaczej: „pojednanie” ma być dla Polaków koniecznie (!) i nieodwołalnie (!) w bieżącej epoce (!), pomimo że jedyne eksploatowane przez jego zwolenników przesłanki w postaci ciosów zadawanych cztery już pokolenia temu przez niegdysiejszych Niemców nieuchronnie oddalają się w czasie, a innych ku temu przesłanek po prostu brak (!).
Bo na doprawdy natrętne powoływanie się na wielowiekową obecność Żydów w jakimś kraju/państwie – dwieście lat, osiemset lat, tysiąc lat, dwa tysiące lat – zniecierpliwiony taką gadaniną szeregowy goj odpowiada zdawkowym: „i już wystarczy…”.
I podbijaniu owej także przez „szesnastu”, jak widzimy, uprawianej „polityki historycznej” nie pomogą działania takie, jak np. to sprzed kilku lat, w kilku seriach wystawianie na głównych placach polskich wsi i miasteczek owych kamieni poświęconych tzw. sprawiedliwym wśród narodów świata; i nie pomoże to, że jeszcze na początku XXI w., jak to ogłaszano na falach pewnej rozgłośni radiowej, jeden młody ksiądz „z bratem” w jakże krótkim czasie wyszukał tychże „sprawiedliwych” tysiące, tysiące…
I nie pomogą nawet te głębsze działania niektórych spośród nominalnie katolickich duchownych, o jakich już tu wzmiankować nie chcemy (nie wszystko na raz!).
A nie pomoże to wszystko dlatego zwłaszcza, że im bardziej w czasie odległe wydarzenia, tym mniej ludzi inspirują one do działania. I tyle!
A zatem, niektórzy starają się „formatować” wydarzenia nowe, choćby i sztuczne, o statusie zastępczym, aby swoją sprawę podbijać, ożywiać i przeprowadzać. A czymże innym są te wszystkie – dla przykładu – coroczne chanuki? Sygnatariusze „Deklaracji szesnastu” zdecydowali się najwidoczniej przyłączyć do owych cudzych działań, i zarazem utrącać prezydencką kandydaturę p. Grzegorza Brauna. Mogli oni przecież na nic nie reagować. „Milczenie – złotem…”.
Zatem po raz nie wiedzieć który spotykamy się w obecnym polskojęzycznym przekazie medialnym z owym „reductio ad Hitlerum”, wobec którego „musi” obowiązkowo zamilknąć wszelka rzeczowa argumentacja, i to w przywoływanych przez „szesnastu” sprawach z drugą wojną światową bezpośredniego związku nie mających.
Co nas obchodzi, i to jeszcze w związku z chanuką w polskim Sejmie, ten cały Hitler? Co to za jakiś magiczny czworokąt Polacy-Niemcy-Żydzi-druga wojna światowa, w jakim między innymi owych „szesnastu” uparło się nas trzymać i ani na krok z niego nie wypuszczać (aby np. nie porozmawiać rzeczowo także o innych sprawach, tych drugiej wojnie światowej to bliższych w czasie, to dalszych)?
Mamy zarazem do czynienia ze swoistym, by tak rzec, szantażem towarzyskim. Zwłaszcza, że – o czym mass media zawsze mało publikują – obecność w Polsce „społeczności żydowskiej”, ale ta polityczna, gospodarcza i w innych jeszcze dziedzinach życia już nie może być określona jako „niewielka”. Bo inaczej po cóż „szesnastu” zabierałoby głos, i to w ramach właśnie wyborczej kampanii prezydenckiej? My tylko zapytujemy.
Dalej nawołuje się w pkt 4 Polaków do okazywania ni mniej ni więcej, ale „czci dla naszej wspólnej wielowiekowej historii”, polsko-żydowskiej oczywiście; który to wątek sygnalizowaliśmy już wyżej. Przecież – o czym na pewno muszą wiedzieć sygnatariusze „Deklaracji” – „nie można być cywilizowanym na dwa sposoby” (Feliks Koneczny, tak bardzo przez niejednego z „szesnastu” poważany). Są więc dwie historie równoczesne – polska i żydowska – dziejące się na tym samym terytorium.
Jak czytamy u noblisty Aleksandra Sołżenicyna w jego „Dwustu latach razem”, Rosjanie mieli i o to „pretensję” do Polaków, że wraz z włączonymi do Rosji drogą zaborów ziemiami dawnej Rzeczypospolitej poddanymi rosyjskich carów stały się raptem miliony Żydów, w Carstwie Moskiewskim wcześniej nieobecnych. A co było dalej… to już, jak wiemy, inna historia.
Punkt 4 „Deklaracji szesnastu” kończy ciekawe zdanie, które samo powinno być rozwinięte do rozmiarów osobnej rozprawki:
„Już przed wojną Prymas Hlond ubolewał nad brakiem szacunku dla 'nieopisanego tragizmu tego narodu’ (jak rozumiemy, narodu żydowskiego – S.N.G.). Tym bardziej jasne powinno to być dziś”.
Czy my dobrze rzecz pojmujemy? Czy zatem owo nakazywane nam przez „szesnastu” okazywanie „gestów życzliwości” i „znaków szacunku” dla Żydów ma jednak przesłanki pochodzące nie tylko z wydarzeń drugiej wojny światowej, lecz i z wcześniejszych, tych sprzed tamtej wojny, tych jeszcze sprzed Hitlera? To jest „we współczesnej narracji” nowość! Przypomnijmy, że w okresie niewiele przecież wcześniejszej wojny światowej pierwszej, w latach 1914-1915 wojska niemieckie na ziemiach polskich i na Rusi witane były przez Żydów chlebem i solą.
I dlaczego „szesnastu” wplata do swojego prożydowskiego wywodu osobę właśnie Prymasa Hlonda? Prymas Hlond „przed wojną” (drugą światową), a chanuka w polskim Sejmie dzisiaj! Co to za ekwilibrystyczne połączenie? My zaś strzeżmy, owszem, czci i pamięci Prymasa Hlonda!
Z czego zatem, skoro jeszcze nie z powodu działalności hitlerowców, brał się już „przed wojną” ów „nieopisany tragizm” narodu, jak rozumiemy, żydowskiego? „Szesnastu” także i w tym zakresie pozostawia swoim Czytelnikom dojmujące niedomówienie.
W punkcie 5 „Deklaracja szesnastu” głosi: „Chrześcijański charakter państwa zawiera się przede wszystkim w wyrażanej publicznie czci dla Boga i dla wiary Kościoła, i w realizacji dobra wspólnego, obejmującego – we właściwy sposób – każdą społeczność i osobę tworzącą wspólnotę Rzeczypospolitej”.
To chyba nie jest wzięte ze Św. Tomasza Akwinaty, na którego przynajmniej niektórzy z „szesnastu” tak bardzo lubią się powoływać. Więc – skąd? Pytamy, bo nie mamy pomysłu na odpowiedź.
A czy ta polska dzisiejsza państwowość – tu: nie społeczeństwo, nie naród, ale organizacja państwowo-polityczna właśnie – ma „charakter chrześcijański”? Naprawdę? A czy prawa też tu się pisze i wypełnia w zgodzie ze Świętą Doktryną Katolicką?
„We właściwy sposób” – w tym kontekście ta wstawka znaczy wszystko i nic, więc wymaga ona wyjaśnienia, którego w „Deklaracji” nie znajdujemy.
„Każda społeczność i osoba tworząca wspólnotę Rzeczypospolitej”. Czy także te zwłaszcza po roku 2015, a tym liczniej od roku 2022 zwalające się na Polskę tłumy obcoplemiennych nachodźców, tych „multi-kulti”, najliczniej zaś tych post-sowieckich, a wszystkich ich koniecznie niekatolickich (!), obecnie już ze wszystkich stron świata? Czy tłum tych, co wyłudzili polskie obywatelstwo darmo lub za pieniądze i tych, co szukają ku temu okazji? Czy cała rzesza tych polskojęzycznych pracowników państwowych różnych szczebli, którzy tamte obce tłumy do Polski zwyczajnie wpuścili?
Organizatorzy sejmowej chanuki – jak to nawet w owych szerokiego zasięgu mass mediach podawano – też są z zagranicy. Najazd „zagranicy” na polski Sejm. Lecz przypomnijmy sobie o tym sprzed kilkunastu już lat – bodaj styczeń 2014 r. – gremialnym najeździe owej „zagranicy” na… Wawel. „Wszystko już było”, a że było, warto o tym pamiętać i wyciągać z tego właściwe robocze wnioski. A teraz zagadka krajoznawczo-varsavianistyczna:
Nazwa owej judaistycznej wspólnoty aranżującej sejmową chanukę jest dużymi literami wyłożona (może wykuta?) na ścianie jednego z większych rozmiarów bloków mieszkalnych w północnej części Warszawy, w miejscu tłumnie uczęszczanym przez przechodniów, dobrze widoczna, również dla pasażerów oczekujących na pewnym przystanku tramwajowym. Gdzie to jest? I dlaczego właśnie w tamtej części miasta? Nie rozstrzygamy, na które z tych pytań jest trudniejsza odpowiedź. Lecz oto inna zagadka, czy raczej „zagwozdka” krajoznawczo-varsavianistyczna (jest ich tak wiele):
Niestety, nie śledziliśmy organizowania i budowy Muzeum Katyńskiego w jego obecnej siedzibie – na Cytadeli Warszawskiej. Jak to wszystkiego trzeba jednak… przypilnować!
Oto zwiedzający, więc także cudzoziemcy, najgorzej gdy nie mający obok siebie polskiej koleżanki, która by się w mig połapała i natychmiast rzecz im sprostowała, na tym w plenerze odcinku szlaku zwiedzania tamtego obiektu napotykają, znienacka, za zakrętem, przeszkloną ściankę z Tarczą Dawida, a za nią, wewnątrz głębokiej wnęki, tablicę z tysiącami nazwisk podpisaną ogólną nazwą „Katyń”. Bo dalej jest tam też „Charków”, „Miednoje” i inne.
To ma być zagadka, więc dalszego opisu dostępnych tam widoków i spostrzeżeń nie podajemy, zachęcając P.T. Czytelników – jak zawsze w takich przypadkach – do samodzielnego „w realu” przećwiczenia, starannie i z uwagą, tego szoku poznawczego. Jak – przecież najzupełniej „prawidłowo”, zgodnie z intencjami autorów (!!!) tamtego muzealnego obiektu – cudzoziemcy w rozmowie pomiędzy sobą określili przynależność narodową i religijną tych jakże licznych osób wzmiankowanych pod nazwą „Katyń”?
No i – czy, a jeśli tak, to jak, zareagowała na to ta lub dowolna inna towarzysząca im koleżanka-Polka lub kolega-Polak. Wszakże absolwenci szkoły „średniej trzyletniej”.
Czy i tamto przekłamanie, w tym i w innych obiektach muzealnych i/lub pomnikowych w dzisiejszej Polsce, nie dzieje się aby po linii sformułowań znanych nam z tej sprzed kilku dni „Deklaracji szesnastu”?
Idźmy dalej… Na pojawienie się w publicznym dyskursie owych już nie niemieckich, nie beznarodowych, lecz „polskich nazistów”, co to tutaj w Polsce m.in. „obozy zagłady budowali”, od lat z obawą oczekiwano. Kto i kiedy ich tutaj „wreszcie przywoła”? Jak to kto? „Ministra Edukacji” polskojęzycznego rządu!
O, „szesnastu”! Czy wy tych wieloletnich ciągów przyczynowo-skutkowych naprawdę nie widzicie, czy tylko udajecie, że one nie są przez was rozpoznane? Nie wiadomo, co gorsze. Zabawianie się symbolami jest, wbrew pozorom, bardzo niebezpieczne.
Czemu więc ma służyć ów pkt 5 „Deklaracji szesnastu”? Czytając jej tekst wzrasta w zwykłym jego odbiorcy niepokój, że gdzieś tutaj „diabeł się w ornat ubrał i ogonem na Mszę dzwoni” (Sienkiewicz, Pan Zagłoba, „Trylogia”). Obyśmy się mylili.
Atoli punkt 6 „Deklaracji szesnastu” naszego niepokoju bynajmniej nie studzi. Jest tam mowa o potrzebie „umotywowanej prezentacji racji chrześcijańskich i polskich”. A bodźcem dla tego ma być „napięcie religijne między chrześcijaństwem i judaizmem” – wszakże rzecz stara jak samo chrześcijaństwo oraz jak judaizm rabiniczny; dwa razy starsza, aniżeli pisane dzieje Polski. „Szesnastu” dodaje jeszcze „napięcia między Polską a Izraelem dotyczące naszej historii”.
Od razu kontrujemy: my Polacy mamy już dosyć wszelakich „napięć”, i kolejnego stawiania Narodu Polskiego wraz z jego dorobkiem wobec zatracenia i zagłady, więc chcemy się trzymać jak najdalej od wszelkich podmiotów-partnerów wywołujących jakiegokolwiek bądź rodzaju „napięcia” i w dodatku uparcie nakładających te „napięcia” na nas.
Jest taka, najpewniej troszkę żydowskim szmoncesem podlana, lecz zarazem – przyznajmy – chętnie przez nas dla czczej rozrywki oglądana polskojęzyczna komedia, której bohaterami są, nazwijmy to, wybitni złodzieje-włamywacze. Jest tam taki dialog:
- Kwinto, Spięty chce z tobą mówić.
- Powiedz Spiętemu, żeby się rozpiął.
I tyle od nas dla sygnatariuszy „Deklaracji szesnastu” w zakresie „napięć”, „spięć”, „zapięć” i szerokiej tematyki z nimi powiązanej.
Bo też naszym zdaniem, szeregowego czytelnika i odbiorcy bodźców medialnych, to właśnie wystąpienia takie jak omawiana tu „Deklaracja szesnastu” eskalują owe napięcia, gdyż drażnią Polaków, czyli gojów, zwłaszcza iż ta „prezentacja racji” w wykonaniu „szesnastu” jest zwyczajnie mętna, nieprzemyślana, najwidoczniej improwizowana i bynajmniej nieumotywowana.
Zwyczajni Polacy dawniejszych pokoleń, na pewno jeszcze tego urodzonego na początku XX wieku (plus-minus sto dwadzieścia lat temu) na nasze tu wysiłki czynione w celu udzielenia odpowiedzi owym „szesnastu” wzruszali by z politowaniem ramionami i zniechęcali by nas: „Co też za niezrozumiałe b… tamci ludzie wypisują? Jak tak można? Chłopczyku, zostaw to, nie trudź się… A wiadomo, co to za ludzie? Trzymaj się od takich ludzi z daleka, więc nawet nie pisz o tym, co oni napisali”. Takie rady zapewne byśmy usłyszeli.
Czy zamiast krążyć i kluczyć wokół tematu sejmowej chanuki sygnatariusze „Deklaracji” nie powinni, właśnie w imię szczerości, zadeklarować, że oni, niżej podpisani, nie chcą tego to a tego wymienionego z imienia i nazwiska obywatela na urzędzie Prezydenta RP, gdyż popierają oni innego kandydata na ten urząd, też wskazanego przez nich z imienia i nazwiska?
Wobec wspomnianej przez nich „umotywowanej prezentacji” są „dramatyczną przeszkodą” – jak oni piszą – wszelkie „akty agresji, wrogości i szerzenie uprzedzeń”. A my, już blisko końca omawiania sygnowanego przez nich tekstu odpowiadamy polskim przysłowiem: „Przyganiał kocioł garnkowi, a sam smoli”.
Jakież to niepokojące zasłony się uchylają także i zwłaszcza w pkt już 7. i ostatnim „Deklaracji szesnastu”? Ich wystąpienie ma być „apelem do wszystkich, którym zależy na chrześcijańskim charakterze życia publicznego i na dobru wspólnym narodu”. Chrześcijańskim? Ale czy w obronie właśnie niechrześcijańskich corocznych obrzędów w centrach owego „życia publicznego”, jakimi są m.in. Pałac Prezydencki oraz Sejm? I od swobody tych obcych rytuałów ma zależeć… „dobro wspólne polskiego narodu”?
Więc to jest groźba! Więc to jest – szantaż! Przecież nie pierwszy, jakiemu jest poddawana „Polska po komunizmie”. Ale – przez kogo, w jakich okolicznościach i w jakiej formie teraz ogłaszany? Co za przykra niespodzianka!
Czy my coś z tego rozumiemy? Owszem, rozumiemy, że ktoś znowu chce nam zrobić krzywdę, a nam nawet nie wolno się z tego powodu uskarżać.
Ze swej strony sygnatariusze „Deklaracji szesnastu” chcą wyeliminować z życia publicznego zjawiska, „które dewastują życie publiczne, kulturę katolicką i oszpecają wizerunek Ojczyzny” (sic!).
Apelują oni – uwaga! – „o reakcję, o czynny sprzeciw wobec zachowań, postaw i opinii…”. „O czynny sprzeciw”!!! Także wobec samej tylko (i aż) „opinii”, jaka im się nie podoba.
Historia zatoczyła więc koło. Czy już czas zacząć się bać? I czujnie się rozglądać, skoro ludzi podpisanych pod „Deklaracją szesnastu” w powszechnej opinii – na ile nam wiadomo – nie łączono dotąd ze stosowaniem „czynnego sprzeciwu” wobec żadnych politycznych adwersarzy. Oni sami zaś chyba nie wyrażali pochwał dla prowadzenia publicznego dyskursu takimi właśnie „czynnymi” metodami. Zmieniło się więc. Lecz nic to: „Strachy na Lachy”.
Liczba sygnatariuszy „Deklaracji”, właśnie „szesnastu”, wybrzmiewa – przyznajmy to – niefortunnie. „Szesnastu” to było patriotów z Polskiego Państwa Podziemnego sądzonych, więzionych i w części zamęczonych w Moskwie przez bolszewików. Ci tu i teraz mogliby sobie przecież dobrać albo ująć choćby jednego, żeby było nie-szesnastu. Z tymi „szesnastoma” jest to przykry chwyt, o jaki podejrzewamy wszakże nie wyczuloną na takie sprawy Sztuczną Inteligencję.
I któż się pod tym podpisał? Niektóre nazwiska są szerzej znane, inne nie są. Zarysowują się przynajmniej dwa środowiska, od wielu lat, bo jeszcze z XX stulecia – uwaga! – mające niejakie zasługi (sic!) w, najogólniej mówiąc, szerzeniu w Polsce wiedzy wcześniej tu obecnej bardzo mało lub wcale; lecz na ogół – chociaż bywało różnie – nie mające przez długie lata dostępu do owych mass mediów najszerszego zasięgu.
Jednak obecnie niektórzy z tych autorów już od lat mają dostęp do przynajmniej takich wydawców lub redakcji, jacy im na wysokim (jak na dzisiejsze warunki polskie) poziomie zapewniają edycję i – co najważniejsze – promocję oraz dystrybucję pisanych przez nich książek i innych publikacji oraz w innej formie głoszenie swoich poglądów.
Ale – zapytujemy, bo nie wiemy – czy z nowszych treści tejże twórczości, a także ostatnio z publicznej i niekiedy politycznej działalności tych ludzi wynika jakaś zapowiedź owej „Deklaracji szesnastu”? No, i kto by się spodziewał? Jeszcze inaczej:
Czy ludzie ci poprzez „Deklarację szesnastu” chcą wskazać szerokim rzeszom odbiorców ich przekazu na pewne intrygujące treści, acz w dostępnej nam ich dotychczasowej twórczości obecne mało lub wcale?
No i wreszcie – od kogo wyszedł ten pomysł? Teraz właśnie! W czasie wojny w Gazie, na Ukrainie i prezydenckiej kampanii w Polsce. Kto jest autorem tekstu „Deklaracji szesnastu”, do podpisania którego zachęcił pozostałych? I czy ci pozostali podpisywali bez czytania, w zaufaniu dla autorytetu autora? To niedobrze! A może podpisywali po przeczytaniu? To też niedobrze!
Sygnatariusze „Deklaracji szesnastu” występowali i nadal to czynią, by tak rzec, jako arbitrzy w wielu obszarach dzisiejszej, takiej jaka ona jest, kultury, nauki i polityki polskiej. Niektórzy z nich wyrokują także urzędowo, jako członkowie lub nawet przewodniczący nobliwych gremiów.
Co teraz? My, gdyby nam było dane – życie przynosi różne niespodzianki – w jakimkolwiek zakresie przedstawiać pod ich osąd jakiekolwiek przejawy naszej egzystencji i/lub działalności, jakiekolwiek nasze prace lub głoszone przez nas treści lub to na przykład, czyśmy się przy stole albo w tramwaju zachowywali ładnie albo brzydko, po jawnej przecież „Deklaracji szesnastu” już otwarcie i kategorycznie ganimy bezstronność takiego arbitra i żądamy zmiany jego lub całego ich „składu sędziowskiego”. No, cóż… sami się wykluczyli i unieważnili. Czy naprawdę była „warta ta właśnie skórka za wyprawkę”?
Chyba, że jak we wstępie do niniejszej naszej wypowiedzi, temu wszystkiemu winna jest owa figlarka Sztuczna Inteligencja, jednak… przez kogoś zbudowana i zaprogramowana.
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!