Felietony

Ślązakowcy. Dlaczego nie jest mi to obojętne?

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Ślązacy, Ślązakowcy, Schlesierzy, separatyści – takimi określeniami przyjęło się obdarzać reprezentantów środowiska Ruchu Autonomii Śląska, którzy od ponad ćwierćwiecza próbują zawłaszczyć dyskurs w sprawach górnośląskich. Pomimo że jest to krzykliwa mniejszość, dalece niereprezentatywna dla większości Ślązaków, udało się jej zająć poczesne miejsce na scenie politycznej regionu. Koalicja z RASiem nie stanowi problemu dla działaczy śląskiego PO. Działacze ślązakowscy są też widoczni w lokalnych mediach i sferze publicznej.

Pobieżne spojrzenie na hasła ślązakowców (używam tej nazwy w zgodzie z terminologią historyczną, właściwą dla dawnych proniemieckich Schlesierów) może budować mylne przekonanie, że jest to grupa reprezentująca konstruktywną troskę o dobro wspólne regionu. Nic jednak bardziej mylnego! Wprawdzie działacze Ruchu Autonomii Śląska podnoszą postulaty zmian w regionie, budzących akceptację większości (np. plan utworzenia miasta metropolitalnego Silesia, podjęty już przez polski sejm), to fakt, że czynią to w imię swych politycznych celów nie może dziś budzić wątpliwości. Próba zawłaszczenia dyskursu o Śląsku, wykluczającego jego polski wymiar, zdradza jednoznacznie, że działalność ślązakowców podszyta jest ideologią antypolską.

***

Doktryna tej grupy nie pozostawia złudzeń, że począwszy od chwili ustanowienia RAŚ (w 1990 r.) budowana jest konsekwentnie ideologia ślązakowska, oparta na zwartej doktrynie. Jak w każdym dojrzałym światopoglądzie politycznym znajdziemy tu miejsce dla filozofii historycznej (historiozofii), instrumentalnie posługującej się faktami dziejowymi dla utrwalenia tezy o niepolskim pochodzeniu Ślązaków. Akcenty społeczne i hasła gospodarcze również służą rozbudzaniu w mieszkańcach regionu niechęci bądź rozczarowania wobec Polski. Uderza przy tym demonstracyjny (i konfrontacyjny) wymiar wystąpień działaczy RAŚ. Z pewnością jednak zachęca do tego milczenie czynników państwowych.

Niezależnie od tego przyznać trzeba, że dynamika rozwoju tej grupy daleko wykracza poza zwykłe możliwości ugrupowania regionalnego. Musi to sugerować istnienie sporego zaplecza finansowego – ponadregionalnego i pozapaństwowego. Wystarczy zaznaczyć, że od 1993 r. RAŚ pozostaje członkiem europejskiej Ligii Regionów, postulującej utworzenie na obszarze Polski 12 autonomicznych terytoriów regionalnych w ramach „Europy 100 frag”. RAŚ posiada także ścisłe kontakty z organizacjami śląskimi na terenie Niemiec, bierze również udział w europejskich zjazdach ugrupowań o wymiarze separatystycznym (np. Ligii Celtyckiej, Szkockiej Partii Narodowej, Flamandzkiej Unii Ludowej). A to przecież nie wszystko. Każdego obserwatora musi zastanawiać dlaczego śmiałość wystąpień działaczy RAŚ (np. głośne już słowa kandydata do Senatu RP, Pawła Poloka – „bękart wersalski, a sorry… Polska”), uderzających w Polskę i polskość, nie spotkała się dotąd z proporcjonalnym odzewem polskich władz i społeczeństwa. Dlaczego tylko media spoza głównego nurtu alarmują o wybrykach kolejnych RAŚ-owców? Czy nie wypadało by przy okazji spostrzec, że silna promocja powieści „Drach” poszła w parze ze skandalizującymi wypowiedziami autora, Szczepana Twardocha, na temat odmowy przez Sąd Najwyższy uznania Ślązaków jako odrębnej narodowości (Sz. Twardoch: „pi….ol się Polsko”)? Widać, że także na gruncie śląskim skandale stają się przepustką do sukcesu. W każdym razie nie brakuje poszlak, by wybryki sympatyków i działaczy ślązakowskich podpiąć pod odpowiednie paragrafy.

Rzecz w tym, że tak się nie dzieje. I nie wierzę, że jest to przypadek. Wpływy polityczne grupy Jerzego Gorzelika nie są małe na szczeblu lokalnym, w samorządach, sądach, w administracji państwowej oraz w wielu lokalnych mediach. Przychylność starosty, burmistrza lub wójta (a tych mógłbym wymienić niemało!) znacząco ułatwia rozpowszechnianie haseł ślązakowskich pośród mas. W taki to sposób zakamuflowana teza o śląskości jako alternatywie wobec polskości od lat zawłaszcza przestrzeń publiczną, wdziera się do śląskich domów, serc i umysłów, zakłócając obraz wielowiekowej tradycji o genetycznej polskości Śląska.

Zaznaczmy jednak, iż ślązakowcy wiedzą, że uderzenie w tezę o polskości Śląska wymaga systematycznej pracy u podstaw – pracy ideologicznej, obliczonej na lata, a nawet na kilka pokoleń. W tym czasie należy budować nowy obraz śląskiej historii, wolnej od „polskich wpływów” – najmniej istotne czy obraz tych dziejów będzie zgodny z rzeczywistością historyczną. Przykładem będzie służyć nieodległy spór o kształt wystawy w Muzeum Śląskim (i postawa niedoszłego dyrektora tej placówki, Leszka Jodlińskiego, który już rychło raczył wystartować w wyborach u boku mniejszości niemieckiej). W przeszłości Śląska należy się więc doszukiwać negacji jego polskości, starając się jednocześnie wydobywać fakty, sugerujące rozdzielność Śląska i Polski (od zarania ich dziejów po dzień dzisiejszy). I tak oto śląski odbiorca ma zbudować przekonanie o pełnej obcości tych dwóch „odrębnych” podmiotów kulturowych. A jeśli fakty przeczą tym tezom, to przecież tym gorzej dla faktów…

Czego dowiemy się o historii Śląska?

Temu służy wytwór pisarstwa Dariusza Jerczyńskiego, historyka – amatora, który urągając podstawowym zasadom pisarstwa historycznego – a w zgodzie ze z góry przyjętymi założeniami – postanowił napisać Historię narodu śląskiego. Tytuł nęci. I tym z pewnością kierowało się wielu nabywców jego książki, skuszonych nadzieją odkrycia Śląska i śląskości, jakich bodaj dotąd nie znali. Trzy kolejne wydania „dzieła” świadczą o zainteresowaniu tematem. Czy istotnie jednak praca Jerczyńskiego wykazuje poszanowanie dla faktów (a co za tym idzie – dla czytelnika)? Czy jest to paca rzetelna? Należy w to mocno wątpić. Opracowanie przepełnione jest tendencyjnymi opisami rzeczywistości, nadużyciami interpretacyjnymi i kłamliwym przekazem, stwarzającymi pozory odkrywania dziejów Śląska oraz śląskości na nowo. Mało krytyczny czytelnik nie dostrzeże aż tak poważnych nadużyć. Te jednak ujawniają się często, np. w nieuzasadnionym naukowo traktowaniu pogańskich Ślężan jako mieszanki ludów napływowych, w niewielkim stopniu słowiańskich (za to w dużym – germańskich), a tym samym zasadniczo obcych innym plemionom, współtworzącym późniejszą Polskę. Zważywszy na nastawienie autora, nie mogą też dziwić jego wywody na temat „suwerennych państw śląskich”. Chodzi oczywiście o czas rozbicia dzielnicowego, gdy Śląsk podzielił los innych regionów Królestwa Polskiego, podlegającym politycznym podziałom. Rzecz jasna, nie ma podstaw by „suwerenność” księstw śląskich traktować inaczej niż odrębność pozostałych dzielnicowych państewek piastowskich (np. księstwa brzesko-kujawskiego). Ale autorowi nie o to chodzi! Czytelnik odbierze tu jasny przekaz, wspierający ambicje Schlesierów – o istnieniu w przeszłości niezależnych państw śląskich, które rozkwitały pod troskliwym okiem zapatrzonych w niemczyznę Piastów. A wszystko to ze szkodą dla elementarnej prawdy i zdolności twórczego myślenia. Co więcej – ze szkodą, wspierającą stereotyp obcości Śląska i Polski.

Książka Jerczyńskiego nie jest jednak jedynym elementem nagonki Schlesierów na Polskę. W internetowych portalach akolitów tej orientacji aż roi się od komentarzy, utrzymanych w duchu nienawiści ku Polsce. Nie brakuje pseudonaukowych teorii na temat śląskości. Czytelnik ze zdumieniem przeczyta, że najstarsze zabytki języka polskiego (np. znany zapis z Księgi henrykowskiej: „Daj, ać ja pobrusza, a ty poczywaj”) to wytwory języka śląskiego! Cóż, że nawet XIII-wieczny autor tego zapisu zaznaczał, że jest to zdanie po polsku („polonico”)? Po takim doświadczeniu już nie będzie nas dziwić, że słynny najazd mongolski na Polskę w istocie był „wojną śląsko-mongolską”, zaś „wrogiem numer jeden narodu śląskiego” byli arcybiskupi gnieźnieńscy, realizujący „interesy Polaków”. Nie ma sensu brnąć dalej w te „historiozoficzne” wywody. Nie czeka nas w nich nic poza opiniami, silnie nacechowanymi negatywnym wartościowaniem polskości. Nie widać też, by „pisarze” tego środowiska popierali swe wywody rzetelnymi źródłami. Fakt ten demaskuje siemianowicki historyk (i rodowity Ślązak) Wojciech Kempa, który jako pierwszy obnażył nadużycia Dariusza Jerczyńskiego (http://www.historycy.org/index.php?showtopic=62901&st=275#), wskazując na błędy i zwyczajne zmyślenia m.in. wokół powstań śląskich. Nie można mieć zatem najmniejszych złudzeń co do intencji ślązakowskich „historyków”. „Historiozofia” Schlesierów razi nadętą pokracznością, nadużyciami i manipulacją, podświadomie budując przekonanie, że śląskość jest opozycją do polskości, alternatywą dla jej „obcych” wpływów, wołaniem o śląską niepodległość. Taka negacja jest przyjmowana przez mało wybrednych odbiorców, wchodzących duchowo w orbitę wpływów separatystycznych Schlesierów. Stąd już tylko krok do rozkwitu niechęci, przeradzającej się w nienawiść do Polski i polskości we wszelkich ich ucieleśnieniach.

Cel prawdziwy

W oficjalnych deklaracjach ślązakowcy jednak przeczą swym wrogim wobec polskości zamiarom. Zapewniają o swym lojalizmie i woli poszanowania prawa Rzeczypospolitej. Dobrym świadectwem takiego kamuflażu jest wystąpienie dr hab. Zdzisława Kadłubka na forum Sejmu RP. Pracownik Wydziału Filologii Uniwersytetu Śląskiego pojawił się w Warszawie 9 października 2013 r. podczas czytania projektu zmiany ustawy o mniejszościach etnicznych. Podając się za reprezentanta 140 tys. lojalnych obywateli(!), upraszał o uznanie Ślązaków za odrębną mniejszość etniczną. Strojąc się w piórka absolutnego legalisty zapewniał złotymi zgłoskami: „Staję jako obywatel przed obywatelami. Mówię jako część tej wspólnoty, o którą państwo się troszczycie i która nas jednoczy.” Rzeczywiste intencje zdradzał jednak oryginalny tekst projektu (a także aura towarzysząca zbieraniu podpisów na ulicach śląskich miast). Podobnie jak niechęć i ironia do wszystkiego co polskie, przezierająca z wypowiedzi reprezentantów tej nacechowanej „łagodnością” społeczności. Złotousty naukowiec nie wahał się dotąd wypowiadać o Polsce z zajadłością. Czynił tak w odniesieniu do repolonizacji śląskich nazw miejscowych (przeważnie już niemieckich) po II wojnie światowej: „Polacy – pisał Kadłubek – dokonali na Śląsku (…) ludobójstwa kulturowego i onomastycznego na nieznaną w historii kultury skalę.” Tak jak gdyby nie dokonał tego Bismarck, rzecz jasna, o trzy pokolenia wcześniej…

Podobnie z kwestią tzw. Tragedii Górnośląskiej. Nie bacząc na fakt, że dramat Górnoślązaków rozpoczął niemiecki najazd na Polskę 1 września 1939 r., Kadłubek widzi głównie polską winę za sytuację ludności miejscowej, wytworzoną w roku 1945 (wraz z wkroczeniem Sowietów i rządów ludowej Polski). „Sprawiedliwość historyczna – pisze – przetoczyła się przez cały Śląsk jak (…) zwierzę przyzwolenia na okrucieństwo. I na barbarzyństwo nie mniejsze niż te z nazistowskich obozów zagłady. Wojna trzydziestoletnia (1618 – 1648) – wydaje mi się – nie przyniosła tak bestialskich scen.” Inny to ton wypowiedzi naukowca niż ta wybrzmiewająca w Sejmie, właściwa przecież dla ogółu Schlesierów, marzących o szczęśliwym życiu w Polsce…

Ale czy istotnie? Czy przymiotem myśli ideologów ślązakowskich są marzenia o życiu w ramach Polski? Rzeczywiste cele tego środowiska już dawno zdemaskowali badacze. I tak, prof. Marek S. Szczepański oraz dr Wojciech Błasiak, w analizie działalności Ruchu Autonomii Śląska, w 1994 r. pisali: „Domyślać się tylko należy, że chodzić tu może o uzyskanie suwerenności Górnego Śląska. W pierwszej fazie region byłby częścią państwa polskiego. Dysponowałby Sejmem (o szerokich uprawnieniach ustawodawczych) i Skarbem Śląskim, a jego granice zostałyby określone w referendum. Przypuszczać też należy, że jego budowa przebiegałaby w oparciu o kryteria etniczne. Przyszła autonomia byłaby przede wszystkim autonomią Ślązaków i dla Ślązaków. Służyłaby upodmiotowieniu tej grupy (niezależnie od polskiej czy niemieckiej opcji narodowej) w ich malej ojczyźnie. Z rzadka bowiem liderzy RAŚ odwołują się do wspólnoty interesów wszystkich mieszkańców regionu. Dla Polski przyszły autonomiczny Śląsk byłby pomostem do rodzącej się Europy regionów. Dokonać to miałoby się za pośrednictwem Niemiec, skąd napłynąłby np. kapitał wzmacniający śląską autonomię. Dlatego RAŚ dąży m.in. do jak najszerszego pozyskania dla swego programu Ślązaków mieszkających w Niemczech.” Zasadniczym celem środowisk ślązakowskich jest więc suwerenność Górnego Śląska (w jego historycznych granicach), zaś etapem na drodze do tego celu staje się walka o autonomię i status mniejszości etnicznej.

Zaplecze – nie małe…

Dopełnieniem obrazu aktywności Schelsierów niech będzie ich organizacyjne zaplecze. Aktywiści ruchu mogą liczyć na tym polu na wsparcie w szerokim zakresie, począwszy od przychylności mediów elektronicznych, poprzez własną ofertę prasową, a skończywszy na zapleczu wydawniczym, finansowym i marketingowym (za sprawą kolportażu śląskich gadżetów, książek i komiksów). Tak więc w ciągu dwóch dekad, dosyć skromny u swych początków Ruch Autonomii Śląska w znaczący sposób rozbudował swoje organizacyjne odwody. Dziś poza pismem „Jaskółka Śląska” czytelnik otrzyma w swe ręce „Nową Gazetę Śląską”, a także „Ślunski Cajtung” – ten ostatni obfitujący w niewybredne treści (w jednym z numerów czytamy – str. 1: o RAŚ; str. 2: o walce o “narodowość śląską” w Strasburgu; str. 3: o RAŚ; str. 4: o RAŚ w województwie śląskim; str. 5: o RAŚ w województwie opolskim; str. 6: reklama koszulek RAŚ; str. 7: o autonomii poprzez “język śląski”; str. 8: o RAŚ i “języku śląskim” w… Austrii; str. 9: o RAŚ i potrzebie “śląskiego premiera”; str. 10-11: O… Polsce! A właściwie: o “bękarcie wersalskim” – śródtytuły: “Polsce niepodległość dała Ententa, nie Piłsudski”, “Mity odrodzonej Polski”, “Polacy nie chcieli niepodległej Polski”, “Europejczycy byli za, Kongresówka przeciw”; str. 12: reklama poważnego dzieła naukowego pt. „Historia narodu śląskiego”).

Zaplecze zatem wydatnie się rozwija. Prężnie działa lędziński Instytut Ślunskij Godki oraz zabrzańska Ślunsko Łoficyno. Powstają fundacje i stowarzyszenia, rozrasta się sieć kolportażu ślązakowskich gadżetów, a nade wszystko liczba portali oraz funpage’ów na Facebooku. Wiele z instytucji uzyskuje środki wprost z budżetu Samorządu Województwa Śląskiego. Należy do nich młodzieżówka RAŚ pod nazwą Młodzieży Górnośląskiej, która tylko w 2012 r. otrzymała dotację przekraczającą 50 tys. zł. Beneficjentem Urzędu Marszałkowskiego Województwa jest także Porozumienie Śląskie, wchodzące w skład Rady Górnośląskiej, kontrolowanej przez autonomistów. Grosz publiczny nie omija także związanej z RAŚ Fundacji Hereditas Silesiae Superioris. Jako wydawca „Nowej Gazety Śląskiej” zyskała zaufanie ze strony marszałkowskich dysponentów budżetu. Na inicjatywę, kryjącą się pod nazwą Internetowy Przewodnik Historyczny otrzymała dotację w wysokości 50 tys. zł. Sukcesy te są jaskrawą zachętą dla dalszej aktywności w wymiarze politycznym tego nacechowanego „lojalnością” środowiska.

W czyim imieniu?

A przykładów „lojalności” nie brakuje. Jeszcze w 2013 r. najgłośniejszym echem odbił się list przywódców Ruchu Autonomii Śląska, skierowany do Ambasady Federacji Rosyjskiej w Warszawie. W liście, sygnowanym przez Rudolfa Kołodziejczyka i Andrzeja Rocznioka, aż roi się od deklaracji, ocierających się o zdradę państwa polskiego. Autorzy wyrażają żal, że „sprawy Ślązaków niestety reprezentuje państwo polskie”(!). Jednocześnie składają „prośbę władzom Federacji Rosyjskiej, aby w swoich poczynaniach uwzględniły odrębność Ślązaków od Polaków” i nie kierowali „ewentualnych rakiet z głowicami jądrowymi w kierunku terytorium Śląska.” Te skandaliczne słowa ponownie obnażyły intencje tego środowiska. Ponownie też nie spotkały się z reakcją ówczesnych władz RP. Pomimo, że dla ślązakowców nie jest problemem, iżby podmiotem władnym w rozstrzyganiu o kwestii „odrębności Ślązaków i Polaków” była Federacja Rosyjska, a głowice rosyjskich rakiet były skierowane np. w stronę Torunia lub Gdańska.

Gdzie zatem leży problem? Czy tylko w śmiałości sformułowań i deklaracji, ujawnianych przez przywódców RAŚ? Czy tylko w jawnej, mentalnej ich kolaboracji z podmiotem, jakim jest obce państwo? Czy tylko w genetycznej wrogości Schlesierów wobec Polski? Niestety, nie tylko! Trwaniu patologii sprzyja słabość polskiego państwa – wciąż utrzymująca się bierność, obojętność lub niekompetencja sprawujących w nim władzę ludzi. Sprzyjają jej także niejasne zapisy polskiego prawa, pozwalające na lawirowanie wokół licznych luk prawnych.

Ale jest także źródło problemu tkwiące o wiele głębiej – w realiach społecznych, w poziomie i jakości zakorzenienia wrażliwości patriotycznej w społeczeństwie. Że stan tych wartości od dawna kuleje – dziś nie wymaga wyjaśnień. Czy w warunkach III RP, charakteryzujących się przyzwoleniem na kpiny z wszelkich świętości (mieści się w nich także majestat państwa i narodu) może dziwić obojętność wobec agresywnych przedsięwzięć ślązakowców? Czy kryzys polskich wartości i nikły autorytet państwa nie stanowi wystarczającej zachęty? Postawa dawnych elit, zwących się dziś „opozycją totalną”, w niemałym stopniu proporcjonalna jest przecież do morale znaczącej części społeczeństwa. Ono zaś pozostaje dotknięte bezmiarem patologii i moralnych schorzeń – ciągle niskim poziomem samooceny i słabością wewnętrznych więzi.

Dlaczego nie jest mi to obojętne?

Po pierwsze z powodu nachalności w upowszechnianiu kłamstwa – zarówno w odniesieniu do śląskiej historii jak i dnia dzisiejszego Ślązaków. Nie sposób tu ich wymieniać. Odraża tendencyjność ślązakowskich „pisarzy” w kreowaniu historii „hajmatu” dla osiągnięcia politycznych celów. Kłuje w oczy brak akceptacji dla prawd o polskim obliczu tej ziemi, jej prastarych nazw miejscowych, jej staropolskiego języka, rangi w procesie współtworzenia piastowskiego królestwa, a także umniejszanie rangi, graniczące z pogardą, dla sprawców odrodzenia polskości w dziewiętnastym i dwudziestym stuleciu. Ze smutkiem dowiemy się, że ci wielcy kreatorzy odrodzenia narodowego na Śląsku (Karol Miarka, Norbert Bończyk, Juliusz Ligoń i in.) to tylko garstka wichrzycieli, a powstania śląskie to „haniebny” akt wojny domowej z elementami inwazji polskiej! Interpretacja taka pozwala ukazać polskość jako nachalnego intruza, wyobcowanego „okupanta”, nie liczącego się z potrzebami rodzimej „nacyi ślonskiej”.

I to po drugie. Ideologia taka sprzyja tworzeniu nowych podziałów i konfliktów. Nie bacząc na fenomen zachowania polskiego oblicza śląskiej kultury ludowej, nie bacząc na fenomen powrotu Śląska w granice Macierzy po z górą sześciuset latach, tworzy się uparty obraz obcości Polski i Śląska. I to w warunkach, gdy w codzienne życie regionu wrasta już trzecie pokolenie Polaków, także „goroli”, którzy tu wyrośli, w nie mniejszym stopniu pożądając na co dzień dobra i szczęścia tej ziemi.

A po trzecie? Te uparte traktowanie „nie-śląskich” mieszkańców jako „intruzów”, szkodzących „hajmatowi”, godzi w podstawowe poczucie godności, prawdy i sprawiedliwości. Chciałoby się więc na koniec odpowiedzieć, parafrazując słowa mieszkających na Śląsku Kresowiaków: „…my tu nie przypłynęliśmy, lecz powróciliśmy po sześciuset latach, i podobnie jak Wy, rodowici Górnoślązacy, jesteśmy u siebie, w Polsce.”

Czy uda się dogadać?

Podsumowując – dobro Polski i dobro Śląska wymaga zrozumienia racji obu stron. Warunkiem jest jednak przyjęcie tej prawdy, że nie istnieje odrębny naród śląski. Ślązacy przeszli najdłuższą drogę od czasu, gdy ta piastowska ziemia utraciła polityczne więzi z Polską. Długi ten czas wytworzył w Ślązakach cały szereg cech swoistych, wspólnotowych, śląskich. Istotą śląskości pozostały wszakże wartości pierwotnie polskie – język, obyczaje, wiara katolicka, jak najodleglejsze niemczyźnie. Tej niemczyźnie, do której z nostalgią wzdychają dzisiejsi Schlesierzy. Wzdychają, pomimo gromkich zapewnień o pochylaniu się nad dobrem Śląska.

Krzysztof Tracki

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!