Niedawno promowaliśmy na naszych łamach akcję SWÓJ DO SWEGO PO SWOJE, wskazując, iż w ramach narodowej solidarności Polacy winni wspierać polskich przedsiębiorców. Ale to powinno działać w obie strony…
Tymczasem obserwując dyskusję, która od kilku dni toczy się na temat otwarcia granic na masową imigrację i import „taniej siły roboczej”, widać, że perspektywa szybkiego zysku uniemożliwia wielu pracodawcom myślenie w kategoriach interesu narodowego.
Co więcej, można odnieść wrażenie, że przykłady tego, co dzieje się dziś w Zachodniej Europie, w żaden sposób na nich nie działają, a wręcz – że problemy tego rodzaju ich nie dotyczą. Mieszkają oni bowiem w strzeżonych osiedlach, w willach i rezydencjach, a strefy no-go, w które zamieniły się całe dzielnice wielu miast zachodnioeuropejskich, jeśli pojawią się w Polsce, to właśnie wśród blokowisk i na osiedlach złożonych z familoków. Przy tym los rodaków mieszkających w blokowiskach i czynszowych kamienicach niewiele ich tak naprawdę obchodzi.
Oto jeden z lobbystów niekontrolowanej imigracji wyraża zaniepokojenie utratą zysków. W Szwecji za angaż do pracy, który jest pierwszej klasy biletem do EU, ale na dużo gorszych warunkach, niż te, które proponuje Polska, płaci się 50 000-200 000 PLN. Rozumiem niepokój tego pana. pic.twitter.com/4fTSf6t9tv
— Tessa von Dark ?? (@tessavondark) 6 czerwca 2018
Wiceministra resortu pracy niejaki Szwed (ambasador interesów związkowych liderów-nierobów z Solidarności) chce egzaminować z jęz. polskiego zagranicznych pracowników. Przy 5 2% PKB i 3,8 % bezrobocia.. V kolumna opozycji w rządzie PiS
— Marcin Palade (@MarcinPalade) 6 czerwca 2018
Czytaj też:
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!