Marcin Drewicz: Kandydatowi na Urząd Prezydenta RP – Część 6: Polemicznie – aby Ministerstwa Kultury tak całkiem nie likwidować
Zasłyszeliśmy o propozycji „likwidacji Ministerstwa Kultury i Sztuki”. Jak zwał tak zwał, lecz – jak rozumiemy – chodzi tu o centralny, z kieszeni polskiego podatnika utrzymywany urząd państwowy „zajmujący się kulturą”. Oczywiście, zakres działania każdego urzędu może być zmieniany, podobnie jak wysokość jego budżetu.
Wszyscy chcemy, aby w takich urzędach pracowali najlepsi polscy patrioci, ludzie inteligentni, „z wizją”, rozumiejący co to jest dobro wspólne, ludzie o najszerszej wiedzy ogólnej i zarazem wybitni specjaliści w swoich dziedzinach. Słowem: najlepsi! Niestety, aż za często rzeczywistość także i bieżącej epoki w owym zakresie przykro nas zaskakuje.
Lecz my się pytamy, konkretnie: jaki inny zasób, aniżeli państwowy, był w stanie w ciągu ostatnich stu lat stać na ziemiach polskich na straży zabytków (w tym potężnych założeń architektonicznych), muzeów, galerii, bibliotek, archiwów, oper i operetek, filharmonii, (dużych) teatrów itp.? Kto? Czy ograbiany przez kolejnych najeźdźców i okupantów Kościół? Czy, jak dotąd bezpowrotnie ograbione setki tysięcy właścicieli prywatnych (polskich rodzin)? Czy ci mieszkający dziś i/lub dawniej w Polsce?
Czy ci mieszkający dziś i/lub dawniej poza Polską oraz ich tam już urodzeni potomkowie? Czy jakieś stowarzyszenia gromadzące ludzi bogatych (aha? w PRL-u…?)? Może jakieś fundacje lub… ordynacje? W Polsce komunistycznej zlikwidowane w pierwszej kolejności i do dzisiaj w swym właściwym wymiarze nie reaktywowane! Wiele by o tym mówić.
Owszem, instytucja Państwa w omawianym tu zakresie okryła się hańbą po wielekroć, także w czasach najnowszych! Dość przywołać te obrachunki sprzed wielu już lat, zarazem już z XXI wieku, z których wynika, że w li tylko pierwszym ćwierćwieczu „stransformowanej nowo-kapitalistycznej” Polski zabytkowych szlacheckich dworów i dworków wiejskich zmarniało na dzisiejszym obszarze Państwa Polskiego więcej (!), aniżeli w bezpośrednio poprzedzającym ten okres 45-leciu komunistycznego PRL-u. Jest to hańba tak wielka, jak bardzo wciąż zamilczana.
Równocześnie z tą ciężkawą-inercyjną biernością-obojętnością-ignorancją, lecz także ZŁĄ WOLĄ władz publicznych żaden „ruch społeczny w obronie dworów”, zatem ten „prywatny”, jakoś nie dał o sobie szerzej znać; przynajmniej my nic o tym nie wiemy. I tyle.
A czy w którymś z teraz już chyba setek wydanych w ostatnim 35-leciu szkolnych podręczników do historii (że o 45-leciu PRL-u już nie wspomnimy) zamieszczona jest licząca dwie albo niechby i cztery strony barwna wklejka z opatrzonymi w swoje archaiczne nazwy tymi przynajmniej kilkudziesięcioma najstarszymi polskimi herbami szlacheckimi? Lecz to już jest przyczynek do „likwidowania” innego, pokrewnego wysokiego urzędu, mianowicie Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Atoli wiadomo nam, że akurat – odwrotnie! – prywatni (a nie państwowi!) wydawcy powściągnęli się niedawno przed podjęciem też zupełnie prywatnej, więc pozaministerialnej inicjatywy wypuszczenia serii podręcznikowych (!) zeszytów edukacyjnych pod zbiorczym hasłem „Tematy pomijane” – pomijane we współczesnej szkole polskiej, tej państwowej, lecz w tej prywatnej też. Czy zatem „prywatny” koniecznie musi być, i rzeczywiście bywa, lepszy i, by tak rzec, starowniejszy (!) od „państwowego”? Najwidoczniej w dzisiejszej post-komunistycznej Polsce wielu „prywatnych” takimi wcale nie jest. A szkoda! Wiele przyczyn się na to składa.
„Prywatnemu, nie posłowi…!” – powiada Klasyk, a my już dobrze wiemy, co zaraz po tym się wydarzyło.
Tak więc, pomimo wszystko, w dzisiejszej – a ta nas tu interesuje – Polsce tylko profesjonalny państwowy urząd – tu: Ministerstwo Kultury i Sztuki – jest władny, oczywiście gdy spełnia on rozliczne warunki, skutecznie stać na straży tego całego – jakże wciąż potężnego pomimo jakże licznych zadanych mu strat – materialnego dorobku kulturowego i artystycznego jakże wielu pokoleń Narodu, aby było co przekazać następcom „w sztafecie pokoleń”, tak jak i naszemu pokoleniu to zostało przekazane, także poprzez dziesięciolecia tego przecież antykulturalnego i w ogóle badziewiastego PRL-u.
Jednak i tam byli ludzie, którzy… lecz to już osobna historia – tamtego pokolenia.
A trwają przecież zagraniczne rewindykacje tych w czasie wojen i okupacji zrabowanych dzieł sztuki będących własnością podmiotów polskich. Istnieje cały katalog takich przedmiotów, wciąż nie zamknięty. Kto ma prowadzić te sprawy?
No i – odprężmy się na chwilę – swego czasu niejaki Pan Samochodzik odnosił sukcesy w walce z wysoko kwalifikowanymi złodziejami oraz przemytnikami dzieł sztuki. Szło nieodmiennie o to, aby ruchome zabytki polskie nie opuszczały polskiego terytorium. On był pracownikiem nie MSW, ani MSZ, ale właśnie MKiSz – Ministerstwa Kultury i Sztuki.
Tak, pojawili się ludzie prywatni, owi „dzielni polscy przedsiębiorcy”, którzy niejeden obiekt, bywało że nawet zamek (!), i to ich rodziny dziedzictwem nawet nie będący, na własny koszt uratowali, pod nadzorem konserwatora zabytków wyremontowali, a bywało, że nawet rozbudowali, i którzy użytkują taki zabytkowy obiekt z pożytkiem często także dla szerszej publiczności. Lecz, o ile nam wiadomo, w dzisiejszej Nowej Polsce są to wciąż nieliczne wyjątki. Jakkolwiek by nie było, w zakresie całego kraju – na co już tu wskazywaliśmy – po prostu nie ma innego możnego (!) stróża tych spraw i obiektów, jak właśnie Państwo.
Sprawą odmienną jest owa „polityka kulturalna” Państwa dotycząca zwłaszcza dorobku niematerialnego („pieśń ujdzie cało…”); w praktyce decyzje kolejnych zmieniających się ekip partyjnych, polegające w rzeczy samej na przydzielaniu jednym publicznych pieniędzy na prowadzoną przez nich działalność „kulturalną” (cudzysłów zdjąć lub zachować), a odmawianiu tych pieniędzy innym. Taka praktyka jest doprawdy patologiczna i nie powinna być kontynuowana.
A zatem – czy o ten jeden punkt mniej z katalogu zadań owego Ministerstwa Kultury? Czy aby na pewno? Ostatecznie – porównanie jest to w naszych czasach bardzo chybotliwie – państwowy mecenat lub też państwowe, czyli monarsze (!) zamówienie jest tak stare, jak samo państwo, monarchia i sztuka.
Jeszcze inaczej – zapytajmy o to, kto ufundował „te wszystkie kościoły” wraz z wyposażeniem (zabytkowe). Był to król/książę (czyli państwo), były zakony i biskupi (czyli Kościół właśnie), była to arystokracja i szlachta (czyli prywatni obywatele). Zatem samego zjawiska państwowego mecenatu tak w stu procentach się nie wyzbywajmy.
Jaki mecenas, taki i mecenat – lecz to już nieco odmienna sprawa; że wspomnimy choćby na owe z kieszeni wynędzniałego polskiego podatnika przez tutejszego Ministra Kultury wyjęte sto milionów, przeznaczone na renowację nagrobków na Cmentarzu Żydowskim w Warszawie, jakby na ten akurat cel w bankach na szerokim świecie nie mogła się znaleźć kwota nawet znacznie wyższa. Gdy w tym samym czasie, bo w ogóle poprzez ostatnie bodaj już półwiecze (o ile nie dłużej) na li tylko ceglanym murem oddzielonym od tamtego obiektu katolickim zabytkowym
Cmentarzu Powązkowskim aktorzy i inni wolontariusze corocznie zbierają datki do puszeczek (sic!), ziarnko do ziarnka, a telewizja o tym ochoczo głosi. Dodajmy, że ostatnio na owe Katolickie Powązki pomału wkrada się, by tak rzec, nagrobkowy „disneyland” (sic!). Gdzie jest, państwowy wszakże, konserwator zabytków? Gdzie są stosowne przepisy i obyczaje kościelne?
O ile możemy przypuszczać, po drugiej stronie owego muru, po tej żydowskiej, podobne kolorystyczno-architektoniczne eksperymenty są chyba niemożliwe. Bylibyśmy zdziwieni, gdyby było inaczej.
Czy ktoś już „zrobił habilitację” prześledziwszy działanie, wyniki i bilans mecenatu władz Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej w omawianej tu jakże szerokiej dziedzinie życia Narodu? A równoległa habilitacja powinna dotyczyć PRL-owskiej cenzury „prasy, publikacji i widowisk – 'na ul. Mysiej’”!
Kolejna zaś habilitacja powinna dotyczyć, porównawczo, takoż państwowego mecenatu i takoż państwowej cenzury w przynależącej do tej samej co PRL epoki (sic!) Nowej Hiszpanii generała Francisco Franco, czy też Portugalii profesora Antonio Salazara, będących niejako ODWROTNOŚCIĄ PRL-u i innych „państw socjalistycznych”. Niezmiernie ciekawy, obfity i wartościowy dorobek kulturalny Iberii środkowych dekad XX wieku jest u nas w Polsce wciąż nieznany. Dlaczego? Ale za to programy „o Bardotce” wciąż jeszcze puszcza się w polskojęzycznej telewizji.
Tak, badajmy również to, komu spośród twórców w ostatnim 35-leciu Post-komunistyczne Państwo Polskie odmówiło, w jakiejkolwiek bądź formie, wsparcia, i co działo się później. Z tym twórcą i z jego twórczością. Na przykład – zespołowi muzycznemu władze samorządowe (one też są częścią Państwa!), i to pomimo partyjnych zmian tych władz dokonujących się w następstwie kolejnych wyborów, regularnie odmawiały dostępu do estrady lub tzw. muszli koncertowej w miejscowym parku…
Co działo się z odrzuconymi: twórcą, z artystą, z twórczością i – uwaga! uwaga! – z potencjalnymi niedoszłymi (!) odbiorcami jego twórczości. Niedoszłymi! A iluż to – że posłużymy się przykładem już w tym kontekście skrajnym, bo i emigracyjnym – pomarło owych NIEDOSZŁYCH ODBIORCÓW I POTENCJALNYCH MIŁOŚNIKÓW twórczości prozatorskiej takiego na przykład Floriana Czarnyszewicza? Nic nie wiedząc o samym już choćby istnieniu (!) takiego akurat człowieka.
O to nam tu chodzi – o ten zmultiplikowany przez naszych wrogów brak-niedostatek wyrażający się po prostu w… podtrzymywanej przez tychże wrogów POWSZECHNEJ NIEWIEDZY o sprawach, treściach i postaciach dla nas ważnych.
Dzisiaj wszyscy możemy ten mechanizm jakże starannego zbiorowego w tych zwłaszcza o największym zasięgu mass mediach ZAMILCZANIA śledzić na przykładzie… potraktowania osoby, lecz i twórczości (gdyż także on jest artystą) owego jednego z kandydatów na Urząd Prezydenta RP. ZAMILCZENIE jest to tyle co BLOKADA możliwie wszelkiego działania.
I doprawdy próżny rechot (sic!) wstrząsa szeregowym obserwatorem, gdy widzi i słyszy, jak to „Oni” już-już, nie mogą się powstrzymać (bo to też są tylko ludzie) i jednak wyrywają się z jakąś nieprzytomną obelgą (tak! z obelgą!) wobec tego człowieka, by po chwili – hola! hola! – czym prędzej powrócić „do szeregu”, do owego przemilczania.
Półwiecze komunistycznego PRL-u i wypracowanej wtedy propagandowej metody wykazało, że to jednak przemilczanie, trudne do utrzymania także dla tych, którzy je stosują (patrz: wyżej), jest tym orężem najskuteczniejszym.
Przykład: w wielu filmach o „budowaniu Polski Ludowej” nie ma żadnych wzmianek o przez kogokolwiek stawianych w tym dziele „przeszkodach”, chyba że przez czynniki zagraniczne, przez „zachodnich imperialistów”; zatem widzowie żadnej WIEDZY o tym nie otrzymują;
Kontrprzykład: ale w jakimś filmie z pierwszej połowy PRL-u pada jednak wzmianka o „reakcyjnym podziemiu” (to o dzisiejszych „Żołnierzach Wyklętych”, też „poetycko”), a nawet o popełnianych przez nie „zbrodniach”, i wreszcie mamy „napad” bodaj na pociąg lub na autobus, kiedy to dowódca owej „reakcyjnej bandy” przedstawia się (cytujemy z oddalonej pamięci): „Ludzie, nie bójcie się. To my jesteśmy Wojsko Polskie z Orłem i Koroną, a nie z wroną” (o pokolenie później podobnie: „Orła wrona nie pokona!”; a dzisiaj…?).
Tak więc nawet „w tamtym słusznie minionym okresie” nawet ta jakże skrupulatna PRL-owska cenzura w zamilczaniu nie wytrwała (to też są tylko ludzie) i „coś takiego”, przecież ledwie epizod, ledwie parosekundową migawkę „zwolniła” ludziskom na ekrany. I bardzo dobrze! Błędy wrogów są zwycięstwem naszym!
Atoli kogo i jakiego rodzaju oraz treści twórczość owo Post-komunistyczne Państwo Polskie w ostatnim 35-leciu promowało? O, tak! I czy – dla odmiany – tamta wypromowana przez kolejne ministerialne „ekipy” twórczość „odciska” się na życiu Narodu? I jak się ona „odciska”? I czy Narodowi ona aby, w jakiejś swej przynajmniej części, nie ciąży? Przychodzi nam na myśl przykład zwłaszcza działalności filmowej i serialowej-telewizyjnej; lecz również tzw. popularnej lub też tzw. młodzieżowej „sceny muzycznej”, tej o „nowym (anglosaskim) brzmieniu”.
Ale… w brzmieniu nowym w tamtych „rewolucyjnych” latach 60. i 70. XX wieku, dawno już temu; obecnie zaś całe pokolenia i narody innego brzmienia po prostu nie znają, ani na nie nie reagują, chyba że szyderstwem (sic!). Tak właśnie „to” zadziałało!
Wiele z wyprodukowanych w ostatnich czasach przez podmiot państwowy i/lub już „tradycyjnie” sfinansowanych z kieszeni wynędzniałego polskiego podatnika „dzieł” w ogóle nie powinno powstać. A odpowiedzialni za to państwowi urzędnicy powinni być sądzeni na podstawie co najmniej Kodeksu Wykroczeń. Swoją obronę oprą oni zapewne o zasadę „de gustibus non disputandum” (o upodobania się nie spieramy), atoli nawet ta zasada nie jest rozciągliwa bezgranicznie.
Lecz skoro „non disputandum”, to dlaczego ci szafujący publicznymi pieniędzmi urzędnicy – no właśnie! – jednych twórców („twórców”?) wspierali i finansowali, a innych odesłali w niebyt? Tak – właśnie w niebyt! Ze szkodą dla kultury polskiej, a konkretnie dla owych rzesz potencjalnych i zarazem niedoszłych odbiorców tychże w niebycie pozostających dzieł owych twórców kultury. A co powiedzieć o twórcach i twórczości emigracyjnej, zwłaszcza pokolenia drugiej wojny światowej (tzw. wojennego) i wiedzy o niej w Kraju – to jeszcze inna historia (lecz np. wspomniany Florian Czarnyszewicz jest ze swym emigracyjnym doświadczeniem wcześniejszy).
Jednakże również dzisiaj (sic!), jak i w czasach „komuny”, istnieją owe „półkowniki” (pisane przez „ó”, od wyrazu: półka), czyli dzieła z różnych dziedzin twórczości, o jakich istnieniu podmioty nawet nie tylko państwowe milczą uparcie. Nie tylko państwowe…! Swoiste „partnerstwo państwowo-prywatne” w tej przykrej zmowie. I tu ów błędny krąg się zamyka.
Rzecz bowiem dotyczy – co powtarzamy – bardziej jakości owego mecenasa, udostępniacza, promotora, czy dystrybutora dzieł kultury i sztuki, a mniej tego, czy jest on akurat prywatny, państwowy, spółdzielczy, samorządowy, czy jeszcze jakiś inny. Od niego – od tego POŚREDNIKA – Naród się o czymś dowiaduje albo się nie dowiaduje – prosta alternatywa!
Inaczej mówiąc – państwowy mecenat i/lub państwowa twórczość (że ją tak tu nazwiemy) są to tylko i aż NARZĘDZIA, jakimi posługują się dzierżące akurat władzę środowiska polityczne. Mocne to są narzędzia i o wielkim zasięgu oddziaływania; więc po co się ich wyzbywać, po co je likwidować, gdyby się je już właśnie miało do dyspozycji?
Mickiewicz musiał mieć swojego wydawcę – owszem, prywatnego – pierwszego i następnych; no i jeszcze takich pomocników, którzy te jego książki przewieźli do Kraju (trakcją konną, „bo innej wtedy nie było”). Dzieło Moniuszki ktoś musiał przygotować do wystawienia na scenie, przecież z udziałem wielu osób, i w dodatku przechytrzyć państwową (!) wrogą cenzurę. I tak dalej… To są akurat przykłady spoza państwowego mecenatu, gdyż wzięte z epoki, kiedy to Państwa Polskiego nie było. Właśnie! Doceńmy to, że Polskie Państwo dzisiaj mamy, i wykorzystujmy jego instytucje-narzędzia dla naszych celów!
Aliści w innych krajach, „kapitalistycznych” przecież, też obecnie istnieje w zakresie kultury i sztuki mecenat państwowy oraz producent państwowy, m.in. państwowa telewizja. Niektóre tamtejsze wytwory, np. seriale lub filmy, docierają do Polski, dzięki czemu i my możemy silić się na ocenę ich artystycznego i/lub technicznego poziomu oraz moralnego albo właśnie niemoralnego przesłania.
C.D.N.
Polecamy również: Żyd postrzelił w USA dwie osoby. Myślał, że to Palestyńczycy
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!