Prezydent Białorusi kontynuuje ryzykowne manewry, chcąc zmusić Moskwę do większej uległości w konflikcie naftowo-gazowym (i nie tylko).
Białoruski MSZ próbuje wyciszyć echa zuchwałych poczynań Alaksandra Łukaszenki w grze, którą prowadzi wokół Kodeksu Celnego Euroazjatyckiej Unii Celnej. Jak wiadomo, przywódca Białorusi pod koniec grudnia, najpierw zbojkotował eurazjatycki spotkanie na szczycie w Sankt Petersburgu, gdzie miano ów dokument zgodnie podpisać. Potem podpisał nie sam dokument, a jedynie dekret, przewidujący pertraktacje w sprawie zmian w jego projekcie.
„Tego rodzaju dekret stanowi standardową wewnątrzpaństwową procedurę, przewidzianą prawem obowiązującym na Białorusi i umowami międzynarodowymi” – oświadczył 5 stycznia na briefingu w Mińsku sekretarz prasowy resortu spraw zagranicznych Dmitrij Mironczik.
Jego zdaniem, punkt o prowadzeniu pertraktacji – to „także stosowane w procesie ustanawiania norm sformułowanie”. W ogóle więc „nie ma podstaw do spekulacji”.
Krótko mówiąc, MSZ-owska propaganda podtrzymuje wersję, iż wszystko jest w porządku, nic złego się nie dzieje.
I owszem, procedura to standardowa, ale rzecz w tym, kiesy się po nią sięga. A mianowicie po tym, jak 26 grudnia w Petersburgu (gdzie Łukaszenka nie przybył bez wyjaśniania przyczyn) przedstawiciele czterech pozostałych krajów Euroazjatyckiej Unii Celnej – Armenii, Kazachstanu, Kirgistanu i Rosji – podpisali (uwaga!) już sam Kodeks Celny. I to jest finalny dokument.
Wtedy, na spotkaniu na szczycie 26 grudnia, sekretarz prasowy rosyjskiego prezydenta, Dmitrij Pieskow, próbował zachować dobrą minę do złej gry – że niby „wszystkie dokumenty, które dzisiaj będą przez nie podpisywane, były uprzednio w całości uzgodnione z naszymi białoruskimi partnerami. I podpisane dokumenty dalej po prostu zostaną skierowane do Mińska, ażeby Alaksandr Grigorjewicz mógł je tam podpisać”.
Łukaszenka, owszem, podpisał, ale co innego. Swoim dekretem z 28 grudnia prezydent Białorusi upoważnił jedynie Komitet Celny do prowadzenie pertraktacji treści projektu umowy dotyczącej tekstu Kodeksu Celnego Euroazjatyckiej Unii Celnej.
Przy tym zezwolił mu wnosić do treści dokumentu zmiany i uzupełnienia – „nie mające charakteru zasadniczego”.
Czy owe zmiany będą miały charakter zasadniczy, czy też nie (a może i absolutnie żadnych zmian nie będzie) ma znaczenie drugorzędne. Istotne na dziś jest to, że wszyscy muszą dostosowywać się do kaprysów partnerów białoruskich. I to oni, jak już, mogą pokazać charakterek.
Inaczej mówiąc, czterej prezydenci stwierdzili: ma żadnych uwag do Kodeksu nie mamy. A odpowiedź z Mińska: a my swoje uwagi mamy.
A należy zaznaczyć, że w zaleceniach Euroazjatyckiej Rady Międzyrządowej przewidziano przeprowadzenie wewnątrzpaństwowych procedur, niezbędnych do podpisania umowy dotyczącej treści Kodeksu Celnego, tak „by można go było podpisać na posiedzeniu Euroazjatyckiej Wyższej Rady Ekonomicznej w grudniu 2016 roku”. Tak więc zaplanowano dojście do konsensusu przed końcem minionego roku.
Jakkolwiek więc przedstawiciel białoruskiego MSZ próbował teraz zapewniać, że sytuacja jest najzupełniej normalna, doskonale widać, że strona białoruska złamała harmonogram, popsuła uroczystość i postawiła partnerów eurazjatyckiej integracji, mówiąc delikatnie, w drażliwym położeniu.
Zrozumiale, że białoruski przywódca miał po temu, niegdyś motor napędowy integracji strefy poradzieckiej, musiał mieć poważne powody. I miał…
Analitycy, komentując przepychanki wokół Kodeksu Celnego Euroazjatyckiej Unii Celnej, najczęściej sięgają po słowo „handel”. I widzą tu bezpośredni związek z konfliktem naftowo-gazowym, który ma miejsce między Mińskiem a Moskwą.
„Takie „uchylenie się od podpisania” rzeczywiście wygląda dziwne. Pozostali liderzy Euroazjatyckiej Unii Celne podpisali Kodeks w całości i bezwarunkowo. Nic nie świadczy, by byli oni gotowi kontynuować pertraktacje z Mińskiem w sprawie dokumentu, który już przyjęli” – zaznaczył w komentarzu dla naviny.by polityczny analityk Jurij Drakochrust.
Być może, Mińsk tak naprawdę nie ma specjalnych uwag do tekstu, do jego litery, zresztą nie są one już istotne – przewiduje rozmówca.
„Jednak podpisanie dokumentu – dodaje on – to karta przetargowa, którą Łukaszenką postanowił zagrać. On, owszem, podpisze. Ale nie tak bez niczego. A Putin jednak potrzebuje jego podpisu. Ale Mińsk w zamian chciałby ustępstw w innych obszarach relacji dwustronnych. W pierwszym rzędzie w naftowo-gazowym”.
Specjalista ekonomiczny, redaktor naczelna wydawnictwa „Biełrynok”, Irina Kryłowicz także spodzeiwa się, że manewry białoruskiego kierownictwa w sprawie Kodeksu Celnego na pewno związane są z nieuregulowanym sporem naftowo-gazowym.
Przy tym – jak zauważyła rozmówczyni naviny.by – odnośnie treści dokumentu możliwości zmian praktycznie zostały wyczerpane (projekt już był uzgodniony w grudniu na poziomie premierów), jednakże strona białoruska może przeciągnąć proces ratyfikacji umowy.
„W stosunkach między Białorusią a Rosją to zwyczajna praktyka, kiedy omawianiu tego albo innego porozumienia towarzyszy handel w szerokim spektrum spraw dwustronnych” – podkreśliła Kryłowicz.
Jak wynika z informacji opublikowanej na stronie internetowej Eurazjatyckiej Komisji Ekonomicznej, następne posiedzenie Wyższej Eurazjatyckiej Rady Ekonomicznej winno mieć miejsce w kwietniu. To właśnie źródło informuje, że umowa dotycząca Kodeksie Celnym Euroazjatyckiej Unii Celnej, po podpisaniu i ratyfikacji jej przez państwa członkowskie, jak się przewiduje, wejdzie w życie z dniem 1 lipca 2017 roku.
Jest więc dość czasu, by przezwyciężyć wielowarstwowy konflikt między Moskwą a Mińskiem (co stało się, zdaniem ekspertów, główną przyczyną ociągania się z podpisaniem Kodeksu przez stronę białoruską).
Jak zachowa się w tej sytuacji Władimir Putin? Z jednej strony, otrzymał on prztyczka, która musiała dotknąć jego ambicji. Takie sprawy rosyjski prezydent dobrze pamięta i stara się za nie wybaczać. Z innej zaś strony – co ma robić?
Pozbycie się Łukaszenki nie będzie wcale takie proste, jak to przedstawiają twórcy teorii spiskowych, którzy uaktywnili się w ostatnich dnia. Poważnym zagrożeniem dla Kremla, gdyby uciec się do takiego hipotetycznego scenariusza, może okazać się to, że sprawy mogą wymknąć się spod kontroli.
Zresztą tak naprawdę dla Moskwy wcale nie byłoby korzystne doprowadzenie do bankructwa białoruskiej ekonomii. Tak czy inaczej więc trzeba będzie subsydiować, ktokolwiek by nie stał na czele władz w Mińsku. A skoro tak, to po co wszczynać jakąś ryzykowną operację?
Tak, ale przywódca Białorusi także sporo ryzykuje, ale on tak zawsze robił. Zawsze stara się wykorzystać szansę wytargowania od Kremla jakichś tam ustępstwa na rzecz i to mu się raz za razem udaje.
Putin prędzej wyjdzie naprzeciw w szeregu ważnych dla Łukaszenki spraw, „aniżeli miałby się pogodzić ze zniszczeniem, niechby i symbolicznym, jedności swojego dziecięcia – Unii Euroazjatyckiej – prognozuje Drakochrust. Jego zdaniem, „nawet cień „Biełeksita” – odwołując się do analogii z Breksitem – byłby gorszy dla Kremla, aniżeli konieczność kontynuowania finansowej kroplówki dla sojusznika”.
Inna sprawa, że pomoc już pewnie nie wróci do poziomu złotych czasów „białoruskiej modelki”. Zresztą i sama modelka na to zapracowała. Ale to już oddzielny ból głowy białoruskiego prezydenta.
/naviny.by/
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!