Felietony

Zanim wybuchnie wojna domowa

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Powoli dobiega końca dzielenie skóry na niedźwiedziu, czyli układanie list kandydatów do Sejmu i wyłanianie kandydatów do Senatu. Kto zna bliżej taie rzeczy, też wie, ze w fazie dzielenia skóry na niedźwiedziu w komitetach wyborczych toczy się walka o byt w najjaskrawszych przejawach. Kły i pazury są na porządku dziennym, a niekiedy z kurzawy, jaka okrywa tę kotłowaninę wypadają kandydaci na kandydatów, którzy doznali zawodu i truchcikiem próbują przejść do wrogiego do niedawna komitetu, albo do spółki z podobnymi niedobitkami, zakładają własny w nadziei, że jakoś się uda zbajerować suwerenów, dzięki czemu można będzie zapewnic sobie przynajmniej 4 lata dobrego fartu, a jak dobvrze pójdzie, to i urządzić się na resztę życia. Dawno temu, z koszmarnych latach transformacji ustrojowej, Kukuniek, wysunięty podówczas na prezydenta naszego bantustanu wpadł na pomysł urządzenia sympozjonu poświęconego sposobom wydobycia się z ubóstwa. O ile wiem, w końcu do tego nie doszło, a szkoda, bo wystarczyłoby, żeby każdy, kto wydobył się z ubóstwa, opowiedział swoją historię i program gotowy. Zwróciłem wtedy uwagę, że każdy, kto wydobył się z ubóstwa, przynajmniej przejściowo zajmował jakieś stanowisko publiczne. Wysunąłem w związku z tym racjonalizatorski projekt, żeby w takim razie każdy obywatel przynajmniej przez pół roku jakieś stanowisko publiczne zajął, a jak w tym czasie nie wydobędzie się z ubóstwa, to znaczy, że to dureń, albo pechowiec i nie ma co go żałować. Zresztą nawet sam Pan Jezus powiedział, że ubogich zawsze będziemy mieli między sobą, więc nie wypada wierzgać przeciwko ościeniowi i nawet Żydzi, którzy wymownymi usty pana prof. Ehrlicha z Pennsylwanii, nawołują do zredukowania ludności świata, przecież wszystkich gojów zlikwidować nie chcą, bo przynajmniej miliard zamierzają pozostawić przy życiu, żeby było komu pożyczać pieniądze na wysoki procent, a wtedy każdy goj będzie mógł kupić sobie makagigi, które synowie Judy mu sprzedadzą.

Wracając do dzielenia skóry na niedźwiedziu, to warto zwrócić uwagę, że wstępna selekcja kandydatów na Wielce Czcigodnych odbywa się przed jakimkolwiek głosowaniem, bo to, kto znajdzie się na tak zwanym „biorącym” miejscu listy, nie zależy od żadnych „suwerenów”, tylko od ścisłych sztabów partyjnych. To one, a nie kiedy nawet nie „one”, tylko „sam główny Srul” ustalają, kto ma szanse zostać Wielce Czcigodnym Prawodawcą, a kto będzie musiał wydobywać się z ubóstwa na własną rękę, narażając się na prześladowania ze strony Centralnego Biura Antykorupcyjnego, powołanego do zwalczania nieuczciwej konkurencji. Wprawdzie na obecnym etapie odcinamy się od wszystkiego, co rosyjskie, a więc nawet – od rosyjskich obyczajów, ale przecież my, ruscy agenci, którym śmierdzą onuce, pamiętamy, że w Rosji korupcja kwitła, ale pod rządami jasnej reguły: „nie po czinu bieriosz”, to znaczy – bierzesz łapówki w wysokości nie odpowiadającej zajmowanemu stanowisku – i właśnie gwoli dopilnowania tej złotej reguły powołane zostało CBA. Z faktu, ze miejsca na listach przydzielają „główni Srulowie”, wynikają polityczne konsekwencje. Po pierwsze – Wielce Czcigodni wiedzą, że nie ma się co przejmować jakimiś „suwerenami”, a już zwłaszcza takimi, co to myślą, że z tą demokracją to wszystko naprawdę, tylko trzeba słuchać „Srula” a wtedy takiego nic złego nie spotka. Po drugie – jeśli o miejscach na listach decydują „Srulowie”, a niechby nawet – ścisłe sztaby partyjne – to znaczy, że zanim jeszcze odbędzie się jakiekolwiek głosowanie, to właśnie one i to bez jakiejkolwiek kontroli, decydują o tym, kto się znajdzie w szczupłym gronie obywateli, wyłonionym sposród 20 milionów suwerenów, którzy w ogóle będą mieli szansę uczestniczenia w dzieleniu skóry na niedżwiedziu. Po trzecie – to wszystko dlatego, że ludzi, tworzących te ścisłe sztaby, te partyjne Biura Polityczne, jest nie więcej, jak 30 w całym państwie, więc bezpieka, która na zlecenie zagranicznych central wywiadowczych, aranżuje scenę polityczną w naszym bantustanie, nie ma żadnych trudności w ich kontrolowaniu tym bardziej, że połowa z nich, jeśli nie więcej, jest konfidentami tej czy innej bezpieczniackiej watahy. Dzięki temu i bezpieczniacki wilk jest syty i demokratyczna owca cała – a przecież w końcu o to chodzi, żeby wszyscy byli szczęśliwi.

Ponieważ ostateczny wynik tej demokratycznej zabawy zależy jednak od tego, pod czyją kuratelą nasz nieszczęśliwy kraj akurat się znajduje, o czym mogliśmy przekonać się w latach 2013-2015, a wskutek czego pan Marek Falenta znalazł się w psychiatryku, gdzie tylko patrzeć, jak doktorzy zdiagnozują również u niego sławną schizofrenię bezobjawową, a w tej sytuacji nikogo nie zdziwi, jak, sam nie wiedząc kiedy, powiesi się na własnych skarpetkach – to nawet system obliczony na zagwarantowanie powszechnej szczęśliwości nie wszystkich zadowala. Właśnie podczas spędu płomiennych bojowników o wolność i demokrację pod bramą Stoczni Gdańskiej, z udziałem pani Henryki Krzywonos, co to do dzisiaj obcina kupony od tego, że w sierpniu 1980 roku w Gdańsku na chwilę wyłączono prąd, albo pani Barbary Nowackiej, robiącej za La Passionarię przy panu Włodzimierzu Czarzastym, co to chyba najlepiej w całej Polsce wie, z której strony chleb jest posmarowany – co niedawno wytknęła mu nawet „istota czująca”, czyli pani Katarzyna Maria Piekarska, ongiś uwiedziona przez Leszka Millera stanowiskiem wiceministra spraw wewnętrznych – w tym gronie pojawi się Kukuniek. Czy przeskoczył przez jakiś płot, czy znowu dowiozła do tam motorówka Marynarki Wojennej – o to mniejsza tym bardziej, że nie wiadomo, czy Marynarka Wojenna ma jeszcze w ogóle jakieś motorówki, bo podczas defilady naszej niezwycięzonej armii w Katowicach nie pokazano ani jednej, a przecież gdyby taka była, to by się nią pochwalono – bo Kukuniek powiedział, że tylko patrzeć, jak wybuchnie u nas wojna domowa. Oczywiście może to być bełkot kretyna i kto słucha byłego pana prezydenta naszego bantustanu, ten sam sobie szkodzi, ale nic też nie przeszkadza, byśmy przynajmniej raz zrobili od tej złotej zasady wyjątek i zapowiedź o grożącej nam wojnie domowej rozebrali sobie z uwagą.

Pierwszym warunkiem każdej wojny, a więc i domowej, jest istnienie Stron Wojujących. Bez nich żadnej wojny być nie może, bo nikt przeciwko sobie samemu nie wojuje. Z tym nie byłoby u nas problemu, bo takie Strony Wojujące by się pojawiły w postaci – z jednej strony – obozu „dobrej zmiany” a z drugiej – obozu zdrady i zaprzaństwa. Trudność polega na czym innym – że obydwa obozy stoją na nieprzejednanym stanowisku legalności, to znaczy – na utrzymywaniu przedstawienia w ramach wyznaczonych jeszcze w drugiej połowie lat 80-tych przez amerykańskiego urzędnika Departamentu Stanu Daniela Frieda i szefa KGB Włodzimierza Kriuczkowa, który – przypomnijmy – jako szef I Zarządu Głównego Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego ZSRR, a więc – wywiadu zagranicznego – był pierwszym cudzoziemskim gościem znanego z postawy służebnej premiera Tadeusza Mazowieckiego. Szczegóły przedstawienia i didaskalia ustanowił generał Kiszczak i nieprzejednane stanowisko legalności polega na tym, żeby się tego trzymać. Jeśli tedy Kukuniek wspomina o wojnie domowej, to mamy dwie możliwości – albo zmienia się charakter przedstawienia, które z farsy ma przejść w dramat, albo tamte ustalenia przestają już być aktualne. Jeśli przedstawienie ma zmienić charakter, to wojna domowa będzie polegała na wzajemnym spuszczaniu sobie krwi z nosa, co i teraz przecież się zdarza, nie tylko zresztą w polityce, ale i u celebrytów, czego dowodem jest piosenka pani Katarzyny Szczot, uzywającej pretensjonalnego pseudonimu „Kayah” pod tytułem „Testosteron”, w której słyszymy, jak to oskarża ona swojego dobiegacza o „przelaną krew” – niewątpliwie z nosa, bo niby skąd? Konfidenci dostaną rozkaz, by trochę zaostrzyli protesty – oczywiście za stosownym wynagrodzeniem – od czego krwi z nosa będzie co niemiara. Jeśli jednak tamte ustalenia przestają być aktualne, to sprawa wydaje się poważniejsza. Oznacza to bowiem, ze rywalizacja między USA i Niemcami o wpływy w naszym bantustanie może przybrać formy ostre. W takiej jednak sytuacji obóz zdrady i zaprzaństwa musiałby zostać wyposażony w broń i amunicję – bo obóz „dobrej zmiany” korzystałby przecież z zasobów państwowych. Wyposażenie obozu zdrady i zaprzaństwa w broń i amunicję może dokonać się dwojako: albo część dysponentów polskich arsenałów posłuchałaby swoich niemieckich mocodawców i tę broń bojówkom obozu zdrady i zaprzaństwa wydała – bo że w naszej niezwyciężonej armii musi agentów chyba nie brakuje – albo Niemcy poderwałyby do „wołynki” pozostające pod nadzorem BND zadaniowanych dywersyjnie uczestników ukraińskiej diaspory w Polsce, która na brak broni narzekać chyba nie może. Do pacyfikowania tej „wołynki” obóż „dobrej zmiany” użyłby batalionów obrony terytorialnej, ale nie możemy przecież zapominać o ustawie nr 1066, którą reprezentujący obóz zdrady i zaprzaństwa prezydent Bronisław Komorowski podpisał 24 stycznia 2014 roku, a która mimo czteroletnich rządów obozu dovrej zmiany nie została uchylona. Przypomnijmy, ze przewiduje ona udział formacji zbrojnych obcych państw w tłumieniu rozruchów w naszym bantustanie. Czy wysunięty niedawno przez PO postulat „decentralizacji” państwa miał wyjść naprzeciw tej potrzebie, czy też Wielce Czcigodny Grzegorz Schetino chciał tylko w ten sposób zamarkować posiadanie „programu” – to warto by sprawdzić, ale któż to sprawdzi, skoro ABW, która tylko takim jak mnie przy pomocy zadaniowanych konfidentów może robić koło pióra, ale jest już bezradna wobec pani Ludmiy Kozłowskiej, czy 28-letniego ukraińskiego efeba Wiaczesława Melnyka? Tak czy owak, mielibyśmy wojnę domową, więc w takiej sytuacji odstępstwo od złotej zasady, by deklaracje Kukuńka puszczać mimo uszu, było słuszne.

Stanisław Michalkiewicz

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!