Pod koniec lat 70-tych furorę robił amerykański film na kanwie powieści Józefa “Conrada” Korzeniowskiego “Jądro ciemności”, pod tytułem “Apocalypse now!” – co się wykłada jako “Apokalipsa teraz!” Akcja osadzona była w realiach wojny wietnamskiej, co oczywiście “dodawało dramatyzmu”, zgodnie z receptą Stevena Spielberga. Dziwnym zbiegiem okoliczności film ten trafił do Polski z pewnym opóźnieniem i miał być wyświetlany w kinie “Moskwa” w Warszawie akurat w grudniu 1981 roku. Reklamował go stosowny bilboard przed kinem, z wyeksponowanym tytułem obrazu. 13 grudnia proklamowany został jednak stan wojenny, kina zamknięto, a naprzeciwko wspomnianego bilboardu stanął transporter opancerzony typu “Skot”. Jakiś fotograf zrobił zdjęcie, które miało swoją wymowę nawet bez żadnych dodatkowych objaśnień i obiegło świat.
Film ten po raz pierwszy oglądałem w Paryżu, kiedy pracowałem tam jako pikolak, czyli commis de la salle w restauracji “Chez Raspoutine”. Nie bardzo mi się podobał, bo chociaż były tam piękne sceny, jak np. atak śmigłowców na wioskę opanowaną przez Vietcong przy akompaniamencie “Galopu Walkirii” z potężnych głośników zamocowanych na helikopterach, to w całości wydawał mi się pretensjonalny, zaś przesadne nagromadzenie okrucieństwa, które w założeniu miało epatować widza, nadawało całości niezamierzony efekt komiczny. Ale założenie było ciekawe, bo uczestnicy wydarzeń zupełnie nie mieli świadomości, że oto mogą brać udział w rzeczach ostatecznych – co sugerował tytuł filmu. Ciekawe, czy Czesław Miłosz inspirował się tym obrazem pisząc swój wiersz o końcu świata – że kiedy się on rozpocznie, to nikt nie będzie zdawał sobie z tego sprawy, nikt tego nie zauważy, bo wszystko będzie tak, jak dotychczas, no a potem będzie już za późno.
Nie ulega jednak wątpliwości, że i film i wiersz Czesława Miłosza inspirowany był “Apokalipsą” św. Jana Ewangelisty, który przedstawił w niej wizję końca świata, ale chyba nie tylko naszego, bo jest tam wzmianka nie tylko o “nowej ziemi”, ale i “nowym niebie” i że “czasu już więcej nie będzie”, co sugeruje, że prawdopodobnie chodzi o koniec świata w skali kosmicznej, koniec Wszechświata. Świadczy o tym również poruszenie Mocy Niebieskich, co Konstanty Ildefons Gałczyński w “Refleksjach z nieudanych rekolekcji paryskich” nazywał “chwianiem się fundamentów światów” (“Niebo i ziemia przemijają. Chwieją się fundamenty światów…”). Mamy tedy do czynienia z monumentalną wizją o rozmiarach przekraczających ludzką wyobraźnię, ale na marginesie tej wizji pojawia się wątek niebywale realistyczny, żeby nie powiedzieć – przyziemny i plugawy. Mam tu oczywiście na myśli “znamię Bestii”, którym w czasach ostatecznych będzie napiętnowana większość ludzi, a ci, którzy tego unikną, nie będą mogli nic sprzedać, ani niczego kupić.
Nadejście czasów ostatecznych będą poprzedzały zwiastuny. Jednym z nich ma być “wylanie Ducha na wszelkie ciało”, w związku z czym ludzie będą prorokowali, młodzieńcy będą mieli widzenia, a starcy – sny. Chyba ze 20 lat temu wydawało mi się, że czasy ostateczne właśnie nadchodzą, w powziąłem takie podejrzenie, kiedy JE Ekscelencja, abp. Józef Życiński ofuknął pana Słomkę za podanie informacji, jakoby charyzmatyczny Jerzy Buzek był tajnym współpracownikiem SB i to aż o dwóch pseudonimach. Skąd Ekscelencja wiedział, że to nieprawda – tajemnica to wielka, bo właściwie wiedzić na pewno o tym nie mógł, więc w tej sytuacji nie było innego wyjścia, jak uprzejmie uznać, że Ekscelencja prorokuje. Pismo bowiem nie wspominało, że Duch wylany zostanie na “wszelkie ciało” jednocześnie, a skoro tak, to od kogoś musi się to wylanie zacząć, a w takim razie – dlaczego nie od JE abpa Józefa Życińskiego? Z uwagi na jego urząd byłoby to nawet jak najbardziej stosowne. Tak czy owak, zwiastuny się pojawiły, ale znowu dotyczyły one tej patetycznej strony końca świata, a nie tej realistycznej, chociaż archiwa IPN niewątpliwie stanowią już konkret. Ale oto niedawno pojawił się całkiem inny zwiastun, który w dodatku ma ciąg dalszy – czego nie było w przypadku Ekcelencji. Chodzi mi o pana ministra Tadeusza Kościńskiego, który – jako minister finansów – nie ukrywał swego pragnienia zlikwidowania pieniężnego obiegu gotówkowego, a pozostawienia jedynie obiegu elektronicznego.
To już było zbliżone do “znamienia Bestii” nawet nie ze względu na konieczność posiadania “znamion” w postaci kart płatniczych, czy kredytowych, ale przede wszystkim ze względu na to, że przy braku pieniądza gotówkowego, każdego człowieka można byłoby dosłownie “wyłączyć” i nie mógłby on ani niczego sprzedać, ani niczego kupić. Na przykład w stanie wojennym, jako “wróg ludu”, nie miałem kartek żywnościowych, ani żadnych innych, ale za gotówkę można było kupić i rąbankę i wszystko inne – bo “czarny”, czyli wolny rynek działał jakby nigdy nic. Gdyby jednak nie było w obiegu gotówki?
Pan minister Kościński został zdymisjonowany pod pretekstem sknocenia “Polskiego Ładu”. Nie jestem pewien, czy to nie pretekst, bo czyż Polskiego Ładu nie można było nie sknocić, skoro był sknocony od samego początku? Tak czy owak pan Kościński został dymisjonowany, ale oto wrócił na ministerialne stanowisko w Kancelarii Premiera Morawieckiego, gdzie podobno zajmuje się zakupami uzbrojenia dla naszej niezwyciężonej armii. Niewątpliwie musi on mieć jakieś ukryte, a potężne zalety, skoro jest taki niezatapialny. Czy to nie w związku z tym pojawiły się zapowiedzi ograniczeń w obiegu gotówkowym, m.in. w postaci ustanowienia limitów wypłat z bankomatów? Nawiasem mówiąc, coś takiego jest i w Szwecji, a nawet gorzej. Tam są limity wypłat z banków. Bank nie wypłaca właścicielowi pieniędzy tyle, ile on chce, tylko – w granicach limitu. Mieszkająca tam moja znajoma chciała podjąć ze swojego konta wiekszą sumę w gotówce, bo wybierała się do chorej siostry w Ameryce, ale funkcjonariusze banku okazali się nieugięci. Okazało się że nie tylko chodzi o gotówkę, ale w ogóle – o stopniowe ograniczanie prawa własności, stanowiącego od wieków fundament autonomii jednostki wobec politycznych gangów. Rzeczywiście, dzieje się coś złego, co może być kolejnym zwiastunem końca świata.
Kropkę nad “i” postawił tymczasem Narodowy Bank Polski. Na stronie Centrum Pieniądza im. Sławomira Skrzypka pojawiła się informacja o “nowym i niezwykłym nabytku” w postaci “płatniczego implantu podskórnego”. Wygladem przypomina on agrafkę o rozmiarach 0,5 mm, 7 mm i 28 mm, a waży niecały 1 gram. Wykonany jest z biopolimerów, dzięki czemu organizm ludzki nie reaguje nań, jak na ciało obce. Do jego rozlicznych zalet należy dodać i tę, że dzięki niemu nie będziemy już musieli się martwić zapomnianym portfelem, czy numerem PIN. Znaczy – ktoś takie implanty już wytwarza – i nie wiemy tylko czy ktoś (KTO?) może je wyłączyć, no bo wtedy nie moglibyśmy ani nic sprzedać, ani – co gorsza – niczego kupić.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!