Felietony

Antoni Ciszewski: Być sobą

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Antoni Ciszewski: Być sobą

W życiu codziennym to stan swobody emocjonalnej, chyba najważniejszego warunku indywidualnej egzystencji człowieka; niezależność ta ma więc wymiar duchowy i co najmniej w 75% stanowi o sile napędowej jego całego organizmu, niezależnie od poziomu kalorycznego jaki gwarantuje mu przeciętna codzienna dieta pokarmowa w pierwszym lepszym barze bistro.

Dla polityka liberalno-lewicowego, bycie sobą, przynajmniej do początku pierwszej dekady XXI wieku, kojarzyło się najczęściej z cyganerią hipisowską z lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych minionego wieku. A jaka namnożyła się z przedstawicieli młodego pokolenia miejscowego lumpproletariatu, w uboższych dzielnicach miast amerykańskich, oraz z napływowej ludności afro i latynoamerykańskiej.

To był ten czas, kiedy świat cały wzorował się na Ameryce i na jej Statule Wolności – symbolu Stanów Zjednoczonych Ameryki – u ujścia rzeki Hudson, w zachodniej części Nowego Jorku.

Wraz z szybkim rozwojem kina i telewizji wyobraźnia ludzka poczęła mimowolnie ulegać awangardowej deformacji, odchodząc od klasycznych form kultury, od tego dziejowego momentu traktowanych już niestety jako zabobon minionych lat. Od teraz triumf swój poczęła święcić masowa popkultura: muzyka pop, rock and roll, bluess, reagge.

Do tego stopnia doszło do tego niespodziewanego przeobrażenia w zainteresowaniach u ludzki, że nawet zabawy wiejskie na wschodnim Mazowszu poczęły z wolna cichnąc i cichnąć, aż do zupełnego wyciszenia. Dobrą stroną tych zmian było natomiast usunięcie przesiadki kolejowej na stacji w Tłuszczu, dzięki zastąpieniu lokomotyw spalinowych trakcją elektryczną na linii Białystok – Warszawa.

Jeszcze gdzieniegdzie usłyszeć można, w kazaniach w Polsce, głoszonych przez biskupów diecezjalnych, że obecny świat się zupełnie pogubił. W jednym przypadku tłem, do takiego stwierdzenia, był nakreślony przez pasterza Kościoła z diecezji drohiczyńskiej obraz zawodowego skrzypka, siadającego często przy wejściu do metra nowojorskiego, którego gra na skrzypcach Stradivariusa przeciętnych przechodniów specjalnie nie interesowała.

Zupełnie inną sprawą jest to, że dla kapłana z sakrą biskupią, zwracanie szczególnej uwagi wiernych w Polsce na grę wirtuoza, przy okazji wtopionego w miejską komunikację Nowego Jorku, nie może stanowić dobrego przykładu nauki apostolskiej. O wiele roztropniejsze, z punktu głoszenia Prawdy Objawionej, byłoby położenie nacisku, nie na brak zainteresowania u Nowojorczyków muzyką np. weneckiego kompozytora Antonio Luicio Vivaldiego, lecz aby ów muzyk sprzedał te swoje drogie skrzypce, a pieniądze, uzyskane z tej sprzedaży, rozdał potrzebującym.

Natomiast, samemu skrzypkowi z Ameryki, polski biskup powinien otwarcie zaproponować, aby ten czas, który poświęca na grę przy metrze w NY, przeznaczył na pójście na poranną Ofiarę Mszy świętej do Katedry św. Patryka na Manhattanie. Z pewnością ten rodzaj swobody duchowej zaowocowałby o wiele korzystniejszymi skutkami odnowy duchowej, nie tylko dla niego samego, ale także dla wszystkich ludzi na ziemi.

Porzucenie tego punktu widzenia wykreowało w umysłach ludzkich, szczególnie u osób uzależnionych od permanentnego stanu uległości politycznej, potrzebę indywidualnego i zborowego odprężenia – lewicowej i liberalnej iluminacji (olśnienie, niebyt, odkrycie, uprzytomnienie) – którego mentalnym odpowiednikiem może być, znane w kulturze indyjskiej i azjatyckiej, zjawisko nirwany, jako wygaśnięcie stanu duchowego i fizycznego cierpienia.

Takim przykładem odnowy wewnętrznej, po hindusku (?), był swego czasu Grzegorz Kołodko, były Wice Prezes Rady Ministrów i minister finansów, w latach 1994-1997 i 2003-2004. Jak miał coś ważnego do zakomunikowania społeczeństwu polskiemu, to do studia telewizyjnego zabierał ze sobą nożyce, aby wyjaśnić dokładnie na czym polega powiedzenie: Uderz w stół, a nożyce same się odezwą.

Czasem Kołodko jako ekonomista błyskawicznie zmieniał kierunek swojej wypowiedzi i wskazywał na krawca, że krawiec tak kraje, ile mu materii staje. Wtedy był naprawdę sobą. Przesadził wówczas, gdy do studia przyniósł bochenek chleba, który rozdarł łapskami na oczach widzów, że niby dzieli po równo. Żeby chociaż urwał kęs i z godnością włożył do ust, sobie lub kamerzyście. Ale nie.

Z reguły, bycie sobą, jednym przychodzi łatwiej, innym nieco trudniej, a pozostałym wcale nie przychodzi. Tej trudności bardzo często możemy sami doświadczyć podczas byle jakiej konfrontacji poglądowej, czasem jako kierowcy jadący w długim korku lub wyprzedzający na trzeciego.

Zajęciem i miejscem, gdzie jest wręcz wymagana wzorowa postawa bycia sobą, to pełnienie funkcji posła i senatora w polskim parlamencie. A taką znaną dzisiaj postacią, kojarzoną z programem internetowym: Nocne Polaków Rozmowy, to Marek Jakubiak z partii Kukiz ’15. Często, kiedy trwa zażarta dyskusja poselska podczas obrad plenarnych Sejmu, ów doświadczony i bezkompromisowy poseł (nie mylić z byłym posłem i marszałkiem Sejmu Markiem Jurkiem) ze stoickim spokojem kończy swoją wypowiedź, skierowaną do posła Jakuba Rutnickiego z PO (w Sejmie od 2005 roku): – Nie odzywaj się wielkoludzie!

Szkoda, że wtedy widzowie nie mogą dojrzeć odpowiedzi wzrokowej posła obecnie rządzącej koalicji. Podejrzewam, że na łańcuchu rwałby się jak rottweiler.

Poelcamy również: Netanjahu pochwala anekcję Zachodniego Brzegu

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!