Jedyne, co demokracja zaleca i wprowadza, to administracyjne poziomy publicznej służby, która podlega pełnej kontroli ze strony suwerena. Do świadomości społecznej niepotrzebnie przemycane są przez propagandę polityczną, najczęściej związaną z obozem lewicowym i ateistycznym, nieistniejące w rzeczywistości – bo upozorowane na modłę postkomunistyczną – buńczuczne określenia nawiązujące do atrybutów władzy państwowej; błędnie zresztą zdefiniowanej (i bezrefleksyjnie powtarzanej w kółko) także w literaturze przedmiotu jako władza ustawodawcza, wykonawcza i sądownicza. Co jest ewidentnym wypaczeniem tego nazewnictwa – zupełnie bez powodu i wskazań semantycznych. Jedyny kontekst władzy wynika tylko z istnienia i działania Narodu jako całości – i to w zakresie ochrony praw podmiotowych obywateli – który z natury rzeczy jest suwerenem wszelkiej praworządności w państwie prawa. Atrybut władzy Narodu pośrednio (nie wprost) dzierżą przedstawiciele ciał ustawodawczych: posłowie i senatorowie; tylko w symbolicznym stopniu rady poszczególnych szczebli samorządowych. Których zadaniem publicznym – w przypadku parlamentu RP – są sprawy ustrojowe Rzeczypospolitej, natomiast dla samorządu: zagadnienia lokalne z życia wzięte.
Żaden więc urząd centralny, który nie ma prerogatyw ustawodawczych w imieniu Narodu, nie może samodzielnie wkraczać w kompetencje ustawodawcy, który w stosunku do służby wykonawczej (rządu, prezydenta) i sądowniczej (sądów i trybunałów) ma rolę nadrzędną – bo określa i uchwala podstawowe akty prawne w formie ustaw, które tworzą strukturę administracyjną (w pionie i poziomie) dla poszczególnych urzędów i jednostek samorządu terytorialnego. Konstytucja, jako ustawa zasadnicza, regulująca od strony normatywnej funkcjonowanie poszczególnych urzędów publicznych, nie ogranicza suwerena (Narodu) w bezpośrednim sprawowaniu władzy w państwie. Co więcej – w sytuacji zagrożenia bezpieczeństwa państwa lub innej anarchii, jaka w tym przypadku miała miejsce za poprzednich rządów PO-PSL w sferze obowiązków publicznych, to ustawodawca wiedzie prym w procesie koniecznych zmian ustrojowych przedstawiciel Narodu wyłoniony w bezpośrednich i wolnych (demokratycznych) wyborach.
Czuwanie nad przestrzeganiem Konstytucji (przysługujące prezydentowi RP – art. 126 ust. 2) nie tworzy balastu przeciwnego dla ustawodawcy, ani nie stanowi uprawnienia wyższej rangi w zakresie monitorowania sytuacji bieżącej funkcjonowania państwa pod względem służby administracyjnej. Od tego są parlamentarzyści – z biurami poselskimi w terenie – obradujący w komisjach i podkomisjach sejmowych oraz posiedzeniach plenarnych Sejmu, gdzie dyskutowane są sprawy bieżące i najważniejsze dla kraju. W sprawach związanych z ochroną podstawowych praw obywatelskich posłowie i senatorowie nie są ograniczeni liczbą interpelacji poselskich. Mają wręcz obowiązek zajmować się konkretnymi sprawami obywateli i żądać wyjaśnień od organu publicznego, który w różnych przyczyn może nadużywać uprawnień służbowych w źle pojętym interesie publicznym.
Gorzej – jeżeli obowiązki te traktowane są przez samych posłów w podobny sposób jak obowiązki służbowe przez konkretnych funkcjonariuszy państwowych (“przemęczonych” sędziów i prokuratorów), jak to miało miejsce w przeszłości. Wtedy mimo woli dochodzi do niepożądanego wzrostu obstrukcji struktur administracyjnych państwa wobec obywateli, co należy utożsamiać z postępującą anarchią wewnątrzpaństwową – gdzie do głosu dochodzą korporacyjne związki i antypaństwowe układziki, niewłaściwie korzystające z przyznanych zakresów obowiązków służbowych, jakich udzielił ustawodawca poszczególnym służbom wykonawczym oraz sądowniczym w dobrze pojętym interesie publicznym.
Agresywna konfrontacja poglądów politycznych ze strony opozycji (PO, Nowoczesna, PSL), przeciwnych dokonywanym zmianom ustrojowym – przede wszystkim w polskim sądownictwie – nie może stanowić przesłanki do wetowania ustaw poselskich przez prezydenta RP, który dodatkowo usiłuje samodzielnie ferować żądania w zakresie stopnia wymagalności większości parlamentarnej (większość 3/5) przy uchwalaniu ustaw reformujących organizację wymiaru sprawiedliwości, doprowadzając w ten sposób do oczywistego klinczu legislacyjnego ze szkodą dla samego procesu zapoczątkowanych dobrych zmian. Nie mając konstytucyjnych kompetencji do samodzielnego uchwalania ustaw, urząd prezydenta posunął się za daleko – usiłując urobić opinię publiczną zapowiedzianymi projektami ustaw o SN i KRS w ramach tzw. inicjatywy ustawodawczej. Niewątpliwie wadliwym posunięciem ze strony głowy państwa jest dostrzeżona gra pozorów, której architektem okazało się tajemnicze środowisko prawnicze odsunięte od władzy – a które gotowe jest poprzeć prezydenta w jego staraniach, ale w bezsensownej konfrontacji z obecnym ustawodawcą. Niestety – ale pomoc prawna świadczona przez prof. Michała Królikowskiego, której jakość uległa samowolnej deprecjacji w skutek przesadzonej megalomanii naukowej, okazała się profesorską wydmuszką, bo sprzeczną z przyczyną i logiką stanowionego prawa przez polski parlament dotyczącego reformy sądownictwa.
Wielogłos doradcy prezydenta Dudy wziął się prawdopodobnie z przekonania, że służba publiczna w ramach pełnionych funkcji publicznych przez urzędników państwowych to w istocie władza nadawana w ramach uprawnień ustawowych i kontrolowana przez ośrodek władzy politycznej – model komunistyczny. Dla obozu prezydenckiego liczą się więc względy dominacji niezidentyfikowanych środowisk prawniczych, których opinie na temat funkcjonowania państwa demokratycznego muszą zostać uwzględnione, choćby opinie te nie wyrażały woli Narodu i nie traktowały poważnie urzędu ministra sprawiedliwości/prokuratora generalnego, którego odpowiedzialność za jakość wymiaru sprawiedliwości musi być przecież (dla dobra wymiaru sprawiedliwości) skorelowana z uprawnieniem do wglądu w akta toczących sie spraw sądowych czy prokuratorskich.
To nie niezawisłość sędziowska ani niezależność sądu przesądza o praworządności państwa, lecz wysoki standard etyki zawodowej w obszarze pełnienia funkcji publicznych. Służba publiczna nie realizuje się w pełni w ramach korporacyjnej niezależności. Takie rozwiązanie przeczy zasadom demokracji. W ogóle niezawisłość sędziowska jest zaprzeczeniem synonimu korporacyjności; chyba że konstytucyjnej koncepcji sędziego, w zależności od nieprzewidzianych potrzeb (?), zawczasu postawiono cele do realizacji niewymagające zachowania urzędniczej bezstronności.
Antoni Ciszewski
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!