Każda sroczka swój ogonek chwali, a skoro każda, to nic dziwnego, że i rządowa. Rządowa zresztą przede wszystkim, bo któż rządowa sroczkę pochwali, jeśli nie ona sama? Opozycja tylko zgani, zwłaszcza teraz, kiedy wyprzytykała się już nawet nie z pomysłów na państwo, bo tych nigdy nie miała, ale nawet z tak zwanych „bajerów”, czyli bajeczek, obliczonych na naiwniaków. Tych naiwniaków zresztą nie brakuje, ale o tym potem. Weźmy na przykład taką Wielce Czcigodną Joannę Scheuring-Wielgus. Czy ma jakiś pomysł na państwo? Wolne żarty! Jak o takich sytuacjach pisał poeta? „Za duży wiatr na moją wełnę”. Takim Umiłowanym Przywódcom wystarczy wiedzieć, że państwo ma taki cycek, do którego trzeba się przyssać i doić, dopóki można, pilnując, by nikt od cycka nie oderwał. Dlatego opozycja spiera się ze sferami rządowymi już tylko o różnicę łajdactwa: owszem, my jesteśmy łajdakami, ale wy też i to w dodatku jeszcze większymi, podczas gdy sfery rządowe odgryzają się nieprzejednanej opozycji w identyczny sposób: może tam i się łajdaczymy, ale jeśli nawet – to ze słusznych pozycji i przy tym myślimy o zwykłych Polakach, podczas kiedy wyście się łajdaczyli w ramach zdrady i zaprzaństwa i ani przez chwilę nie pomyśleliście o zwykłych Polakach, tylko o sobie – jakby tu pysk umoczyć w melasie. Szkoda gadać; opozycja, zwłaszcza taka nieprzejednana, rządu nie pochwali, nawet gdyby przypadkowo coś mu się udało, bo taka pochwała byłaby rodzajem samobójczej bramki. Podobnie z obywatelami, czyli ze „zwykłymi Polakami”, którym wszyscy starają się przychylić nieba. Jeszcze się taki nie urodził, żeby wszystkim dogodził – poucza przysłowie – a skoro tak, to nie ma sensu dogadzać wszystkim, bo to po prostu niemożliwe. Tymczasem polityka jest sztuką realizowania tego, co możliwe, więc jeśli już dogadzać, to niektórym, a skoro niektórym, to właściwie którym „niektórym”? Każdy wybór byłby obciążony jakimś ryzykiem, a nawet błędem, a skoro tak, to najlepiej dogadzać sobie, bo wtedy pożytek jest podwójny; unikamy ryzyka i błędu, no a korzyści zostają przy nas. I tak powinno być, bo kogóż wynagradzać w tych niepewnych i zepsutych czasach, jak nie osoby sprawdzone? Oczywiście taka sytuacja w „zwykłych Polakach” może wzbudzać irytację, ale to normalne w sytuacji, gdy wszystkim dogodzić nie można. Zatem na pochwały „zwykłych Polaków” rząd też nie może liczyć, a w tej sytuacji musi liczyć na siebie i chwalić się sam. I rząd tak właśnie robi, korzystając z rządowej telewizji, która nie może się rządu nachwalić. Wszystko zatem jest w jak najlepszym porządku, to znaczy – byłoby, gdyby wszyscy pamiętali o zasadzie złotego środka. Przysłowie przestrzega, że lepsze jest wrogiem dobrego, więc jeśli nawet rząd korzystając z rządowej telewizji się wychwala, to powinien pamiętać, żeby się nie przechwalić. Wszelka bowiem przesada bywa szkodliwa i wywołuje nieoczekiwane następstwa.
Oto niedawno wicepremier Mateusz Morawiecki chwalił się sukcesami rządu w dziedzinie gospodarczej – jaki to mianowicie mamy wzrost, jakie wpływy do budżetu, ile w związku z tym okruszków może ze stołu pańskiego spaść dla „zwykłych Polaków” – i tak dalej. Wielu obywateli słuchało tego z wielką przyjemnością, bo jeśli nawet sami nie odnieśli sukcesu, to czyż nie przyjemnie popatrzeć, że przynajmniej rządowi się udało? Ale w tym właśnie tkwił błąd, bo – jak przestrzegał poeta – „tak czyniąc błąd popełnia gruby, zalążek swojej przyszłej zguby” – a cios, jak zwykle, może nadejść z najmniej spodziewanej strony. No i nadszedł – ze strony lekarzy-rezydentów – którzy najwyraźniej uwierzyli w te rządowe przechwałki i wysunęli żądania płacowe – żeby mianowicie rząd podwyższył im pensje – oczywiście w ramach zwiększenia wydatków na „służbę zdrowia”. Taka taktyka zgodna jest ze spostrzeżeniem księdza Browna z opowiadania G. Chestertona „Złamana szabla”: „Gdzie mądry człowiek ukryje liść? W lesie. A jeśli nie ma lasu? To mądry człowiek zasadzi las, żeby ukryć w nim liść”. Toteż lekarze-rezydenci rozpoczęli „akcję protestacyjną” połączona z głodówką. Miałem okazję osobiście z nimi porozmawiać i nabrałem przekonania, że głodują oni naprawdę, a nie – jak zwykle w takich przypadkach – tylko w przerwach między posiłkami. Z tego powodu protest lekarzy-rezydentów nabiera charakteru dramatycznego, bo nigdy nie wiadomo, co z takiej głodówki może wyniknąć. Żyją jeszcze ludzie pamiętający, jak to „żelazna lady” czyli brytyjska premier Małgorzata Thatcher pozwoliła umrzeć głodującym członkom IRA, wyjaśniając, że to, czy człowiek je, czy nie je, jest jego prywatną sprawą, a nie problemem państwa. Nasza pani premier Beata Szydło też stara się pozować na „żelazną lady” i stawia lekarzom-rezydentom zaporowy warunek, by najpierw przerwali protest, a potem się zobaczy – na co oni nie chcą dać się złapać, wiedząc, że wtedy nie będzie już żadnego powodu, żeby ktokolwiek z nimi rozmawiał. Osobiście w tej demonstracji żelaznej woli widzę rękę Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego. Dekując się na stanowisku prostego posła, każe pani premier demonstrować nieugiętość, bo doskonale wie, że jeśli nawet któryś z lekarzy umrze, to cała odpowiedzialność spadnie na panią premier. Prezydent Duda, któremu pan prezes Kaczyński też kazał robić rzeczy na granicy prawa, właśnie stanął mu dęba, ale pani premier najwyraźniej nie ma aż tyle odwagi. Trudno nie wykazać zrozumienia dla tej postawy, zwłaszcza w świetle wyjaśnień, jakie poeta złożył w „Refleksjach z nieudanych rekolekcji paryskich”: „Posadę przecież mam w tej firmie kłamstwa, żelaza i papieru. Kiedy ja stracę – kto mnie przyjmie?”
Ale mniejsza już o rozterki Umiłowanych Przywódców, bo protest lekarzy-rezydentów pokazuje, że musieli oni już całkowicie stracić nadzieję na powrót do normalności. Zresztą może jej nawet nie utracili, bo nie można utracić czegoś, czego się nie ma. Jak zauważył Stefan Kisielewski, jak ktoś nie zna smaku mięsa, to do niego nie tęskni. Tak czy owak, lekarze-rezydenci najwyraźniej nie widzą innej możliwości, jak ta, że najpierw rząd zabiera obywatelom pieniądze w podatkach między innymi pod pretekstem, że będzie ich leczył w chorobie. Potem co najmniej połowę tych pieniędzy przechwytują biurokratyczne struktury, które nikogo nie leczą, a reszta przypada dla tych, którzy maja te usługi medyczne wykonywać. Toteż podczas rozmowy z lekarzami-rezydentami, próbowałem im tłumaczyć, że nie powinni domagać się od rządu zwiększenia nakładów na „służbę zdrowia”, bo w ten sposób utrwalają patologiczną strukturę i wzmacniają mury swojego domu niewoli, tylko domagać się powrotu do sytuacji, kiedy to obywatel kupujący usługę medyczną, płaci temu, który mu ją wykonuje – bez jakichkolwiek przymusowych pośredników. Wyobraźmy sobie, że podatnik za usługę medyczną płaci 100 złotych. Zaraz połowę z tego zabierają biurokraci, a pozostałe 50 zł dzielą między siebie producenci tej usługi: lekarze, pielęgniarki, aptekarze itd. Gdyby zlikwidować pośredników, którzy swoje, nikomu przecież niepotrzebne pośrednictwo, narzucają siłą, to podatnik mógłby płacić za usługę medyczną nie 100, a tylko 75 złotych, które jednak w całości przypadłyby do podziału wykonawcom tej usługi. Skorzystałyby na tym obydwie strony – z wyjątkiem oczywiście pośredników – ale przecież oni nie są nikomu potrzebni. Jednak to oni właśnie mają telewizję – zarówno tę rządową, jak i tę nierządną i przy jej pomocy duraczą ludzi, wmawiając im, że tak będzie dla nich najlepiej i inaczej być nie może. Skoro uwierzyli w to nawet lekarze-rezydenci, a więc elita społeczna, to cóż wymagać od reszty? Nie ma co się dziwić, że wierzą w rządowe przechwałki, toteż nic dziwnego, że rząd chwali się bez opamiętania.
Stanisław Michalkiewicz
Autor jest stałym publicystą czasopisma Magna Polonia. Zachęcamy do zapoznania się ze spisem treści i zakupu! https://www.magnapolonia.org/sklep/
Kupując pomagacie odbudować rodzime media.
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!