Stefan Aleksander Dziekoński: Pani twórczość poetycka jest silnie związana z malarstwem…
Marta Cywińska: Jako nastolatka marzyłam o tym, żeby zobaczyć Livorno, tak, jak można ujrzeć Neapol i… . W Livorno urodził się mój najulubieńszy malarz Amadeo Modigliani. Nikt nie umiał tak oddać ducha dziewczęcości jak on. Tak silnie oddziaływał na moją wyobraźnię, że kobiety z jego portretów po wielu latach uczyniłam bohaterkami dwóch poetyckich cyklów w języku francuskim. Jako pasjonatka okresu międzywojennego opisywałam też dwie rzeczywistości równoległe rozdarta między wpływami surrealistycznymi a eterycznym światem Modiglianiego, który mimo swej proweniencji pozostaje dla mnie symbolem nieistniejącego Montmartre’u – tego z czasów mojej młodości również. Wstrząsnęło mną to, co kiedyś powiedział, że w malarstwie pejzaż nie istnieje, istnieje tylko portret. Zwróćmy uwagę, że nigdy nie malował ani martwej natury, ani wnętrz, a jego postacie mają wdzięk renesansowej budowli. A swoją drogą, bez malarstwa poezja niknie w oczach… .
Stefan Aleksander Dziekoński: Co według Pani powodowało ludźmi, żyjącymi tysiące lat temu tworzącymi malowidła naskalne? Chęć utrwalenia ich czynów dla przyszłych pokoleń? Próżność?
Marta Cywińska: „Gdyby nie nasza wielkość, bylibyście maluczcy z waszymi wynalazkami, marzeniami, wojnami i śmiesznymi dylematami” – może tak do nas mówią freski z Lascaux? Może też odpowiedzi trzeba szukać u Herberta w „Barbarzyńcy w ogrodzie”? Zna Pan mój sentyment do terenów „silnych kulturowo” w południowo-zachodniej części Francji. Odwołam się do konkretnego przykładu. W Akwitanii w jaskini krasowej w Lascaux znajdują się znane malowidła, które zjada grzyb i pokrywa pleśń. Przeszłość zamyka się przed współczesnymi i coraz trudniej wyobrazić sobie te 150 metrów korytarzy oraz 15000 rytów naskalnych przedstawiających konie czy żubry! Swoistym kluczem do odpowiedzi jest sala z rysunkami, przedstawiającymi cztery wielgachne byki obrysowane czarnym, mocnym konturem, ograniczającym palmy czerwieni i czerni.
Stefan Aleksander Dziekoński: Co, według Pani wyznacza granicę kiczu w malarstwie, a co powoduje, że „Jeleń na rykowisku” budzi uśmiech politowania a „Wenus z Urbino” – zachwyt?
Marta Cywińska: Według mnie jest pewien element wspólny między eklektyzmem a kiczem, mianowicie nadmiar. Kicz ma wiele wspólnego z surrealizmem, to znaczy przedmioty, pojęcia lub inne odzwierciedlenia stanu ducha zupełnie od siebie oddalone przedstawiane są jako najbliższe sobie..
Amorki, akty, motyw Wenus wynurzającej się z morskich fal pokazują ciało jako paradoksalnie najwyższy wymiar duchowości. Urodziłam się w tych czasach, gdy rodzice wprowadzając powoli dziecko w młodzieńczość potrafili pięknie wyjaśnić czym jest akt, co przystoi, a co nie przystoi, jakie są granice dobrego smaku, zaszczepić bezbrzeżną miłość do malarstwa. Z moimi FB-znajomymi porozumiewam się symbolami ukrytymi w malarstwie…
Stefan Aleksander Dziekoński: Jest pani zadeklarowaną miłośniczką surrealizmu i neosurrealizmu, a także autorką pracy naukowej „Manufaktura snów. Rozważania o polskiej poezji nadrealistycznej”… .
Marta Cywińska: Polski surrealizm jest spóźnioną reakcją na powrót w ramy narodowe, odrzuceniem koncepcji i sztuki służebnej wobec narodu. Posługując się terminologią Kazimierza Wyki, możemy stwierdzić, że kształtowaniu się „surrealizmu à la polonaise” sprzyjały „programy, syntezy i likwidacje”. Wraz z zakończeniem I wojny światowej nastała nowa epoka, wolność, gwałtowny rozwój cywilizacji, kultury, techniki, potrzeba tworzenia nowych programów literackich i artystycznych! Rozważaniom dotyczącym istoty nadrealizmu towarzyszyła galeria jej twórców i współtwórców oraz retrospektywa w kontekście przemian awangardowych: od dadaistycznej zabawy, eksperymentów z pogranicza literatury, sztuki i psychoanalizy, filmu czy fotografii ku nadrealizmowi ideologicznemu, gwoli szczegółowego udokumentowania wszechwładzy iluzji na pograniczu paseizmu i teraźniejszości… .
Stefan Aleksander Dziekoński: Tym razem jednak chciałbym zapytać o Pani stosunek do hiperrealizmu…
Marta Cywińska: Pamiętam taką reprodukcję, która przedstawiała dwoje turystów amerykańskich, ona z plażową torbą, pstrokato ubrana, łańcuszki i okularki „kapeluszololo”, on – niezdarny jak stary chłopiec w bluzce w palmy i hipopotamy. Artysta uchwycił parę w momencie, gdy wybierała się na wakacje. Oboje byli przerażająco prawdziwi. Myślę, że to właśnie istota hiperrealizmu, której nigdy nie osiągnie fotografia cyfrowa, ani świat Internetu. Hiperrealizm bezlitośnie obnaża różnorakie wymiary ludzkiej samotności.
Stefan Aleksander Dziekoński: Dziękuję za rozmowę.
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!