Wspólna waluta przeszła podobną przemianę jak tytułowy bohater powieści Stevensona „Dr Jekyll i Mr Hyde”. Po obiecującym starcie dosyć szybko zaczęły pojawiać się kolejne, nieprzewidziane skutki uboczne, a “cudowne remedium” stało się dla wielu członków UE pułapką, z której nie potrafią wyjść.
Od pięknego snu – po koszmar, z którego nie można się obudzić
Europejski Bank Centralny (EBC), zarządzający wspólną walutą, w ostatnich latach stał się w dużej mierze przede wszystkim, budzącym kontrowersje, wybawicielem największych banków oraz pożyczkodawcą ostatniej szansy dla tych krajów eurolandu, które utraciły zaufanie inwestorów. To właśnie realizowana w ten sposób obietnica nieograniczonego skupu obligacji skarbowych (program OMT) opóźnia jeszcze poważniejszy kryzys w strefie euro. Prawdopodobnie takie posunięcie, póki co, odracza w czasie rozpad bloku walutowego, a dzięki temu euro nadal jest walutą Włoch, Grecji, Portugalii i Hiszpanii.
Kolejnym aspektem, który stawia politykę EBC w złym świetle jest rozpoczęty w 2015 r. program Quantitative Easing (QE), czyli, w dużym uproszczeniu, dodruk pieniędzy. Początkowo skala wydatków zaplanowana była na poziomie 60 mld euro, które miesięcznie przeznaczano na zakup obligacji z państw członkowskich, a ostatecznie miała zamknąć się w kwocie 1 bln euro. Jednak, z czasem pulę podniesiono do 80 mld euro. Dopiero w 2017 r. powrócono do kwoty 60 mld, a następnie zmieniono ją na 30 mld. W chwili obecnej koszt projektu szacuje się już na ok. 2,5 bln euro. Program, który planowano realizować przez ok. półtora roku, rozrósł się już ponad dwukrotnie.
Kolejny rok dodrukowywania pieniędzy?
Co więcej, prezes EBC, w jednym ze swoich ostatnich wystąpień poinformował, że stopy procentowe nadal będą utrzymywane na rekordowo niskim, w tym również ujemnym poziomie (stopa podstawowych operacji refinansujących – 0,00% oraz stopa depozytu w banku centralnym – minus 0,40%). Natomiast dalszy skup obligacji w ramach QE będzie prowadzony tak długo, jak Rada uzna to za stosowne, czyli co najmniej do września 2018 r. – z zaznaczeniem, że program nie ma jeszcze określonej daty zakończenia – zakomunikował Draghi.
Mimo że narzędzia strategii QE po kryzysie z 2008 r. stosowało wiele krajów (m.in. USA, UK i Japonia), to jednak były tam stopniowo redukowane i wygaszane. Tymczasem Unia Europejska zdaje się zmierzać w odwrotnym kierunku. Jak wynika z deklaracji prezesa EBC Wspólnota będzie kontynuować już kolejny – czwarty rok – oparty na dodruku pieniądza.
Transformacja z wybawiciela w oprawcę
Jako jeden z istotnych błędów, popełniony już u zarania projektu wspólnej waluty, wskazywana jest próba ujęcia pod jednym mianownikiem krajów o różnej sile ekonomii. Odbija się to negatywnie na słabszych państwach, ponieważ wartość pieniądza osadzona jest głównie w mocy gospodarki każdego z nich. Im silniejsza gospodarka tym tańsze ceny m.in. obligacji, realnego kosztu kredytu oraz niższy koszt deficytu.
W praktyce beneficjentem tej dysproporcji są ekonomicznie silniejsi członkowie UE – na czym w pierwszej kolejności skorzystała gospodarka Niemiec. Na dłuższą metę prowadzi to do coraz głębszych nierówności wewnątrz wspólnej strefy walutowej, a ostatecznie do kryzysu w słabszych krajach i ich coraz większego zadłużenia.
Silniejsi pomagają przed wszystkim… sobie
Oczywiście EBC dysponuje różnymi narzędziami, których może używać dla ratowania sytuacji. Jednym z nich jest, wspominany już wcześniej, program QE, stosowany kolejny rok z rzędu. Jednak działania te okazały się stosunkowo mało efektywne i spotkały się ze znaczącą krytyką, wskazującą m.in. na fakt, że program, który miał ożywić gospodarkę, stał się przede wszystkim strategią reanimowania największych banków.
Co więcej, pomocą w ramach QE nie są objęci najbardziej potrzebujący. Grecja, będąca obecnie w najgorszej sytuacji ekonomicznej spośród krajów strefy euro, została wykluczona z programu ponieważ nie spełnia wymogu posiadania ratingu na poziomie inwestycyjnym…
Utrata wiarygodności: euro bardziej straszy niż kusi
W ten sposób, z biegiem kolejnych lat, pozycja Europejskiego Banku Centralnego stopniowo słabła. W parze z tym zjawiskiem szła coraz większa utrata, kluczowej dla tej instytucji, niezależności. Nic więc dziwnego, że w takich okolicznościach EBC przestaje być traktowany jako wiarygodna i miarodajna instytucja, a inwestorzy z coraz większą rezerwą odnoszą się do posunięć frankfurckiego banku.
Euro, z roli wspólnej waluty mającej gospodarczo zjednoczyć Europę, stało się „straszakiem”, którego boją się nowe kraje Wspólnoty, a cześć starych członków upatruje w nim przyczynę własnego kryzysu.
Jednak natura nie znosi próżni. Jeżeli europejski pieniądz faktycznie za jakiś czas zniknie, to miejsce po nim zostanie szybko wypełnione. Być może skorzystają na tym m.in. lokalne waluty krajów UE, które do tej pory nie przyjęły euro – w tym również nasza złotówka.
Kajetan Soliński
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!