Felietony

Żywot człowieka upadłego

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Jak wiadomo, jestem na utrzymaniu Czytelników, którzy nie tylko czytają, co tam napiszę, albo słuchają, co tam powiem, ale nawet mnie wspierają, żebym mógł nadal to robić. Są jednak też Czytelnicy, którzy wprawdzie mnie czytają, a być może i słuchają, ale w całkiem innym celu. Nie mówię nawet o funkcjonariuszach reżymu, którzy – podobnie jak za pierwszej komuny – również i za obecnej, komuny z ludzką twarzą, prowadzą tak zwany „biały wywiad”, to znaczy – analizują ogólnie dostępne materiały, by zorientować się, czy ktoś nie bisurmani się w sposób niedozwolony i w razie czego meldują komu trzeba, żeby z delikwentem zrobił porządek – tylko z Czytelnikami, którzy zachowują się niczym ciotka Jana Zbigniewa Słojewskiego, który za pierwszej komuny pisywał felietony w tygodniku „Kultura” pod pseudonimem „Hamilton”. „W warszawskiej urzędówce Kulturze komunistyczny parobek Hamilton…” – mówiła o nim Rozgłośnia Polska Radia Wolna Europa. Jak napisał Tadeusz Boy-Żeleński – „Dawniej ludzie mniej mieli kultury, lecz byli szczersi” i stąd takie bezceremonialne określenia. W okresie stalinowskiej surowości, było jeszcze bardziej pryncypialnie. W książce Jacka Bocheńskiego „Zgodnie z prawem”, którą po ukończeniu drugiej klasy szkoły podstawowej otrzymałem w nagrodę za „postępy w nauce i piękne czytanie”, było opowiadanie, jak to w pewnej wsi zakładano spółdzielnię produkcyjną, czyli tzw. „kołchoz”, przy którym szczególnie uwijał się ideowy traktorzysta Żuk i postępowy rolnik nazwiskiem Jabłoński. Ten Jabłoński lubił śpiewać i kiedy na przykład wiózł na kołchozowe pole furmankę obornika, to na całe gardło śpiewał piosenkę o „trumanowskim pachołku z krzyżem”, to znaczy – o ówczesnym papieżu Piusie XII. Nie znam tej piosenki, ale musiała być ciekawa i pełna pasji, jak nie przymierzając epitet, jakim w Bełżycach jeden z moich kolegów obdarzył innego, akurat syna stolarza robiącego m.in. trumny. W jakiejś sprzeczce, nie mogąc znaleźć lepszych argumentów, krzyknął na niego „Truman! W trumnie umarł!” Ale bo też pamiętał, że prezydent Truman był przez ówczesnych mądrych, roztropnych i przyzwoitych, co to rozpoznają się po zapachu, nazywany „mordercą koreańskich dzieci”, więc nazwanie kogoś „Trumanem” było wyrazem surowej dezaprobaty, rodzajem obelgi.

Otóż ten Hamilton, który w swoich felietonach stylizował się na przestarego starca i na przykład opisywał swój udział w bitwie, bodajże pod Verdun, gdzie – jak się później przekonałem – nigdy nie był nawet na wycieczce – wspomniał pewnego razu o swojej ciotce, która miała osobliwe natręctwo. Nie mogła wziąć na kolana kota, żeby zaraz nie szukać na nim pcheł. I niektórzy moi Czytelnicy sprawiają wrażenie, jakby cierpieli na tę samą przypadłość. To, co piszę, uważają za głupie, obrzydliwe, wstrętne – ale nie mogą powstrzymać się, żeby tego nie czytać, ani przed tym, żeby natychmiast dawać swoim niechętnym uczuciom wyraz. Nie muszą tego robić, bo przecież – w odróżnieniu od nauki o holokauście, która w Ameryce jest już obowiązkowa, a tylko patrzeć, jak niedługo stanie się obowiązkowa i u nas – nie ma przymusu czytania moich publikacji, ani słuchania tego, co mówię do kamery. I chociaż ci moi Czytelnicy nie mają takiego obowiązku, ani też nic z tego, co piszę, im się nie podoba – mimo to wszystko regularnie czytają i komentują. Oczywiście jestem im wdzięczny, bo w środowisku dziennikarskim mówi się: „dobrze, czy źle – byle z nazwiskiem”, chociaż z drugiej strony nie mogę się nadziwić, dlaczego właściwie to robią. Uprzejmie bowiem zakładam, że nie są w tym celu wynajęci, na przykład przez rząd „dobrej zmiany”, ani przez zdominowaną przez folksdojczów nieprzejednaną opozycję, nie mówiąc już o bezpieczniakach – ale w takim razie nie mam innego wyjścia, jak uznać, że mamy oto do czynienia z sytuacją o której Rosjanie powiadają, że „każdyj durak po swojemu s uma schodit”, co się wykłada, że każdy wariuje na swój sposób.

Otóż jeden z takich moich Czytelników 8 grudnia br. ogłosił mój upadek, między innymi z tego powodu, że żadna z moich przepowiedni nie sprawdza się „nawet w 1 procencie”. Ja oczywiście nie mam żadnych zdolności profetycznych, jak na przykład pan Zagłoba („mości panowie, proroctwa mnie wspierają!”), ale wydaje mi się, że coś udało mi się jednak przewidzieć. Na przykład – od co najmniej 20 lat zwracam uwagę na żydowskie roszczenia majątkowe i oto na naszych oczach właśnie finalizuje się 30-letni plan obrabowania Polski, w którym Nasz Najważniejszy Sojusznik przyjął na siebie rolę nie tylko stojącego na tzw. „świecy”, ale również – że w razie czego dopilnuje, byśmy oddali Żydom wszystko, czego tylko zażądają – podczas gdy nasi Umiłowani Przywódcy, zarówno z „dobrej zmiany”, jak i obozu zdrady i zaprzaństwa nie ośmielają się pisnąć nawet słówka protestu – chociaż jest to największe zagrożenie, jakie zawisło nad narodem polski od 1939 roku. Albo od samego początku zwracałem uwagę, że interes Centralnego Biura Antykorupcyjnego w sposób jaskrawy rozmija się z interesem społecznym. W interesie społecznym bowiem leży jak najszybsze wyeliminowanie korupcji z życia publicznego, podczas gdy w interesie CBA leży jak najdłuższa „walka z korupcją” – bo przecież zostało ono przez Naczelnika Państwa pomyślane nie dla wyelimiowania korupcji, tylko dla „walki” z nią – podobnie jak katastrofa smoleńska została wykorzystana do „dążenia” do prawdy. No a teraz okazało się, że korupcja rozkwita właśnie w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym; prokuratura uważa, że funkcjonariusze ściagają haracze, niszczą akta – i tak dalej. Co jeszcze robią – o tym się dowiemy, albo nie – bo, jak od lat głoszę – fundamentem III RP pozostaje zasada „my nie ruszamy waszych – wy nie ruszacie naszych” – bez względu na to, czy rządzi zmiana dobra, czy niedobra. Oczywiście nie wymaga to żadnych zdolności profetycznych, tylko pamiętania między innymi o biblijnej zasadzie: „Nie zawiążesz gęby wołowi młócącemu”, albo o retorycznym pytaniu starożytnych Rzymian – „kto upilnuje strażników?” Ale jak jest rozkaz, żeby ogłosić mój upadek, no to nie ma rady – trzeba ogłosić nawet do spółki z „Gazetą Wyborczą”.

Nawiasem mówiąc, od lat też twierdzę, że literatura wyprzedza u nas i to znacznie, tak zwane życie. I oto uzyskałem kolejny dowód. Jeden z moich Czytelników, komentując list otwarty, jaki w gazetach ogłosił niedawno mój syn, zauważył, że to bardzo źle świadczy o mnie. Dokładnie taką samą sytuację opisał Jarosław Haszek w „Przygodach dobrego wojaka Szwejka”. W pewnym czeskim mieście zamordowano jakiegoś jegomościa, a ta zbrodnia odbiła się szerokim echem w tak zwanej opinii publicznej. Zamordowany pozostawił syna, który odtąd miał złamane życie, bo kiedy tylko ktoś go rozpoznał, to zaraz mówił: „A, to syn tego zamordowanego. To musi być niezły gagatek!” Mechanizm, jak widzimy, jest dokładnie taki sam, a szczególnej pikanterii dodaje okoliczność, że tę opinię kolportuje gorliwy wyznawca Naczelnika Państwa Jarosława Kaczyńskiego, który też ma rodzinę, wprawdzie dalszą, niemniej jednak.

Stanisław Michalkiewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!