Marcin Drewicz: Kandydatowi na Urząd Prezydenta RP – Część 7: Kto i jak dławi polską kulturę?
Lecz skoro mowa o badaniach i ocenach państwowego (oraz tego niepaństwowego) mecenatu kultury i sztuki… Oto zarówno w odniesieniu do 45-letniego okresu PRL-u, jak i do już 35-letniego okresu post-PRL-u (jak ten czas szybko leci!) proponujemy – to przecież może być realizowane pod patronatem Prezydenta RP (państwowym!) lub przez np. też państwowy Instytut Pamięci Narodowej (sic!) – przeprowadzenie kompleksowego socjologiczno-historycznego badania owej już z górą trzypokoleniowej (!) zbiorowości urzędniczo-medialno-dziennikarskiej (resortowe dzieci, resortowe wnuki), jaka poprzez te dziesięciolecia decydowała o takim właśnie, a nie innym programie a to Polskiego Radia (ostatnio także innych radyj emitujących w języku polskim), a to o programie Telewizji Polskiej (ostatnio także innych telewizyj emitujących w języku polskim), o treściach zawartych w rozmaitych czasopismach, o realizowanych planach wydawnictw książkowych, lecz i o programach szkolnych (tu: to inne, pokrewne Ministerstwo) oraz o treści podręczników szkolnych (sic!), o doborze autorów i dzieł muzycznych (cudzysłów założyć albo nie) odtwarzanych w muzycznych teatrach, w filharmoniach, na rozmaitych estradach wielkich i małych oraz w radio i w telewizji (także jako muzyczne przerywniki, zwłaszcza w radio); dowiedzmy się też o podejmowanych przez tamtą jakże wciąż tajemniczą zbiorowość decyzjach co do bieżącej artystycznej i/lub literackiej twórczości (cudzysłów założyć albo nie) krajowej, jak i o tych co do zakupu, dystrybucji i/lub emisji jakże licznych wytworów zagranicznych, zwłaszcza telewizyjnych i kinowych…
I tak dalej. Pamiętajmy o ścisłym związku tych decyzyjnych działań z cenzurą w jakiejkolwiek bądź postaci – i tej dawniejszej „na Mysiej”, i tej późniejszej, nader niekiedy finezyjnej (sic!).
Innymi słowy – kto? Co to za ludzie? Już trzy-cztery pokolenia (licząc od roku 1944). O jakiej zbiorowej możliwie najszerszej społecznej charakterystyce? Bo niegdysiejsza przynależność do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej jest to, owszem, bardzo ważna, zazwyczaj rozstrzygająca (!), lecz tylko część większej całości. Jacy to ludzie – pobierający zapewnione, regularne i niemałe wynagrodzenie przecież z kieszeni, chcąc nie chcąc, ogółu Polaków – zbiorowo urabiali (to dość dobre określenie) polskojęzyczną kulturę, sztukę i wraz z nimi powszechną edukację na przestrzeni ostatniego łącznie osiemdziesięciolecia? I czynią to nadal!
Ale, co należy podkreślić – tu akurat nie mówimy o artystach, ani w ogóle o jakichkolwiek twórcach. O tej jakże złożonej i w rzeczy samej kluczowej zbiorowości należy się wypowiedzieć osobno, czego my akurat tu nie czynimy.
Tamci zaś, owi, nazwijmy to, zarządcy-cenzorzy-decydenci, jeśli czynią nadal źle – jeśli źle, co powtarzamy – to my pomimo to (!) nie likwidujmy opanowanych przez nich instytucji państwowych (ani innych), lecz sami wykonajmy ów… „marsz” przez te instytucje, ale… w przeciwnym niż oni kierunku – ku dobru (!).
Spodziewamy się, że nasze wywody zawierają jednak jakieś odniesienie do tych motywów, które kierowały owym Kandydatem na Prezydenta RP, gdy nawoływał on do likwidacji Ministerstwa Kultury i Sztuki oraz niektórych innych instytucji państwowych.
Aliści – powtarzamy – w dzisiejszych czasach to nie owo tak wypieszczone w epoce PRL-owskiego socjalizmu-komunizmu napięcie pomiędzy PAŃSTWOWYM i PRYWATNYM rozstrzyga o jakości i poczciwości. Przecież mamy dzisiaj dziesiątki prywatnych polskojęzycznych kanałów telewizyjnych i rozgłośni radiowych. I co? Czy one z racji swojej li tylko „prywatności” i zarazem „niepaństwowości” (dawniej się mówiło „niezależności”; ale – od kogo?) niejako „z automatu” realizują tę WIECZNOTRWAŁĄ MISJĘ POLSKĄ I ZARAZEM KATOLICKĄ?
Wolne żarty! Ileż to razy – dla przykładu – to właśnie państwowy polskojęzyczny nadawca jednak zauważał, że oto mamy dziś święto: Boże Narodzenie, Wielkanoc… gdy z programu nadawanego przez niejednego polskojęzycznego „prywaciarza” żadna taka wiadomość, ani najlżejsza choćby sugestia nie wynikała.
Nie dość na tym – to przecież liczne prywatne zagraniczne, wśród nich te „międzynarodowe”, czy też „korporacyjne” medialno-kontr-kulturowe potęgi miażdżą dzisiaj kulturę zarówno polską, jak i kultury innych narodów, bliżej i dalej z nami sąsiadujących. Wychodzi na to, że jako ostatnia instancja obrony przed tym naporem jawi się – bo niby kto inny? – własne Państwo z jego wyspecjalizowanymi instytucjami; oby tylko nie obsadzonymi przez wroga, tego wewnętrznego, ani nie przez zdrajcę!
„Polak! Polak! Nie-prze-kupny! Polak! Polak! Nie-prze-kupny!”. Kiedy wreszcie również to prościutkie hasło usłyszymy skandowane na ulicach i placach przez tłumy owych polskich patriotów (cudzysłów założyć albo nie)?
Katolickie media, katolickie radio, katolicka telewizja, katolicki koncern medialny… Coś takiego w PRL-u było absolutnie nie do pomyślenia i poza wyobraźnią. W środku Warszawy, na lekcji w szkole podstawowej, ile razy rozebrzmiał – bo to w Polsce było wszakże nieuchronne! – jakikolwiek wyraz kojarzący się choćby pośrednio „z Kościołem”, ogół uczniów tulił głowę w ramionach i nachylał się nisko nad zeszytem – to nie ja! to nie ja!
Działo się tak, tam i wtedy, więc w nasyconej napływową ludnością „z awansu społecznego” (sic!) i zarazem w podnoszonej z gruzów stolicy komunistycznego kraju, pomimo iż dwie trzecie spośród tychże uczniów raz na tydzień uczestniczyło w tej „innej rzeczywistości”, czyli w prowadzonej przez księdza lekcji w parafialnej salce katechetycznej, a w niedzielę we Mszy Świętej w parafialnym kościele (tylko dwie trzecie, a może tylko trzy piąte, bo to się działo w owej komunistycznej stolicy, a nie na nabożnej prowincji).
Lecz teraz, tj. już od kilku dziesięcioleci owe katolickie mass media działają, i to z rozmachem. One już mają swoją własną historię. No i co? Czy jakże szeroka działalność tych instytucji, sama przez się, jest gwarantem rozwoju i rozkwitu w Polsce owej Świętej Religii Katolickiej?
Odsetek dominicantes (uczęszczających na niedzielną Mszę Św.) miarowo spada, a odsetki katolickich Ślubów Małżeńskich oraz Chrztów spadają gwałtownie, bo i odsetek samych katolików wśród ogółu ludności obecnie zasiedlającej Polskę wyraźnie maleje (z nader różnych powodów!). Liczba rozwodów w Polsce rośnie; podobnie liczba rodzin (rodzeństw) tzw. patchworkowych (co to za wyraz? wskazuje on nam zarazem, skąd ta plaga do nas przyszła). No i owo – to jest wciąż nie do uwierzenia, lecz to podobno dzieje się rzeczywiście – urzędowe „wypisywanie się z Kościoła”.
W jakiej to chorej głowie i duszy wewnątrz nominalnie rzymskokatolickiego duchowieństwa postał tak bluźnierczy pomysł? Skrajnie już nieteologiczny! Czy „Oni” naprawdę myślą, że są władni unieważnić którykolwiek Sakrament Święty, że „przeprowadzając w sądzie rozwód” unieważnią Sakrament Małżeństwa, a w godzinach dyżuru w kancelarii parafialnej „wypisując się/kogoś z Kościoła” unieważnią nawet Chrzest Święty? No to się fundamentalnie mylą! To są twarde dowody na ten jakże głęboki upadek katolickiej katechizacji i katolickiego kaznodziejstwa w Polsce dzisiejszej!
Tyle liczby, czy raczej kierunki zmian, bo do obszaru Wzniosłości Ducha i Czystości Doktryny my akurat tutaj już nie sięgamy (nie o wszystkim na raz).
Więc jeśli nawet tak wspaniałe katolickie mass media nie są władne wypełniać swojego pierwotnego zadania – a niestety nie są lub są tylko częściowo – to dlaczego? Z jakich to w doczesności odnajdywalnych powodów? Ani chybi to „prywatni” z „państwowymi” i na dodatek z „kościelnymi” (sic!) musieli się ZMÓWIĆ. Lecz to jest już temat na osobne rozważania.
Czy to brak informacji w polskojęzycznych mass mediach, prywatnych wraz z państwowymi (i na dodatek kościelnymi), czy to – przeciwnie – zalew-wodospad najrozmaitszych informacji bez wyboru jest odpowiedzialny za to, że – lecz to tylko przykład jeden z bardzo wielu – o samym już istnieniu i co za tym idzie o działalności artystycznej pewnego dzisiaj około pięćdziesięcioletniego światowej sławy tenora (zarazem śpiewaka operowego i pieśniarza nie operowego) dowiedzieć się komuś w Polsce zdarzyło dopiero całkiem niedawno, z jakże wielkim opóźnieniem, w zasadzie przypadkowo, z Internetu, z „wirtualu”.
Co za niezwykły wynalazek, ten Internet! O jakże wielu innych godnych naszej starannej uwagi artystach i autorach także wiemy ze źródeł pozainternetowych, prywatnych, państwowych i innych mało lub nic. To już nawet w niektórych okresach PRL-u bywało z tym jakby nieco lepiej (że zaryzykujemy tu tak bardzo „nieprawomyślne” przypuszczenie). Owszem, wtedy żyło i działało jeszcze to… przedwojenne pokolenie.
Lecz jest także ów nowy problem, do przewalczenia zapewne bardziej skutecznego przez medium państwowe, aniżeli przez prywatne – to częściowo lub bardzo zależne od… reklamodawców (i walk pomiędzy tymiż reklamodawcami).
Otóż to, co jeszcze niedawno było po prostu publicystyką kulturalną oraz samym już prezentowaniem dzieł sztuki (np. nagrań w radio), czyli – najogólniej rzecz ujmując – możliwie najszerszym i najprostszym INFORMOWANIEM rzesz odbiorców o utworach, dziełach, autorach, treściach, znaczeniach, o interpretacjach, wykonaniach i wykonawcach, w naszych dziwnych czasach przez coraz liczniejszych traktowane jest jako… nie więcej niż komercyjna reklama tychże utworów, autorów oraz ich impresariów, wydawców, emitentów… itd.
Jest to więc sytuacja wzięta stanowczo SPOZA naszej cywilizacji łacińskiej. Za reklamę się płaci. Zatem o rzeczy nieopłaconej ŻADNEJ wzmianki nie będzie w tym nowym, jakże – przyznajmy – dzikim układzie (!).
Aliści twórczość artystyczna nie może być… ZAKŁADNIKIEM PIENIĄDZA, gdyż taką ma ona szczególną ponadmaterialną właściwość; chociaż jak każde inne zarobkowanie na chleb powszedni bez pieniądza się ona w ostateczności nie obędzie. Albowiem: „godzien jest robotnik zapłaty swojej”.
Znalazła potem trupa pod płotem
Stara Cyganka – we łzach łka i drży:
On już nie zagra wam nigdy, o ludzie bez serc i dusz
Zmilkły już jego skrzypeczki, zmilkły na zawsze już
On pieśnią żył… I umarł z nią!
Mój Boże! Że właśnie przy pisaniu niniejszego to akurat, jak wyżej cytowane, się nam przypomniało… z jakże znacznego już oddalenia w czasie. Oto dzieci obsiadające stół wcinają pyszne naleśniki, a ta Ś.P. Czcigodna Droga Pani Tamtego Pokolenia („sprzed tamtej wojny”), która im te własnoręcznie przyrządzane łakocie serwuje, przyśpiewuje sobie zarazem a to takie, a to rozmaite inne frazy, wcale niekoniecznie smutne jak powyższe.
Ot, potęga Przedrewolucyjnej Cywilizacji podpatrzona na poziomie codziennym-elementarnym-pospolitym-przygodnym. Lecz i przyczynek do naszych z pierwszych części niniejszego cyklu uwag o Rodzinie Polskiej.
Tak więc – domyślamy się tego, acz wiedzy o tym wystarczającej nie mamy – publiczna wiadomość o arcydziele lub o wybitnym artyście, zwłaszcza gdy nowszym, w ogóle nie ma szans się pojawić na określonym, na przykład przez zasięg danego języka (tu: polskiego) rynku medialno-kulturowym (co za określenie!), o ile z dowolnych powodów nie zostanie ona tam, sama już tylko wiadomość (!)… opłacona.
Z dowolnych powodów nieopłacona. Więc czy aby właśnie dlatego w obiegu pozainternetowym, tym polskojęzycznym, do wielu miłośników muzyki żadne informacje o na przykład wspomnianym sławnym śpiewaku-tenorze przez dziesięciolecia po prostu… nie dotarły. I tamten (jak i wielu innych) wart poznania artysta do Polski też chyba nie dotarł ani razu (może tylko raz, u progu swojej zawrotnej kariery). Lecz na co mu tutaj występować, przy pustej sali (!) lub w małej sali (!), skoro ludzie tutejsi obecnie wciąż nie mają wiedzy o nawet samym jego istnieniu?
Skoro gdzie indziej bilety na jego choćby tylko krótkie recitale dawno już zostały wykupione. „Nie poleci orzeł w g…” – jak przytomnie zauważa polski przecież Poeta.
Czy tu nie rysuje się aby kolejne pole do działania dla owej państwowej instytucji czuwającej nad kulturą (Ministerstwo i jego agendy) w zakresie tak od dawna promowanej przez Święty Kościół Katolicki ZASADY POMOCNICZOŚCI?
Co zaś tyczy dzieł, twórców, artystów i wykonawców polskich, czy to czynnych w Kraju, czy za granicą, czy na wychodźstwie dobrowolnie – jak w ostatnich czasach, czy nie dobrowolnie – jak w czasach przedostatnich i dawniejszych, pobrzmiewa ta zarazem smutna i radosna, powiedzmy że melancholijna, w rzeczy samej jakże dramatyczna, i jakże już stara dewiza: „Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie”.
O, gnuśności nowo-polska! „Nie znacie…”, a zatem – co powtarzamy (za Sokratesem) – Wiedza! Wiedza! I jeszcze raz: Wiedza! Niniejsza nasza wypowiedź w ogóle jest o Wiedzy, a jeszcze bardziej o BLOKOWANIU dostępu do Wiedzy i o naszych próbach pokonania tej blokady… z wykorzystaniem do tego instytucji państwowych.
Piszący niniejsze zapewnia, że on tu nie lobbuje na niczyją partykularną, ani sekciarską korzyść, gdyż nie ma on żadnych związków, ani „znajomości” z ludźmi lub środowiskami choćby najluźniej powiązanymi z przywoływanymi tutaj instytucjami.
Może to i źle. Gdyby było inaczej, to już dawno temu co najmniej jedna bardzo korzystna dla szerokich rzesz czytających Polaków sprawa byłaby z powodzeniem przepchnięta. Komórki ministerialne zadziałałyby – patrz wyżej – jako użyteczne ku temu narzędzie (sic!). Prywatni też upatrzyliby w tym szansę dla siebie. A tak… szukaj wiatru w polu.
Nie jest więc dobrze, aczkolwiek – do czego nadal zachęcamy – warto szukać przyczyn takiego stanu rzeczy, więc dowiedzieć się więcej o między innymi jakże już licznej zbiorowości owych „robiących w kulturze” ZARZĄDCÓW-CENZORÓW-DECYDENTÓW, która to zbiorowość polską kulturą „trzęsie” od bardzo dawna, gdyż przez ostatnie osiemdziesiąt (!) już lat.
Żeby było jasne: my tu narzekamy na tych spośród nich, którzy zawinili (!), a nie na tych, którzy wykonali pożyteczne prace lub byli szykanowani (!) za próby wykonywania takich prac. To powinno być oczywiste dla każdego.
Jakiego więc rodzaju i pomysłu OBCĄ PRZEMOC SYMBOLICZNĄ przez tak długi czas stosowano i nadal stosuje się wobec narodowej i katolickiej zbiorowości polskiej? Skąd biorą się ku temu inspiracje? Krajowe i zagraniczne. Niech i to będzie przedmiotem owych wnikliwych badań prowadzonych pod patronatem Prezydenta RP.
C.D.N.
Polecamy również: Mentzen skrytykował banderyzm. Zaatakował go mer Lwowa
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!