Była noc z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku – ostatnia noc pokoju. Nim jeszcze do akcji wkroczyły regularne formacje Wehrmachtu, granicę Polski w wielu punktach poczęły przenikać niemieckie grupy dywersyjne (Freikorps Ebbinghaus). Korzystając z zaskoczenia, zaatakowały one znajdujące się tu zakłady przemysłowe, posterunki celne i inne obiekty.
Jedna z takich grup skierowała się do Michałkowic, gdzie już od kilku dni czyniono przygotowania do odparcia spodziewanego ataku Niemców. Naczelnik gminy Michałkowice, Walenty Fojkis, wybitny dowódca powstańczy z okresu Powstań Śląskich, w oparciu o związki kombatantów, członków Oddziałów Młodzieży Powstańczej, Związku Strzeleckiego i harcerzy, zorganizował oddziały samoobrony. Harcerz Wincenty Zdechlikiewicz wspomina w swej relacji:
„Naczelnik Urzędu Gminnego w Michałkowicach, kapitan rezerwy 75 pułku piechoty, dowódca pułku wojsk powstańczych w latach 1919 – 1920, Walenty Fojkis, zwołuje zebranie przewodniczących wszystkich organizacji społeczno-politycznych, młodzieżowych i sportowych. Po omówieniu aktualnej sytuacji politycznej ustalono plan zabezpieczenia terenu gminy przed akcjami wroga. Drużynie harcerskiej dano zadanie utrzymywania całodobowej łączności pomiędzy posterunkami samoobrony, rozmieszczonymi w szkole przy ul. Kościelnej (posterunek nr 1), w szkole przy ul. Szkolnej (posterunek nr 2) i w domu przy ul. I Pułku Wojsk Powstańczych (obecnie Proletariatczyków) — (posterunek nr 3). Obsługiwane wyłącznie przez harcerzy centrum służb łącznościowych umieszczono w harcówce Drużyny im. Adama Mickiewicza przy ul. Paryskiej 4.”
Cała michałkowicka samoobrona, licząca około 300 ludzi, podzielona została na cztery plutony. Na ich czele stali doświadczeni powstańcy – Paweł Błaszczyk, Aleksander Tomczyk, Ignacy Tynior i Szczepan Wilk.
Uzbrojone patrole czuwały przy budynkach publicznych, pilnowały sieci wodociągowej i torów kolejowych. Benedykt Okoń, jeden z michałkowickich harcerzy biorących udział w walce z Freikorpsem, tak oto wspomina ów pamiętny ranek dnia 1 września 1939 roku:
„Byłem z innymi druhami w harcówce, kiedy około godziny 4 nad ranem powrócili z objazdu dwaj koledzy, meldując, że nie zauważyli nic podejrzanego. Nagle usłyszeliśmy strzały. Pogłos szedł wyraźnie od strony Maciejkowic. Tak, wyraźnie słyszeliśmy strzały. Były to strzały karabinowe. Czyżby już?”
Dywersanci, którzy skierowali się do Michałkowic, uzbrojeni byli w nowoczesną broń – automaty 32- lub 25 strzałowe produkcji czeskiej, karabiny maszynowe (4 ciężkie i 8 lekkich), granaty oraz żelazne pałki sprężynowe (Totschlägery), służące do „zabijania bez rozgłosu”. Uzupełnienie wyposażenia stanowiły przemycone wcześniej i ukryte na terenie kopalni „Michał” skrzynie z amunicją. Grupę prowadził dowódca S.A. z Bytomia Wilhelm Pisarski – jeden z pierwszych na Śląsku członków NSDAP i organizatorów S.A.
Niemcy skoncentrowali się na michałkowickim basenie „Stadion”, gdzie podzielili się na trzy grupy. Największa z nich (grupa „Strosstrup”), w sile 120 ludzi, pod dowództwem Pissarskiego, ruszyła do akcji ulicą Kościelną w kierunku kopalni „Michał”. Druga grupa, licząca 80 ludzi, pod komendą Harguta (werkmistrza w cynkowni wełnowieckiej i zarazem podoficera rezerwy Wojska Polskiego), skierowała się w stronę Bytkowa, aby przez park kopalniany przedostać się na teren zakładu. 30 bojówkarzy pozostało w odwodzie na polach między Maciejkowicami i Michałkowicami. Stanisław Rzepus opisuje to następująco:
„Przeszli oni polnymi drogami przez Maciejkowice, kamieniołomy i do Michałkowic weszli ulicą Powstańców Śląskich (przy której zamieszkiwał ówczesny naczelnik gminy ob. Fojkis). Tu dopiero spostrzegł ich nasz posterunek powstańczy. „Freikorps” natychmiast otworzył ogień, od którego padł powstaniec Piotr Solik. Drugi powstaniec Ignacy Wajda wycofał się i zameldował o sytuacji. Teraz „freikorps” rozbił się na dwa oddziały. Jeden oddział w sile około 120 ludzi udał się ulicą Kościelną w stronę kopalni „Michał”, a drugi w sile około 80 ludzi w kierunku Bytkowa, by parkiem kopalnianym przedostać się na tyły kopalni. Wg wypowiedzi stróża, pilnującego stadionu michałkowickiego, „freikorps” dla zabezpieczenia pozostawił w tyle jedną grupę łączności i jedną grupę kulomiotów. Przybycie „freikorpsu” na kopalnię, która pracowała normalnie, pozostało nie zauważone, gdyż byli oni po cywilnemu, a opaski ze swastykami mieli ukryte i założyli je dopiero przedostawszy się na teren kopalni.
Po drodze zlikwidowali jeden nasz posterunek patrolujący ulicę Kopalnianą, który przy dużym ruchu robotników nie rozpoznał ich zawczasu. Wartownia jednak została już zawiadomiona i z kolei zaalarmowała powstańców i posterunek policji, który powiadomił najbliższy oddział wojska polskiego. Tymczasem patrole powstańcze podsunęły się celem zbadania sytuacji pod teren kopalni, gdzie przyjęte zostały ogniem karabinów i granatami ręcznymi. W czasie przedzierania się na teren kopalni zastrzelili Niemcy Szczepana Wilka, pełniącego służbę przy telefonie, i równocześnie ranili kilku robotników, znajdujących się w tym czasie w markowni. Strzelanina wywołała paniką, którą wykorzystał „freikorps” i obsadził łaźnię, markownię, kompresory, kotłownię, magazyn i stajnię. Przechodzących robotników Niemcy zatrzymywali i następnie zamknęli w dwu miejscach w stajni, przy czym zatarasowali drzwi grubymi klocami. W ten sposób uwięzili tam około 100 ludzi. To samo zrobili w magazynie, gdzie uwięzili kobiety i mężczyzn.”
Powróćmy tymczasem do relacji Benedykta Okonia, który wspomina:
„Miejscowość jeszcze spała, gdy napastnicy uderzyli. Pierwszą ofiarą ze strony polskiej był były powstaniec śląski Piotr Solik, który poległ na posterunku samoobrony w szkole nr 1. O godzinie 4.30 rozpoczął się atak na kopalnię. Jeden z Niemców rzucił granat do pomieszczeń centrali telefonicznej, zabijając dyżurnego telefonistę Stefana Wilka. Zranił ponadto kilku robotników, przebywających w markowni. Dzięki szybkiemu atakowi, oddziałowi „Freikorpsu” udało się w krótkim czasie obsadzić ważniejsze punkty kopalni «Michał», jak halę kompresorów, kotłownię i magazyn główny (bez schronu). Około 120 górników znajdowało się w łaźni i tam ich zamknięto, uniemożliwiając podjęcie przez nich obrony. Pod magazynem znajdował się schron, w którym pełniła służbę placówka kopalni. Znajdowali się tam również harcerze Jerzy Jaśkowski i Wincenty Zdechlikiewicz. Na piętro magazynu napastnicy spędzili około 40 górników jako zakładników, usiłując wymusić zaprzestanie oporu przez Polaków. Do grupy zakładników dołączono również harcerzy: Juliana Nawalanego i Konrada Surmę, którzy znajdowali się na drodze pomiędzy stadionem a kopalnią.”
Wincenty Zdechlikiewicz uzupełnia ową relację:
„Stojąca przed harcówką przy ul. Paryskiej 4 grupa pełniących służbę harcerzy (Paweł Świeży, Stanisław Dykta, Feliks Drynda, Benedykt Okoń, Ryszard Kot i inni) usłyszała w oddali strzały karabinowe. Były to odgłosy walki z bojówkami hitlerowskiego „Freikorpsu”, które przypuściły atak na kopalnię „Michał”. W punkcie dowodzenia na kopalni znajdowali się również od kilku godzin skierowani tam rozkazem harcmistrza Pawła Wróbla harcerze Jerzy Jaśkowski i Wincenty Zdechlikiewicz. Z otwartych drzwi schronu widzieli interwencję dowódcy pułku kopalnianego samoobrony inż. Chroboka, a następnie słyszeli strzelaninę, krzyki i groźby w języku niemieckim. Widząc, że inż. Chrobok pada na ziemię martwy, harcerze zabarykadowali wejście do schronu i przygotowali się do jego obrony wraz ze znajdującymi się tam kilkoma powstańcami (m.in. Leon Łukaszczyk) i członkami samoobrony polskiej.”
W międzyczasie po wszystkich zakamarkach oprowadzał bojówkarzy sztygar maszynowy kopalni „Michał” Karol Skutela, który już wcześniej pomagał im w przemycaniu broni. Miejscowa samoobrona była za słaba, by przypuścić skuteczny atak, więc ograniczono się jedynie do zablokowania dostępu do kopalni. Sytuacji nie zmieniło przybycie 10-osobowego patrolu policji z Siemianowic. Benedykt Okoń:
„Akcją „oczyszczania” kopalni z Polaków kierował Hargut. Główną jego uwagę przykuwał schron pod magazynem, w którym zabarykadowała się grupa powstańców i harcerzy. Hitlerowcy szykowali się już do podłożenia wiązek granatów pod drzwi schronu, kiedy od strony Michałkowic zbliżyła się grupa uzbrojonych ludzi, na czele której sunął opancerzony samochód policyjny. W skład tej grupy wchodzili miejscowi powstańcy poderwani do akcji odgłosem strzelaniny. Ich przywódcą był Walenty Fojkis, pomagał mu Piotr Rzepus. Rozgorzała nierówna walka. Starzy powstańcy śląscy – górnicy – posiadali tylko przestarzałe karabiny i rewolwery. Hitlerowcy dysponowali natomiast 4 ciężkimi i 8 lekkimi karabinami maszynowymi, ponadto posiadali 32-strzało-we pistolety automatyczne czeskiej produkcji, granaty ręczne oraz pałki sprężynowe, przeznaczone do cichego zabijania, tak zwane „Totschlägery”.”
Poza tym siły grupy atakującej kopalnię znacznie wzrosły, gdyż zdążyli do nich dołączyć pozostali członkowie „Freikorpsu” w liczbie około 100 bojówkarzy. Usadowili się też w dogodnym miejscu, bo po wdarciu się na strych magazynu wyjęli z okrągłego otworu zegar kopalniany, ustawiając w tym miejscu ciężki karabin maszynowy. Mieli stąd więc świetne pole ostrzału.”
Przed godziną 8.00 Walenty Fojkis przyprowadził kolejnych 20 uzbrojonych policjantów oraz samochód pancerny. Pomimo ognia niemieckich karabinów maszynowy, wjechał on na plac kopalniany. Benedykt Okoń wspomina:
„Cała nadzieja powstańców-górników spoczęła zatem w owym opancerzonym samochodzie policyjnym, którym dysponowała grupa naczelnika Walentego Fojkisa. Pod ogniem niemieckim wjechał on na plac kopalniany, ale, obrzucony granatami, zapalił się. Niemniej sytuacja uległa zmianie. Bierny obserwator mógłby przypuszczać, że to Polacy prowadzili oblężenie kopalni. Strzelcy wyborowi zajęli pozycje w wieży budynku Urzędu Gminnego i stamtąd celnie razili hitlerowców. Około godziny 8.30 na pomoc górnikom przybył pluton 75 pp Wojska Polskiego.”
Tak więc ok. godziny 8.30 do walk o kopalnię „Michał” poczęły włączać się pododdziały III batalionu 75 pułku piechoty. Jan Przemsza – Zieliński w książce „Księga wrześniowej chwały pułków śląskich” pisze:
„Na alarm zarządzony przez oficera dyżurnego, ppor. Antoniego Hadroska, wyruszył do Michałkowic II pluton 7 kompanii por. Henryka Sznajderskiego. W trakcie walk przybyły również dalsze plutony: I pluton ppor. Władysława Stępurskiego z 8 kompanii oraz I pluton ppor. Józefa Biedala z 7 kompanii. Pierwszy szturm nie powiódł się polskim oddziałom. Mimo użycia samochodu pancernego atak został odparty ze stratami, a dowódcy plutonów, ppor. Stępurski i ppor. Biedal, zginęli. Było sporo rannych.”
Stanisław Rzepus dodaje:
„Po przybyciu około godziny 8,00 jednego oddziału wojska, posunęliśmy się pod kopalnię i po rozbiciu pomieszczeń wtargnęliśmy na teren kopalni, W tym czasie zjawił się również były komendant Zarządu Głównego ob. Niemczyk. Po kilku słowach zachęty rozgorzała walka na dobre. Jako dowodzący całą akcją skierowałem oddziałek złożony z kilku powstańców, harcerzy, sokołów i strzelców na najbardziej ostrzeliwany teren, aby uniemożliwić „freikorpsowi” podejście, a tym samym zabezpieczyć własne tyły. W czasie tej walki dwoma natarciami odcięliśmy oddział Niemców. W ręce nasze dostało się 6 członków „freikorpsu”, a poza tym lekki karabin maszynowy, ręczne granaty, pistolety produkcji czeskiej oraz amunicja. Grupa złożona z 3 ułanów oraz 2 powstańców przedostała się w międzyczasie aż pod markownię.”
Jan Hojda, podporucznik Wojska Polskiego, z kolei stwierdza:
„Jako uczestnikowi walk przeciwko nacierającej grupie bojowej „Freikorpsu” utkwiło mi w pamięci wydarzenie, które dotyczy udziału harcerzy w tej potyczce.
Kopalnia broniła się już od wczesnych godzin rannych. Około godz. 9, kiedy wracałem na rowerze z patrolu, koło kopalni „Michał”, w okolicy ulicy Pocztowej, zatrzymało mnie trzech harcerzy. Byli to: Haiman i Kierot, trzeciego nie znałem. Meldowali:
– Przez bramę wąskotorówki od strony Bańgowa wydostał się z kopalni jeden «freikor». I dalej:
– Ukrył się w burakach na polu między oczyszczalnią a domkami wojewódzkimi. Po chwili namysłu wydałem polecenie:
– Ukryjcie się między domkami i obserwujcie, co będzie dalej robił.
Popędzili co sił w nogach w stronę pola. Ja natomiast wsiadłem na rower i ulicą Łukasińskiego koło szkoły pojechałem na szosę Bytom — Czeladź (obecnie E-22). Stamtąd mogłem dokładnie obserwować miejsce, w którym ukrył się bojówkarz. Dojeżdżając bliżej miejsca wskazanego przez harcerzy, zsiadłem z roweru i położyłem się na nasypie szosy. Harcerze dochodzili już do miejsca, gdzie przypuszczalnie ukrył się hitlerowiec. Zauważyłem, że obrzucają go grudami ziemi i kamieniami, a jeden z nich, Haiman, zdecydował się na bieg rowem w moją stronę, aby określić mi dokładniej jego pozycję. Po wydaniu harcerzom rozkazu, aby wycofali się i ukryli za miedzą, sięgnąłem po karabin i zacząłem ostrzeliwać wskazane miejsce. Dywersant otworzył w naszą stronę ogień z automatu. Na szczęście nie strzelał celnie. Nastąpiła przerwa i po chwili nowa seria z automatu, a zaraz po niej «freikor» rzucił się do ucieczki w stronę szosy na Dąbrówkę. Gdy dobiegł do niej, zdążyłem oddać kilka strzałów. Upadł na ziemię, ale po chwili, kulejąc, zaczai uciekać polną drogą w stronę Dąbrówki Wielkiej. Byłem spokojny. Daleko nie ucieknie, jest postrzelony. Dalszą obserwację przerwał mi głos Haimana:
– Znam doskonale teren, pojadę boczną drogą w stronę Dąbrówki i na środku pola zaskoczę go. Niech mi pan da swój karabin.
Nie mogłem się oprzeć jego prośbie. Dałem mu karabin i rower. Wkrótce zniknął mi z oczu.
Po chwili usłyszałem huk i zobaczyłem smugę dymu. Najprawdopodobniej jedna z kuł karabinowych trafiła w zapalnik granatu, jaki miał przy sobie «freikor».
Gdy znaleźliśmy się na miejscu wybuchu, był tam już Haiman. Dokonaliśmy oględzin, a następnie załadowaliśmy na rower broń i inne rzeczy znalezione przy zabitym dywersancie:
– automatyczny pistolet maszynowy produkcji czeskiej,
– rewolwer z dwoma magazynkami (16 naboi),
– pałka sprężynowa do zabijania po cichu (tzw. „Totschläger”),
– opaska ze swastyką hitlerowską,
– ukryty pod podszewką czapki ważny meldunek od dowódcy grupy bojowej «Freikorpsu» Pissarskiego do Dowództwa Wojskowego Sztabu w Bytomiu z prośbą o natychmiastową pomoc dla grupy dywersyjnej, otoczonej w kopalni «Michał».
Wywnioskowaliśmy z tego zapisu, że był to ważny i zaufany łącznik grupy Pissarskiego.
Zdobytą broń i meldunek oddaliśmy dowódcy Samoobrony Narodowej, naczelnikowi gminy, porucznikowi Fojkisowi.”
Tymczasem jednak pomoc otrzymali Polacy – nadeszła bowiem pozostała część 8 kompani III/75 pułku piechoty wraz z jej dowódcą kapitanem Stanisławem Miecznikowskim. Około godziny 10.00 pluton wojska przypuścił kolejny atak na kopalnię od strony ulicy Pocztowej. Natarcie załamało się pod huraganowym ogniem broni maszynowej. W akcji tej zginął ppor. Józef Biedal, 31-letni nauczyciel z Tarnowskich Gór. Jan Przemsza – Zieliński pisze:
„Rozkaz zajęcia kopalni i zniszczenia oddziału dywersyjnego dowódca pułku wydał mjr. Chodorowskiemu, ale i to czołowe natarcie III batalionu załamało się w silnym ogniu broni automatycznej, który spowodował znaczne straty. Na miejscu walki był dowódca pułku, płk dypl. Stanisław Habowski. Dywersanci bronili się w dobrze umocnionych budynkach kopalni i zdecydowanie przeciwstawiali się atakom pododdziałów piechoty. Początkowo dowódca pułku miał zamiar ściągnąć pluton artylerii piechoty, ale ponieważ były pod ręką działa przeciwpancerne, dowódca oddziału ppanc., por. Bernard Drzyzga, zaproponował ich użycie przeciw dywersantom i osobiście poprowadził ogień. Pociski przeciwpancerne staranowały żelazne bramy zabudowań kopalnianych, a jednoczesny szturm 7 kompanii por. Sznajderskiego i 8 kompanii kpt. Miecznikowskiego rozbił obronę nieprzyjaciela.”
Nasilająca się kanonada wpłynęła tymczasem destrukcyjnie na niemiecką grupę odwodową, która pozostawała na polach między Maciejkowicami a Michałkowicami. Jej członkowie, porzuciwszy broń i opaski, rozpierzchli się w terenie. Również Hargut, wykorzystując podziemny kanał, wyprowadził swoich ludzi na zewnątrz kopalni – do wylotu dołu piaskowni.
Pozostali tkwili nadal w zabarykadowanym magazynie, pod który w międzyczasie podeszła kolejna grupa ochotników. Dowodził nią Stanisław Rzepus, a towarzyszyli jej – pchor. Wilhelm Synoczek, 3 kaprali i 16 żołnierzy. Działanie to osłaniał krzyżowy ogień karabinów maszynowych ostrzeliwujących magazyn od strony południowej (warsztaty) i zachodniej (ogrody przy ul. Pocztowej). Stanisław Rzepus pisze w swej relacji:
„O godz. 9,00 przybywa jeden pluton wojska polskiego dowodzony przez porucznika Stępulskiego, który wraz z inż. Chrobakiem udał się w kierunku magazynu, by wybadać, z której strony byłoby najlepiej zaatakować Niemców. Z wywiadu tego jednak już nie powrócili. Obaj zginęli od granatów ręcznych. Wobec takiego stanu rzeczy zwróciłem się do żołnierzy, by razem ze mną na ochotnika podczołgali się pod magazyn. Zgłosiło się 4 podoficerów – 1 plutonowy i 3 kaprali – oraz 16 szeregowców i powstańców. Dla osłony akcji naszej grupy ustawiono pod ogrodem przy ul. Pocztowej w pozycji bojowej karabin maszynowy obsługiwany przez wojsko. Zadaniem jego było ostrzeliwanie okien magazynu od strony domów noclegowych (strona zachodnia). Dwa dalsze karabiny maszynowe w rozkazie swym miały za zadanie ostrzeliwanie okien od strony warsztatów (strona południowa) tak by uniemożliwić „freikorpsowi” rzucanie granatów i ostrzeliwanie się na zewnątrz.
Rezultat był oczywisty. „Freikorps” nie mógł już teraz skutecznie się bronić, a my posuwaliśmy się metr po metrze w kierunku magazynu. Przechodząc koło stajni, usłyszeliśmy wołanie o ratunek ludzi, uwięzionych tam rano przez Niemców. Kiedy po wyważeniu przez nas klocy, którymi zaparte były drzwi, ludzie ci ujrzeli światło dzienne, ich zachowanie się przepojone było lękiem, o czym świadczyły podniesione do góry ręce. Na strychu stajni wyłapaliśmy ukrytych w słomie 4 członków „freikorpsu”. Koledzy, którzy stali w pobliżu, odprowadzili ich na bramę główną. W pobliżu magazynu napotykamy kilku robotników leżących z rozdartymi brzuchami i postrzelonymi głowami. Byli to: Obstaj, Augustyniok i inni. Jeden, choć ciężko ranny, pozostał przy życiu. Był nim żyjący do dziś elektromonter Boruta.
Karabiny nasze rozgrzały się na całego, aż huczało, zamarły zaś zupełnie karabiny wroga. Wtem dochodzą nas ledwo słyszalne nowe głosy wołające o ratunek, dolatujące z piwnic i schronu LOPP. Za podwójnymi żelaznymi drzwiami, które wyważyłem, znajdowali się m. in. członkowie komitetu LOPP ob. ob. Leon Lukaszczyk, Wincenty Zdechlikiewiez, Maria Dylong, Franciszek Barzantny, Alojzy Kot, Józef Król, Wiktor Gabryś, Maksymilian. Jaroń, Szczepan Szczęsny, inż. Poloczek i Feliks Poloczek. Wszyscy oni gdy zostali uwolnieni, zachowywali się tak samo, jak tamci, których uwolniliśmy poprzednio. Nadeszła chwila decydującego głównego ataku. Karabiny wstrzymały ogień, a my przygotowaliśmy granaty ręczne. „Chłopcy! – daję komendę – a teraz bierzemy tych pierońskich orgolów”. Dwu żołnierzy wspina się na dach szopy, jeden po lince od piorunochronu, drugi – kapral – w odległości 1 metra od muru giblowego gdzie znajdowała się klapa dachowa. Po usunięciu klapy otworem wrzucano do wnętrza granaty. Reszta wykorzystuje każdy moment i biegiem przedostaje się na magazynowy korytarz. Wewnątrz panowała na ogół cisza. Żołnierzy poustawiałem dwójkami przed każdym pokojem po obu stronach pierwszego piętra, chcąc się w ten sposób zabezpieczyć przed ewentualnymi atakami. Następnie wezwałem wszystkich znajdujących się w górnej kondygnacji magazynu członków „freikorpsu” by natychmiast porzuciwszy broń, z podniesionymi rękami zeszli na I piętro. Zapanowała zupełna cisza. Po chwili usłyszeliśmy ciężkie kroki schodzących z podniesionymi rękami Niemców, już bez sławetnych opasek ze swastykami. Z wyborowych bojowników stali się „potulnymi owieczkami”, błagającymi o pozostawienie ich przy życiu. Schodzących ustawiano twarzą do ściany i rewizja przeprowadzona u poszczególnych członków wykazała, że broń pozostawili na górze. Ostatni zameldował, iż już wszyscy się poddali i nie ma na górze nikogo. Pytam: „Kto wyposażył was w te, niehumanitarną broń, jaką są sprężynowe pałki-zabijaki”? W odpowiedzi słyszymy: „Otrzymaliśmy polecenie wymordowania Polaków począwszy od kolebki aż do siwej brody”. Wziętych odprowadzono na bramę główną, stąd na posterunek.”
Powróćmy tymczasem do relacji Benedykta Okonia, który wspominał:
„Wymiana strzałów trwała do godziny 13.00, a w pół godziny później nastąpił drugi atak Polaków. Uderzenie było silne i zdołano wyprzeć Niemców z kilku punktów. Wielu z nich ratowało się ucieczką, wykorzystując cywilne ubrania i znajomość języka polskiego. Między innymi z pola walki uciekł Hargut z Wełnowca. Natomiast Pissarski postanowił bronić się w magazynie głównym, licząc, że doczeka się odsieczy Wehrmachtu.”
W tym samym mniej więcej czasie patrol złożony z trzech żołnierzy i dwóch powstańców przedarł się pod markownię… Sierżant, dowódca patrolu, zauważył przez szparę w parkanie Pissarskiego i celnym strzałem położył go trupem. Wśród Niemców powstało zamieszanie. Wykorzystując to, strzelec Henryk Müller ze Świerklańca wspiął się po przystawionej drabinie na dach magazynu i przez uchyloną klapę wywietrznika wrzucił kilka granatów do jego wnętrza. Benedykt Okoń wspomina:
„Po kilku minutach żołnierze i powstańcy-górnicy wznowili atak. Żołnierz z 75 pułku piechoty, Henryk Müller, Ślązak ze Swierklańca, wspiął się po przystawionej drabinie na dach magazynu i przez uchyloną klapę wywietrznika wrzucił kilka granatów do magazynu. Po wybuchu następnej wiązki granatów w magazynie zaległa cisza.”
Wincenty Zdechlikiewicz dodaje:
„Wymiana ognia trwa do godz. 13.45. Znajdujący się w rękach hitlerowców magazyn kopalni ostrzeliwany jest przez żołnierzy polskich i powstańców śląskich. Do schronu, utrzymywanego przez małą grupkę powstańców, samoobrony i harcerzy, prowadzą ogień bojówki hitlerowskie. Załodze schronu udaje się jednak, mimo nieprzerwanego ognia karabinowego, wyczołgać ze schronu i przedostać do bramy kopalni. Gdy byli bezpieczni, można było przypuścić gwałtowny szturm na magazyn, łamiąc opór „Freikorpsu” o godz. 13.45, czego widomym znakiem było poddanie się reszty bojówkarzy.”
Rzepus wezwał Niemców do poddania się. Część Niemców próbowała ukryć za biurkami i w szafach. Zostali oni jednak wyciągnięci ze swych kryjówek. Stanisław Rzepus pisze:
„Chcąc się upewnić, czy wszyscy zeszli, zabrałem 4 żołnierzy i udaliśmy się na przeszukanie pomieszczeń magazynu. Po obu stronach strychu leżeli zabici w liczbie 27 osób. Ponadto wyciągnięto ukrytego za skrzynią jednego Niemca, jak również znaleziono wiele pistoletów, granatów ręcznych oraz kilkadziesiąt skrzyń amunicji. Na pierwszym piętrze wyciągnięto ukrytych za regałami trzech, a w następnym pokoju dalszych dwóch Niemców. W biurze zdążyło się ukryć aż pięciu. Ogółem z magazynu wzięto do niewoli 43 członków „freikorpsu”. Zabitych było 28, łącznie z dowódcą Pisarskim. Jak się teraz okazało, porucznik który poległ, rozerwany został w magazynie przez granaty. Śmierć zaskoczyła go na schodach. […]
Celem osiągnięcia zupełnej pewności co do czystości terenu odbyto z majorem i ówczesnym dyrektorem ob. Krajewskim naradę, a następnie przeprowadzono przy udziale wojska jeszcze raz szczegółowe badanie terenu. Znaleziono dalszych ukrywających się Niemców, a mianowicie: w kompresorach – 2, w kotłowni – 12, w wieży chłodniczej – 2 oraz w sortowni – 18. Wszyscy zostali oczywiście wzięci do niewoli.”
Wieczorem w podziemnych kanałach wykryto kolejnych 6 Niemców, a następnego dnia – jeszcze kilku, którzy ukryli się w kopalnianej kotłowni. Benedykt Okoń podsumowuje:
„Na placu boju pozostało 29 zabitych i kilkunastu rannych hitlerowców. Wśród zabitych był również Hauptsturmführer Willy Pissarski. Ze strony polskiej śmierć w tej walce poniosło 2 oficerów i 6 żołnierzy Wojska Polskiego oraz 14 cywilnych obrońców Michałkowic i kopalni „Michał”.
Z pracowników kopalni „Michał” zginęli: Paweł Augustyniok, Mikołaj Bigus, Józef Chrobok (inżynier), Paweł Fiszer, Alojzy Gardawski, Józef Kolonko, Piotr Zorychta, Ryszard Kot, Wincenty Prudło, Ryszard Przybycin, Wilhelm Pietrek, Piotr Solik, Stefan Wilk i Edmund Wylezik. Nazwiska poległych oficerów Wojska Polskiego są ustalone: podporucznik rezerwy Józef Biedal (nauczyciel) i porucznik służby czynnej WP – A. Stympurski. Nazwisk żołnierzy nie udało mi się ustalić.
Niejeden raz podkreśla się, że Ryszard Kot był pierwszym harcerzem, który oddał życie tuż na początku wojny. My, harcerze, którzy go znaliśmy, zachowaliśmy go w pamięci na zawsze, jako „Kocika”, bo tak go zwano w drużynie. Pochodził z wielodzietnej rodziny. Matka jego była wdową. Była to biedna, ale bardzo uczciwa, polska rodzina. Rysiek ukończył szkołę podstawową „na górce” (obecna szkoła nr 15). Następnie pracował jako pomocnik w dziale księgowości w Zakładach Hohenlohego w Wełnowcu. Przylgnęło do niego określenie – „wie, czego chce”. W nocy z 31 sierpnia na 1 września 1939 r. zginął na pierwszej linii frontu walki przeciwko najeźdźcy hitlerowskiemu. Wiedział, czego chciał?”
W rzeczywistości liczba poległych w walkach o kopalnię „Michał” Niemców była wyższa, aniżeli napisali Stanisław Rzepus i Benedykt Okoń. Cytowany już Jan Przemsza – Zieliński określił liczbę poległych Niemców na „ok. 50”, przy czym w przypisie powołał się on na napisane prawdopodobnie w roku 1974 w Londynie opracowanie (w formie maszynopisu) por. Bernarda Drzyzgi (75 pp w kampanii wrześniowej 1939 roku). Grzegorz Bębnik w oparciu o analizę aktów zgonu doszedł do wniosku, że bliższy prawdy był tu Jan Przemsza – Zieliński. Pozwolę sobie zacytować w tym miejscu fragment publikacji Grzegorza Bębnika, która ukazała się w ostatnim „Siemianowickim Roczniku Muzealnym”:
„Nazwisk z wyraźnym wskazaniem na Michałkowice dnia 1 września 1939 r. jako miejsce zgonu mamy aż 54. Co ciekawe, w przypadku ośmiu z nich na marginesie widnieje opatrzona późniejszą datą adnotacja, iż wymienieni uznani zostali za… żywych. Rzecz jasna, podobny mankament nie wpływa w niczym na założony tu cel badań; zawarte w dokumencie pozostałe dane stanowią wszak nadal pełnowartościowy materiał statystyczny. Do tego doliczyć należy 28 nazwisk z oznaczeniem identycznym lub zbliżonym do tego z dokumentu dotyczącego osoby Pisarskiego; i w tej grupie aż dziewięciu uznano później za żyjących. Na tej podstawie pokusić można się o dookreślenie ilości poległych w walkach na „Michale”; 46 nazwisk z pierwszej grupy oraz 19 z drugiej dawałoby 65 poległych, co korespondowałoby – przynajmniej z grubsza – z ustaleniami najbardziej chyba tu wiarygodnego Jana Przemszy-Zielińskiego.”
W tym miejscu należy wyjaśnić, iż wzięci do niewoli freikorzyści przetransportowani zostali do więzienia w Mysłowicach. Część z nich tam właśnie odzyskała wolność. Pozostałych ewakuowano na wschód, przy czym jedna z grup jeńców (koło ogrodu zamkowego w Mysłowicach) podjęła próbę ucieczki. Eskorta otworzyła do nich ogień, zabijając szesnaście osób. 93 wziętych do niewoli freikorzystów, w tym siedemnastu wziętych do niewoli podczas walk o kopalnię „Michał”, dotarło aż pod Sambor, gdzie odzyskali wolność w dniu 18 września 1939 roku. Paweł Dubiel w swej pracy zamieścił fotokopię zaświadczenia wydanego Karlowi Mani przez dowództwo XVIII korpusu armijnego. Czytamy w nim:
„Herrn Karl Mania wurde mit 92 Mann des oberschlesischen Freikorps von den Polen nach Sambor verschleppt, ist nun befreit und berechtigt, sich mit den Leuten in die Heimat zu begeben. Alle Behörden, Truppenteile und Dienststellen werden gebeten, Herrn Mania und seinen Leuten jegliche Unterstützung angedeihen zu lassen.“
Co ciekawe, Niemcy zdążyli wydać już na te osoby… akty zgonu. Byli bowiem przekonani, że Polacy musieli ich rozstrzelać. Nie przyszło im do głowy, że Polacy mogą wziętych do niewoli freikorzystów ciągnąć ze sobą, karmić… Cóż, jakże inna była ówcześnie mentalność Niemców, którzy „nie cackali się” z wziętymi do niewoli członkami polskiej samoobrony. Wincenty Zdechlikiewicz pisze:
„Schwytanych dywersantów łącznie z tymi, którzy się poddali, przewieziono do więzienia w Mysłowicach, gdzie – zanim ich sprawiedliwie osądzono – doczekali się wejścia wojsk hitlerowskich i uwolnienia. Oni też byli głównymi denuncjantami tych Polaków, którzy uczestniczyli w organizowaniu ładu i bezpieczeństwa społecznego w Michałkowicach przed wybuchem wojny, a rankiem 1 września 1939 r. stawili opór zbrojnej napaści „Freikorpsu” na swoje miasto. Wskazywanych przez nich Polaków rozstrzeliwano, torturowano w więzieniu katowickim, zamęczano na śmierć w obozach koncentracyjnych.”
W dniu 3 września po godzinie 2.00 rano powstańcy opuścili Michałkowice. Ostatnia uzbrojona grupa powstańców pozostała na miejscu jeszcze do południa tego dnia z zamiarem stoczenia walki z nadchodzącym wrogiem. Po wycofaniu się ze Śląska powstańcy michałkowiccy zgromadzili się w Grodźcu, maszerując następnie u boku wojska polskiego na wschód. Po drodze pod Olkuszem i Wolbromiem doszło do starć zbrojnych z kolumnami samochodowymi wojska niemieckiego. Dopiero 10 września – w warunkach już beznadziejnych – pod Sandomierzem ostatni oddział powstańców michałkowickich w sile 27 osób zakopał broń i postanowił przetrwać w ukryciu okres okupacji aż do zwycięstwa.
Wojciech Kempa
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!