Adwent to tradycyjnie czas oczekiwania i umartwienia, które przygotowuje nas do spotkania z Bogiem.
Chrystus wzywał do zaparcia się samego siebie, co może sugerować, że należy całkowicie wyrzec się własnej woli. Św. Alfons Maria Liguori uważał jednak, że słowa te należy rozumieć inaczej: “Kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje (Mt 16, 2). Oto wszystko, co winien czynić każdy, kto chce być naśladowcą Jezusa Chrystusa. Zaparcie się samego siebie jest niczym innym jak umartwieniem miłości własnej”.
Nie musimy rezygnować z naszych własnych, dobrych pragnień. Bóg nie wymaga od nas tego, podobnie, jak nie chce byśmy przestali kochać siebie, bo przecież na tym opiera się miłość do bliźnich: „Będziesz miłował swego bliźniego, jak siebie samego” (Mt 22, 39). Bóg pragnie dla człowieka tego, czego on sam zawsze oczekuje, to znaczy nieprzemijającego szczęścia. Bóg i człowiek nie różnią się więc generalnie celem jaki sobie stawiają, ale raczej środkami, jakie uznają za konieczne, aby go osiągnąć. Ludzie mogą albo źle rozpoznać szczęście, albo uznać, że droga, którą sami sobie wybrali wbrew Opatrzności Bożej, najszybciej prowadzi do Stwórcy.
Upodobnienie własnej woli do woli Bożej nie jest więc zasadniczo procesem porzucania swojej woli, bo Bóg chce z nami współdziałać i szanuje naszą wolność. Upodobnienie to polega raczej na tym by własną wolę odnajdywać zawsze w woli Bożej. Taka praktyka polega na tym, aby czynić wszystko to, co się uzna, właściwie ukształtowanym sumieniem, za dobre, ale być także zawsze gotowym na zmianę swoich planów i wyborów jeśli zauważy się, że nie są one zgodne z wolą Bożą.
Św. Franciszek Salezy pisał o konieczności śmierci woli własnej, ale miał przez to na myśli, że nasza wola jednocząc się w pełni z Bogiem odnajduje się całkowicie w woli Bożej. Wola nie umiera, bo ma naturę duchową i jest nieśmiertelna, ale jest tak dalece złączona z wolą Boga, że staje się niewidoczna i nie objawia już żadnego chcenia innego niż wola Boża. Jest to stan doskonałej miłości do którego mamy zmierzać, ale nie powinniśmy martwić się tym, że jeszcze go nie osiągnęliśmy. To także miała na myśli św. Katarzyna ze Sieny, która zanotowała słowa: „Lecz wolę trzeba zabijać zupełnie, unicestwić ją i poddać woli mojej”.
Benedykt XVI tak o tym pisał: „Chcieć tego samego i wspólnie to samo odrzucać, to właśnie starożytni uznali za prawdziwą treść miłości: stać się podobnym jedno do drugiego, co prowadzi do wspólnoty pragnień i myśli. Historia miłości między Bogiem a człowiekiem polega właśnie na fakcie, że ta wspólnota woli wzrasta w jedności myśli i uczuć, i w ten sposób nasza wola i wola Boga stają się coraz bardziej zbieżne: wola Boża przestaje być dla mnie obcą wolą, którą narzucają mi z zewnątrz przykazania, ale staje się moją własną wolą, która wychodzi z fundamentalnego doświadczenia tego, że w rzeczywistości Bóg jest mi bardziej bliski niż ja sam. W konsekwencji wzrasta nasze oddanie Bogu i Bóg staje się naszą radością” (Deus Caritas est, 17).
Umartwienie, do którego wzywa nas miłość Boża jest także wyrazem miłości do samego siebie. Wykorzeniając z woli miłość własną oczyszczamy ją i tym samym walczymy o swoją wolność i niezależność od grzechu, który zniewala: „Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu” (J 8, 34).
Tym samym umartwienie chroni nas przed postawą o której pisał św. Tomasz z Akwinu: „Jesteśmy winni Bogu to, do czego ma prawo, a czego My mu odmawiamy. Jest zaś prawem Bożym, abyśmy czynili Jego wolę przedkładając ją nad naszą wolę. Zabieramy więc Bogu to, co Mu się należy, skoro przedkładamy naszą wolę nad wolę Bożą, a to jest grzech”.
Umartwienie, podobnie, jak pokuta, może być wewnętrzne lub zewnętrzne. Przez pierwsze należy rozumieć każde dążenie do przezwyciężenia namiętności, jakie nami kierują, a zwłaszcza tej, która w nas dominuje. Praktyka życia duchowego pokazuje bowiem, że wśród wad, jakie posiadamy, jest zwykle jedna wyróżniająca się której pokonanie skutkuje łatwym opanowaniem innych. Namiętności te mogą być różnego rodzaju. Namiętnością jest tutaj bowiem właściwie każde przywiązanie do zła, lub skłonność do niego. Może to więc być chciwość, może być złośliwość, czy lenistwo.
Umartwienie zewnętrzne prowadzi nas do przezwyciężenia pożądań zmysłowych. O ile umartwienie wewnętrzne jest umartwieniem woli o tyle to jest umartwieniem ciała. Trzeba przy tym zawsze pamiętać, że jest ono skutkiem miłości do samego siebie i w tym do własnego ciała, które chce się uchronić od skazy, bo przecież jest ono świątynią Ducha Świętego (por. 1 Kor 6, 19).
Umartwianie zewnętrzne praktykuje się przez umartwianie zmysłów. Św. Alfons Liguori pisał o tym z surowością, która może wydawać się nadmierna, ale wynika z z przekonania, że to właśnie przez małe uchybienia i niewierności dochodzi się do zdrady. Umartwianie oczu polega na tym, aby nie oglądać tego, co może nas prowadzić do nieczystości. Często nie wiadomo, co się zobaczy, ale prawdziwe niebezpieczeństwo tkwi w powtórnym spoglądaniu. Umartwianie języka oznacza powstrzymywanie się od wypowiadania słów nieprzyzwoitych, jak również tych, które służą obmowie lub znieważeniu. Należy przy tym uważać, na słowa dwuznaczne, nawet wypowiadane żartobliwie, które mogą przynieść więcej szkody niż jednoznacznie nieprzyzwoite.
Umartwianie zmysłu smaku wiąże się z ograniczeniem potrzeby jedzenia. Należy unikać łakomstwa i obżarstwa, a także nadużywania alkoholu. Warto przy tym od czasu do czasu podjąć post, poza piątkiem lub w dni nakazane.
Umartwienie zmysłu słuchu odbywa się poprzez nieuczestniczenie w rozmowach nieskromnych i nie branie udziału w obmowie. Zmysł dotyku zaś umartwia się zachowując daleko idącą ostrożność zarówno gdy dotykamy własnego ciała, jak i ciała innych.
Wezwanie do tego aby trwać nieustannie w nastawieniu pokutnym i pamiętać o umartwieniu może budzić obawy, że chrześcijańskie życie jest smutne i pełne udręki. W rzeczywistości jednak tak nie jest. Chrystus, kiedy mówił o poście, który jest wyrazem pokuty jednoznacznie podkreślał: „Kiedy pościcie, nie bądźcie posępni jak obłudnicy” (Mt 6, 16). Zrozumienie własnej grzeszności i tego, że wciąż obrażamy Boga musi wiązać się z bólem, żalem i smutkiem, które wynikają z miłości. Smutek jednak może mieć naturę zmysłową i duchową. Smutek zmysłowy wyraża się właśnie poprzez posępność i łzy. Smutek duchowy polega na prostym akcie woli, która nie ma upodobania w grzechu, a wręcz czuje do niego wstręt. Jesteśmy wezwani przede wszystkim do tego aby odczuwać smutek duchowy. Stąd można pościć, a jednocześnie okazywać radość i zadowolenie. Św. Augustyn uważał, że człowiek, który czyni pokutę, odczuwa nie tylko smutek, z powodu grzechu, ale także radość. Bierze się ona z przekonania, że odczuwając skruchę zasłuży na miłosierdzie i ostatecznie zjednoczy się z Bogiem: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni” (Mt 5, 5). Umartwienie jako to, co przybliża nas do naszego Stwórcy ma być także praktykowane z radością.
Michał Krajski
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!