Felietony

Dwadzieścia procent jak grom z jasnego nieba

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Bracia Polacy! Nie sięgajcie po oferowane wam znienacka dwadzieścia procent odczepnego za należne wam mienie zagrabione w XX wieku przez państwo waszym ojcom i dziadom! Nie rezygnujcie z ubiegania się o pełen zwrot – o sto procent, zwracane w naturze, gdzie to tylko możliwe! Bądźcie cierpliwi, jak byliście dotąd! Czekaliście przez dziesięciolecia, to jeszcze poczekajcie! Jeśli już nie wnuki ograbionych odzyskają to, co im należne, to może prawnuki!

Sławna „Rota” autorstwa Marii Konopnickiej, do melodii Feliksa Nowowiejskiego, kończy się znamienną zapowiedzią: „Odzyska ziemię dziadów wnuk, tak nam dopomóż Bóg”. Tamta z pozoru dawna historia – jak widzimy – wcale się nie skończyła!

Fundamentalne zagadnienie restytucji mienia w Polsce, zwane nieprecyzyjnie „reprywatyzacją”, wygasło w obiegu medialnym bodaj już szesnaście lat temu, odkąd to prezydent Rzeczypospolitej na początku XXI wieku zawetował był ówcześnie przez Sejm i Senat uchwaloną ustawę „reprywatyzacyjną”. Szesnaście lat! To więcej niż pół pokolenia; inaczej mówiąc to prawie już całe pokolenie. Obecnie o zwrot mienia, nieruchomego oraz ruchomego, zagrabionego przez państwo (komunistyczne, lecz także narodowo-socjalistyczne) mogłyby się więc ubiegać nie dzieci nawet, ale wnuki ograbionych osób. Rzecz dotyczy wszakże wieluset tysięcy polskich rodzin. Atoli dzisiejsi Polacy najwidoczniej oswoili się już zupełnie (?) z tym, że owe około dwadzieścia dekretów i ustaw wywłaszczeniowych, wydanych od lat 40. do 60. XX wieku przez rządy sprawujące władzę nad polskim terytorium, jest i nadal ma być w Polsce częścią tutejszego „porządku prawnego”.

Aż tu nagle, ni stąd ni zowąd, bez żadnych choćby tylko szeptanych zapowiedzi, dowiadujemy się w dniach 11-12 października 2017 roku, zarówno z internetu, co i nawet z radia oraz telewizji (późnym wieczorem), że temu najważniejszemu u nas od dawna kontrrewolucyjnemu, acz usilnie wyciszanemu wezwaniu – o zwrot zagrabionego mienia jego prawowitym właścicielom/spadkobiercom – ma być w Polsce czym prędzej i znienacka uczynione zadość. Przedstawiono nawet projekt, czy raczej kluczowe zasady nowej ustawy – licząc od roku 1989 będzie to projekt więcej chyba niż dziesiąty z kolei.

Dlaczego właśnie teraz? – to jest pytanie najważniejsze! Dlaczego tak chyłkiem i po cichu? – to jest pytanie drugie co do ważności!

Dlaczego bez owego uprzedniego medialnego szumu na miarę znanego już wszystkim, od dawna, i wciąż wszechobecnego przekazu o m.in. „aferze Amber Gold”, „mafii paliwowej”, „uszczelnianiu wpływów do budżetu państwa”, programie „500+”, czy o dotyczącej ocalałych z wojny mieszkalnych kamienic „warszawskiej aferze reprywatyzacyjnej”. Potężne, wielomiesięczne, niekończące się, wszechobecne doniesienia o przebiegu wszystkich tych wydarzeń traktują wszakże o pieniądzach lub innych dobrach materialnych, także o nieruchomościach. Atoli wszystkie te rewelacje, i inne jeszcze w mediach referowane, razem wzięte są co do swych rozmiarów i znaczenia zaledwie, chociaż ważnym, to jednak drobiazgiem przy owym wielkim olbrzymie, jakim jest problem restytucji mienia w Polsce. Ile więc razy przez ostatnie miesiące włączaliśmy guzik telewizora lub radioodbiornika, to wciąż z głośników aż huczało na temat owego drobiazgu (w tej czy innej odsłonie), a o olbrzymie cicho-sza. Bo już o nim zapomnieliśmy; no to nam z jakichś tajemniczych powodów właśnie w dniach 11-12 października o nim przypomniano. Że przypomniano, to dobrze. Poeta pisał bowiem: „Posłuchaj serca. Serce… bije” – serce polskiego narodu. Wcześniejszy zaś poeta zauważył: „Naród nasz jak lawa…”.

Zajrzeliśmy do portali internetowych „Do Rzeczy” oraz „w Polityce”, traktowanych dziś jako raczej popierające obecny rząd. Z datą 11 października b.r. są tam zamieszczone zwięzłe relacje z prezentacji projektu nowej „dużej ustawy reprywatyzacyjnej” dokonanej przez wiceministra sprawiedliwości, a po nich komentarze internautów.

Uff. Żywie jeszcze duch w narodzie. Przeciwko owemu „dwudziestoprocentowemu” projektowi wypowiadali się nieomal wszyscy internetowi komentatorzy, a ogromna ich większość ponadto w duchu i treści naszego wezwania „do braci Polaków”, od jakiego rozpoczyna się niniejszy artykuł. O założeniach omawianego projektu legislacyjnego oraz o reakcji zainteresowanych współrodaków, nie tylko internautów, PT Czytelnicy mogą dowiedzieć się samodzielnie, u źródeł.

* * * * *

Rząd zapowiada atoli, że gotowy już tekst ustawy „reprywatyzacyjnej” ma „trafić do szerokich konsultacji”. Oby tak się stało, gdyż praca z gotowym tekstem to zupełnie co innego, aniżeli praca z mglistymi zapowiedziami. A są one po krótce następujące (oznaczenia cytatów: z „Do Rzeczy” – dr; z „wPolityce” – wp; wszystkie z dnia 11 października b.r.):

1. „aby potencjalne odwołanie do różnych instytucji europejskich nie spowodowało, że państwo będzie musiało płacić odszkodowania” (dr, podobnie wp);
2. „zwroty w wysokości 20 procent utraconego mienia” (dr, podobnie wp);
3. „wartość nieruchomości będzie obliczana na podstawie jej stanu z dnia nacjonalizacji, a nie stanu obecnego” (dr, podobnie wp);
4. „nie będzie już możliwości zwracania nieruchomości w naturze” (dr); zwrot tylko „w formie pieniężnej, w obligacjach…” (wp);
5. „nie będzie oddawania kamienic z lokatorami, czy żłobków z dziećmi” (dr, podobnie wp);
6. „o zwroty będą mogły domagać się wyłącznie osoby fizyczne, obywatele polscy” (dr); „jedynie osobom polskiej narodowości i jedynie osobom fizycznym” (wp);
7. „urzędnicy będą musieli też sprawdzić, czy (nieruchomość) nie została już spłacona w czasach Polski Ludowej, na podstawie umów międzynarodowych” (dr); „indemnizacja zasadą obowiązującą; dotychczas zdarzało się, że z roszczeniami występowali obywatele państw, z którymi PRL podpisywała umowy indemnizacyjne w latach 50. i 60.; te osoby powinny być ‘spłacone’ przez kraje, które nadały im obywatelstwo i podpisały z Polską umowy indemnizacyjne, m.in. USA, Wlk. Brytania, Dania” (wp);
8. „wnioski o wypłatę odszkodowania można będzie składać tylko przez okres 12 miesięcy” (wp, podobnie dr);
9. „wypłata odszkodowania będzie się odbywała tylko w ramach możliwości finansowych państwa; minister finansów stworzy listę osób, którym wypłacone będzie odszkodowanie w ustalonym trybie” (wp);
10. „’nasza ustawa to koniec dekretu Bieruta’ – stwierdził minister” (dr).
11. Ponadto w wp. czytamy o tym, że co do kosztów całego przedsięwzięcia minister „przytoczył kwotę 15 miliardów złotych (kosztów całej „reprywatyzacji” – M.D.), ale przyznał, że całkowite obliczenie nie jest obecnie możliwe”. Albowiem „nikt nie wie, jaka będzie skala tych roszczeń”.

Jak już zauważyliśmy, na bieżącym etapie nie mamy jeszcze przesłanek w postaci gotowego tekstu ustawy, aby wdawać się w szczegóły sprawy. Wszelako z powyższego wynika, że ustawa jest nie do przyjęcia choćby tylko z powodu regulacji oznaczonych przez nas wyżej liczbami: 2, 3, 4, 5, 8, 9, 11.

Ani w wielomiesięcznym przekazie telewizyjno-radiowym o „warszawskiej aferze reprywatyzacyjnej”, ani w żadnej z dwóch w/w publikacji na internetowych portalach nie został wzmiankowany „problem mienia żydowskiego” (raz ktoś półgębkiem). Ale za to internauci się o nim wypowiedzieli, dość zwięźle. Jak pozostaje się nam jedynie domyślać, kwestie oznaczone wyżej liczbami 6 i 7 na tym właśnie problemie zostały zbudowane.

Co do punktu 7, to piszący niniejsze otwarcie apeluje, aby znawcy tej frapującej historii nareszcie – a jeśli kiedyś to już robili, wtedy ponownie – opisali ją nam systematycznie, czy to na łamach „Magna Polonia”, czy innego czasopisma/portalu, czy wreszcie w książce, która musi się stać bestselerem. Z tym łączy się problem oznaczony liczbą 11. Wierzyć się nie chce, że po upływie aż 78 lat (liczymy od wybuchu wojny, więc pierwszych konfiskat dokonanych przez Niemców, przejętych ciupasem jako „mienie poniemieckie” przez PRL) ani kolejny polski rząd, ani uniwersytety, wydziały oraz profesorowie ekonomii czy też historii gospodarczej, ani rozmaite branżowe „instytuty” czy „ośrodki” nie znają rozmiaru wywłaszczenia dóbr nieruchomych oraz ruchomych dokonanego przez państwo na setkach tysięcy Polaków, na obszarze ziem polskich. Skoro tego nie wiedzą (w co my uwierzyć nie chcemy), to skąd znają ową wartość danej nieruchomości, jaka ma być „obliczana na podstawie jej stanu z dnia nacjonalizacji”? Stanu, czy ceny, na przykład ziemi ornej? Ziemia orna, t.j. działka o numerze ewidencyjnym XY, w obrębie 000QZ, położona na gruntach wsi ABC jest w stanie takim, w jakim i dawniej była, czyli ornym właśnie; lecz jej cena „z metra kwadratowego” jest zapewne inna niż trzy ludzkie pokolenia temu. Ot, co.

Gdyby jednak ktoś się zgodził brać pieniądze – do czego najusilniej zniechęcamy – zamiast odzyskiwać rzecz w naturze, to zamiast dwudziestu procent wyliczonych z tych marnych groszy, jakie dziś jest warta zakrzaczona tak zwana resztówka, wziąłby nieco większe, ale wciąż tylko grosze, za jedną piątą (!) murowanego dworu i folwarku (później PGR), jaki na tej resztówce już dawno temu lub jeszcze niedawno stał. Ktoś policzył, że w okresie Wolnej Polski, po roku 1989, na dzisiejszym obszarze Rzeczypospolitej do reszty zniszczono więcej zabytkowych wszakże dworów szlacheckich, aniżeli przez całe półwiecze Polski komunistycznej.

Wracając do „sprawy żydowskiej”, a z nią do kosztów całego przedsięwzięcia. Dzięki znanemu publicyście, czynnemu także na łamach „Magna Polonia”, wiemy już od dawna, że Żydzi doszukali się byli na obszarze dzisiejszej Rzeczypospolitej Polskiej interesującego ich majątku wartego łącznie 65 miliardów dolarów, i do takiej kwoty od lat zgłaszają oni roszczenia. Prywatny zaś majątek Polaków, przewidziany przez obecny polski rząd do zwrotu spadkobiercom, szacowany jest, jak czytaliśmy, na kwotę równowartą około 3.7 miliarda dolarów. Ani chybi – obydwa te szacunki muszą być po prostu wzięte „z sufitu”.

Co do w/w punktu 6., zapytujemy: Czy „obywatele polscy”, czy „osoby narodowości polskiej”, czy po prostu prawdziwi spadkobiercy ograbionych właścicieli? Może rząd rzeczywiście wziął sobie za cel ochronić przy okazji tak zwaną substancję polską. To by było bardzo dobrze. Nieprawdaż? Gdyby o projekcie restytucji mienia wcześniej się u nas i przy tym dość regularnie w mediach dyskutowało – a nie rządowe przygotowania zatajało przed narodem aż do owego tajemniczego 11 października b.r. – to my więcej byśmy o zamiarach władzy wiedzieli i dzięki temu może byśmy nawet już dziś potrafili coś rzeczowego doradzić. Obawiamy się atoli, że tam już z dawna kręcą się doradcy jacyś zupełnie inni, niestety. To coś tak, jak gdzieś ktoś kiedyś „na styropianie”.

Myli się ten, kto zachęca do wynajęcia „wyspecjalizowanej nowojorskiej kancelarii prawnej”, która miałaby już wszystko dalej po myśli Polaków poprowadzić. Strzeż nas od tego Panie Boże! Czy nie dość wam przykładów z minionego ponad ćwierćwiecza „transformacji”? Pamiętajcie ponadto, że Krzyżacy też byli „wyspecjalizowaną firmą zachodnią”, którą polski książę sprowadził i uposażył, aby to ona za niego jego własne problemy rozwiązywała.

Ogólnie rzecz biorąc postąpić by trzeba następująco (i nie bać się! nie bać się tematu!):

A. Zdecydować się, czy państwo ma zwracać cokolwiek za te dobra, które zrabowało jednym obywatelom, i którymi obdarowało innych obywateli, na przykład w ramach tak zwanej reformy rolnej.
B. Znać cały bez reszty zasób dóbr, nieruchomych oraz ruchomych, znajdujący się we władaniu państwa, który można oddać w naturze.
C. Znać cały bez reszty zasób dóbr, jak wyżej, którego w naturze oddać nie ma sposobu, więc które trzeba oszacować (jak?) i za nie zapłacić, gotówką, obligacjami itp., albo też zwrócić nieruchomość zastępczą.
D. Zdecydować się, czy państwo ma płacić spadkobiercom obrabowanych właścicieli cokolwiek za zwłokę w oddawaniu tychże dóbr, i od kiedy liczoną. Czy od roku 1944, czy dopiero od 1989?
E. Zdecydować się co do sposobu rozliczeń za „niezamawiane” przez obrabowanych właścicieli i ich spadkobierców korzystanie przez państwo z zawłaszczonych przez nie dóbr.
F. Zagwarantować prawa osób trzecich działających w dobrej wierze, m.in. płacących regularnie czynsz lokatorów kamienic, których administrator zmienia się.
G. Od zasobu (punkty B-C) odjąć tę jego część, jaka już została właścicielom lub ich spadkobiercom, bezpośrednio lub za pośrednictwem m.in. obcych rządów, zwrócona lub spłacona, m.in. na mocy umów indemnizacyjnych wspomnianych w pkt. 7.
H. Zdecydować, czy osobom, które poniosły koszta odzyskiwania należnych im dóbr, należy się od państwa zwrot tych kosztów.
I. Zdecydować, czy Polakom, obywatelom polskim, z rodzin pochodzących z obszaru Kresów II RP należy się, w ramach przestrzegania ich praw równych z Polakami z rodzin pochodzących z obecnego obszaru Rzeczypospolitej wypłata przez państwo ekwiwalentu w ramach omawianej tu restytucji mienia.
J. Zdecydować, kto ma prawo do osiągania korzyści z przeprowadzanej przez Rzeczpospolitą restytucji mienia; kto ma prawo do odzyskania w naturze mienia nieruchomego, a kto ruchomego; kto ma prawo do odzyskania mienia tylko w postaci gotówki, obligacji itp.; a kto tych praw nie ma.
K. Zadbać o to, aby czynniki niepolskie, działające zarówno w Polsce, jak i mające swoje ośrodki za granicą, nie miały już możliwości rozgrywania kwestii restytucji mienia przeciwko polskim interesom narodowym.

* * * * *

Co do praktycznego działania zasad restytucji mienia, my Polacy możemy się uczyć na cudzych zarówno błędach, jak i sukcesach. Przecież dawne Kraje Demokracji Ludowej swój ponownie niepodległy byt rozpoczęły już z początkiem lat 90. XX wieku właśnie od restytucji mienia, aczkolwiek w różnych krajach zastosowano różne w tej mierze rozwiązania. Najszerzej przeprowadzono rzecz w byłej NRD, skoro ciężar finansowania reformy mogła wziąć na siebie „kapitalistyczna” i bogata, zachodnia RFN. Inne atoli narody takiego „bogatego brata” na Zachodzie nie miały, więc musiały się ograniczyć li tylko do własnych zasobów.

Czy owe nasze ministerstwa, departamenty, instytuty, profesorowie i eksperci przeprowadzili już gruntowne studia, najlepiej porównawcze, nad restytucją mienia dokonaną w dawnych „bratnich krajach socjalistycznych”? Tamte narody najpewniej mają już cały ten problem dawno za sobą.

Powróćmy jeszcze do wzmiankowanych wyżej publikacji internetowych i znalezionych tam cytatów. Otóż na portalu „wPolityce” pewien nasz rodak – jak sądzimy – podpisujący się jako „rolnik”, powiada z dniem 11 października b.r. następująco: „Ja nie chcę pieniędzy! Dziadek za młyn elektryczny (budynek, maszyny) mógł kupić 90 ha ziemi 3. klasy. Proszę nam oddać 90 ha nieużytków !!!” (w oryginale trzy wykrzykniki – M.D.). Otóż to. Cóż można dodać?

Ano to, że ów dziadek, „w tamtej Polsce”, należał – jak to mówią Anglosasi, ale powtarzający za Arystotelesem – do klasy średniej. Takich ludzi bolszewicy nazwali „kułakami” i tępili na równi z „burżujami” i ziemiaństwem, czyli ludźmi, przynajmniej w części, przynależącymi do klasy wyższej (w pozostałej części też do średniej). W dzisiejszym atoli społeczeństwie polskim nie ma klasy średniej, dlatego, że nie ma także klasy wyższej (w przedwojennym tego słowa rozumieniu). Jest bowiem klasa niższa, i tam gdzie istnieje także ta wyższa, dopiero pomiędzy tymi dwiema doszukiwać się można owej trzeciej – klasy (po)średniej. Nieprawdaż? Klasa niższa będzie istniała zawsze, i zawsze będzie bardzo liczna, w każdym kraju, niezależnie od tego, czy po podwórkach będą stały po trzy samochody (jak dziś), czy po jednym (jak nieco dawniej), czy nie będzie tam żadnego samochodu (jak to było za naszej jeszcze pamięci). Tak uczy historia.

Stawką zaś restytucji mienia było i będzie – by tak rzec – ponowne skompletowanie polskiego narodu, czyli odbudowanie, lub może tylko i zaledwie wzbudzenie tych dwóch pozostałych klas. Atoli, jak to tłumaczył w pewnym polskim filmie uczynny amerykański Polonus niejakiemu Pawlakowi: „Jest tu u nas upper-middle class, i taka middle-middle class, oraz taka lower-middle class. Rozumiesz Pawlak?”.

Dwie inne cytowane niżej wypowiedzi powstały zapewne w reakcji na treść, jaką my wyżej przywołaliśmy jako punkt 10. założeń ustawy „reprywatyzacyjnej”. Otóż internauta „circ”, takoż w wydaniu „wPolityce” z 11 października b.r. powiada następująco: „Zamieniono ustawę Bieruta na ustawę (ministra – M.D.) Jakiego. Przedwojenni właściciele nadal traktowani są jak wrogowie i obszarnicy (sic!)”.

Natomiast internauta „Wyborca” w „Do Rzeczy” z tego samego dnia zauważa: „Czyli w majestacie prawa okradamy po raz kolejny właścicieli. Raz w 1945 dekretem Bieruta (i wieloma innymi – M.D.) państwo pozbawiło ludzi ich majątków, a teraz kolejny socjalistyczny rząd ‘okrada’ proponując oddawanie jedynie 20%. Państwo powinno oddać nieruchomość lub 100% wartości nieruchomości plus koszt wynajmu za ok. 70 lat”.

A teraz kubeł zimnej wody na głowy PT Czytelników-Współrodaków. Mowa jest tu o kolejnych powojennych rządach – komunistycznych, socjalistycznych, demokratycznych, patriotycznych – co to Polakom ziemię i to co na ziemi porabowały, i nie oddają, albo tylko mamią oddaniem jakichś ochłapów, pomimo że „nikt nie wie, jaka będzie skala tych roszczeń”. Atoli atak czynników zrazu obcych (zaborczych), a później także polskojęzycznych, na polską własność, przede wszystkiem własność ziemską, ma bardzo długą, smutną, i w doniosłe skutki brzemienną historię. Piszący niniejsze zajmował się kiedyś badaniem niektórych odsłon tejże historii, czego refleksy PT Czytelnicy między innymi w zbiorze archiwalnym portalu „Magna Polonia” znajdą także.

Książka zaś, lub artykuł naukowy, więc publikacja źródłowa, opatrzona tak zwanym aparatem naukowym, przypisami, powinna mieć tytuł możliwie zwięźle opisujący jej treściową zawartość. I jakie to są tytuły? Że choćby kilka z nich przywołamy w ramach – wybaczcie – autoreklamy, lecz nie tylko po to: „Głęboka przemiana rewolucyjna. Sejmowa debata nad reformą rolną w Polsce w 1919 roku. W 90. rocznicę” (stron 760!); „Skarga ziemian na działania Związku Zawodowego Robotników Rolnych RP na obszarach b. Królestwa Kongresowego w czasie najazdu bolszewickiego 1920 roku”; „Wyłączanie gruntów folwarcznych spod przymusu parcelacyjnego w zachodnich powiatach b. Królestwa Kongresowego w latach 1926-1933” (w dwóch częściach); „Prawo o wywłaszczeniu ziemian w Polsce w latach 1919-1952” (sic!); „Wywłaszczenia polskich majątków pod zaborem rosyjskim jako status quo w II i III Rzeczypospolitej”; są i inne.

Możecie więc sobie wyobrazić, jaką wściekłość wywołują owe historyczne przecież treści, bynajmniej nie tylko u „komuchów”, lecz także u ich – wydawałoby się – politycznych przeciwników, w tym także u owych licznych przedstawicieli dzisiejszej „patriotyczno-demokratycznej polityki historycznej”, z prominentnymi akademickimi profesorami na czele. „I tylko cicho, tylko cicho, tylko cicho…” – puszczał kiedyś do nas oko ś.p. Mistrz Grechuta. Nie podejmować tematu, ale go na śmierć zamilczeć, tak jakby problem nigdy nie zaistniał – oto ich taktyka. Aż tu raptem, nadchodzi dzień 11 października 2017 roku, w którym to akurat dniu, a nie w żadnym innym, miesiącu ani roku, temat zostaje przez najwyższe czynniki rządowe wywołany. Lecz w następstwie tego – co miło poczytać – „na internet” wylewa się fala zdrowej polskiej na owe doniesienia reakcji, z wielokrotnym, a nawet dosadnym nazywaniem rzeczy po imieniu. Żywie jeszcze duch w narodzie! Jeszcze się kołacze, jeszcze serduszko pika.

Wróćmy atoli do naszych w/w tytułów. „Głęboka przemiana rewolucyjna” jest to cytat z płomiennej mowy jednego z „przywódców socjalizmu polskiego”, który wraz z rozmaitych odmian towarzyszami przez całe życie u nas „nienawiść klasową” siał i Rewolucję robił. Bolszewicki szef owego Związku Robotników Rolnych został dwadzieścia lat później ministrem w emigracyjnym, londyńskim, koalicyjnym wszakże rządzie generała Władysława Sikorskiego. Lecz na tym samym obszarze, na którym w roku 1920 grasował był ów późniejszy minister, młodzieńczy Sikorski na czele sławnej naszej Piątej Armii Wojska Polskiego srodze bolszewików był pogromił. Ech, te pogmatwane polskie losy.

Ów „przymus parcelacyjny” istniał w Polsce przez nieomal cały okres międzywojenny, a od początku roku 1926 – dokonana przemocą zmiana rządów na „pomajowe” tylko temu sprzyjała – publikowano oficjalny doroczny „Wykaz imienny nieruchomości ziemskich podlegających wykupowi przymusowemu”, co w praktyce oznaczało ustawową i zawoalowaną grabież, aczkolwiek dokonywaną oczywiście w zakresie znacznie mniejszym, aniżeli to później dopełnili komuniści z PKWN, a nieco wcześniej Niemcy-hitlerowcy, że o sowietach już nie wspomnimy. Cezura lat 1919-1952! Jak to? Przecież nieprzekraczalną chronologiczną granicą pomiędzy dobrem a złem – dla władz dzisiejszych (ale złem i dobrem – dla władz sprzed roku 1989), jest rok 1945, a właściwie 1944, w nim zaś dzień 22 lipca – „Manifestu Lipcowego”. Jak to więc możliwe, że jakiś proceder, uznawany jednak za „zły”, mógł się rozpocząć dawno temu „w epoce dobra”? I tak rozsiąść się okrakiem, nie zważając na „przełomowy charakter drugiej wojny światowej”, i na sanacji, i na PKWN-ie, i na Generalnym Gubernatorstwie pośrodku? Możliwe, a nawet pewne – stało się, bo tak uczy historia.

Pamiętajmy wszakże i o tym, że wraz z wygasaniem pierwszej wojny światowej wszystkie narody Europy Środkowo-Wschodniej (a nawet Wielkiej Brytanii!), także Niemcy, wzięły się do przeprowadzania, każdy u siebie i na swój sposób, reform rolnych polegających w ogólności na wywłaszczaniu i parcelacji ziemi. U nas wtedy te sąsiedzkie procesy także obserwowano i w następstwie tego pojawiały się na ten temat obszerne porównawcze źródłowe opracowania – o tym, jak to robią inni. Oczywiście, na wszystko to zionęła swoim złowieszczym przykładem Rewolucja bolszewicka, a obok niej narodowa ukraińska. Tam to ci były „reformy”, panie dzieju.

Jest dziś znamienne, i z innymi tu podejmowanymi treściami łączy się w jedną całość, że takoż w „Do Rzeczy” z paździerika b.r., lecz w papierowym miesięczniku „Historia”, w cyklu artykułów poświęconych zagładzie polskich kresowych dworów w roku 1917, wskazuje się tylko na odpowiedzialność odległych Piotrogrodzkich władz rosyjskich, dopiero od października-listopada tegoż roku bolszewickich, a na odpowiedzialność Kijowskich oraz lokalnych władz ukraińskich to już nie, pomimo odwoływania się m.in. do relacji zawartej w sławnej „Pożodze” Zofii Kossak-Szczuckiej, czy też relacji Marii Dunin-Kozickiej, i innych. Nie podaje się także, że od jesieni roku 1918, czyli od ustąpienia Niemców ze Wschodu i od związanego z tym upadku Hetmanatu, uprzednio utrzymującego na Ukrainie, przynajmniej na niektórych obszarach, jako taki porządek, pogromy skierowane przeciwko niedobitym jeszcze dworom, i w ogóle przeciwko Polakom każdego stanu, gwałtownie powróciły.

Mówi się dziś w mediach – też nie wiadomo, dlaczego akurat teraz, a nie te dziesięć, dwadzieścia lat temu – o odszkodowaniach należnych od Niemców. Słusznie. A gdzie odszkodowania, za cały XX wiek, od Ukrainy, Białorusi, Litwy, może też trochę od Łotwy? A gdzie odszkodowania od Rosji oraz w/w współsukcesorów byłego Związku Sowieckiego? Zważmy więc, że ta puszka Pandory ma przeogromną zawartość.

Jakim więc prawem ten czy inny rząd polski domaga się odszkodawań od obcego rządu, skoro wprzódy sam ich należycie nie wypłaca (zwłaszcza w naturze) swoim własnym współrodakom-obywatelom?

Źródłowy artykuł „Wywłaszczenia…” (patrz wyżej), atoli pod publicystycznym tytułem „Co i komu powinna zwrócić Najjaśniejsza Rzeczpospolita”, był dziesięć lat temu posłany do druku do przyjaznego – wydawało się wciąż wtedy – i poważnego czasopisma prowadzonego przez osoby patronujące dziś obecnej władzy. Mijały tygodnie, minął rok. I nic. Taki brak jakiejkolwiek reakcji stanowił wielkie zaskoczenie, zwłaszcza w porównaniu z wcześniejszymi zachowaniami redaktorów. Przyszła później atoli telefoniczna, i przez to samo bardzo w tamtych warunkach zaskakująca zapowiedź, że tekst będzie jednak opublikowany. A po niej zapowiedź listowna (sic!), ze wskazaniem na dwa mające być wydane numery czasopisma; że jak nie w jednym, to już na pewno w następnym. I nic.

Wreszcie trzeba było pójść po rozum do głowy (uczymy się przez całe życie!), artykuł opublikować gdzie indziej (udało się!), a tamtych panów lojalnie o tym w liście poinformować. Ot, co.

Pomiarkujcie więc sami, o Drodzy Rodacy, że w zarysowanym wyżej kontekście ów „epizod z 11 października 2017 r.”, kiedy to w następstwie nieustającej gry zwartych w jakimś kolejnym klinczu „sił wszechświatowych” otrzymaliśmy „na wyjściu” nader niewyraźny, bo jakimś takim wyblakłym atramentem poczyniony „wydruk”, że oto ni stąd ni zowąd ktoś komuś, i to nawet temu wynędzniałemu Polakowi, coś tam właśnie teraz, a nie wczoraj, ma podobno oddawać, jest zaledwie doraźnym wybuchem petardy w owych toczących się od wielu już pokoleń zmaganiach o Świętą Ziemię Polską i o to co na tej ziemi.

Marcin Drewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!