Wydawało się, że Naczelnik Państwa ze swoimi pretorianami brnie od sukcesu do sukcesu. Głosowanie w Sejmie nad zlożonym przez Wielce Czcigodnego posła Pupkę wnioskiem o wotum nieufności wobec ministra Zbigniewa Ziobry zostało przez stronnictwo rządowe wygrane, podobnie jak powtórne głosowanie nad uchwałą, że Rosja “sponsoruje terroryzm”, do której – jako akt rosyjskiego terroryzmu – włączona została również katastrofa smoleńska. Zwłaszcza to musiało szczególnie spodobać się Naczelnikowi, bo pogląd, iż prezydent Lech Kaczyński “poległ” w Smoleńsku w następstwie zamachu, jest wszak podstawą kultu, ubarwianego opowieściami o jego proroctwach, które spełniają się jeszcze dokładniej, niż przepowiednie Nostradamusa. Czy to jednak była droga ku świetlanej przyszłości, czy też – jak mawiał Witkacy – “los ultimos podrigos”? Pewności niestety nie ma, bo jakby na zakończenie tego pasma sukcesów przyszedł “kompromis” z Unią Europejską w sprawie praworządności.
Jak pamiętamy, walka o praworządność w naszym bantustanie rozpoczęła się w marcu 2017 roku, po gospodarskiej wizycie Naszej Złotej Pani w Warszawie. Przedtem Unia walczyła w Polsce o “demokrację”, co zakończyło się “ciamajdanem” w grudniu 2016 roku i chociaż wcześniej w obronie demokracji kicał nawet pan mecenas Roman Giertych, to mimo tych poświęceń Nasza Złota Pani zdecydowała, że lepiej będzie walczyć o praworządność. Toteż już w marcu 2017 roku wszystkie organizacje broniące praw człowieków zażądały od Komisji Europejskiej, kierowanej podówczas przez dwa niemieckie owczarki: Jana Klaudiusza Junckera i Franciszka Timmermansa, by zrobiła z Polską porządek, bo poziom ochrony praw człowieków w naszym bantustanie urąga wszelkim standardom. Tedy na pierwszą linię frontu walki o praworządność zostali wypchnięci niezawiśli sędziowie, przede wszystkim ci zwerbowani w charakterze konfidentów jeszcze przez WSI, podobnie jak ci zwerbowani przez ABW w ramach operacji “Temida”, no i rozmaici ambicjonerzy, co to – jak powiedziałby Józef Ozga Michalski – “w dymach bijących z wojny o praworządność, zamierzali uwędzić swoje półgęski” – nie tyle “ideowe”, co w postaci karier – bo jeśli w ramach walki o praworządność pojawił się pomysł, by jedni niezawiśli sędziowie mogli testować niezawisłość innych niezawisłych sędziów – to nieomylny to znak, że w efekcie nieuchronnych ruchów kadrowych, szanse na awanse wzrastają w postępie geometrycznym. Pojawiły się tedy dwa stronnictwa polityczne; sędziów rządowych i sędziów nierządnych, popieranych przez instytucje Unii Europejskiej, opanowane przez niemieckie owczarki. W maju 2017 roku wprawdzie rząd przeforsował w Sejmie ustawy regulujące ustrój sądowy w Polsce, ale już w lipcu pan prezydent Duda, po 45-minutowej rozmowie telefonicznej z Naszą Złotą Panią zapowiedział ich zawetowanie, a potem je zawetował. W tej sytuacji rząd uznał, że najlepiej będzie jeśli ustrój sądowy zaprojektuje pan prezydent – i tak się stało. Pomysły pana prezydenta, a przynajmniej – przez niego firmowane – Sejm przyklepał i dopiero się zaczęło. Okazało się bowiem, że te wszystkie wynalazki są sprzeczne z zasadami praworządności ludowej, co Polsce wytknął nie tylko Europejski Trybunał Sprawiedliwości, “srogie głosząc kary”, ale i Komisja Europejska, wykorzystując ten pretekst do rozmaitych szantażów, spośród których najskuteczniejszy okazał się szantaż finansowy. Nawiasem mówiąc, do skuteczności tego szantażu przyczyniła się również Polska, to znaczy – pan premier Morawiecki – lekkomyślnie – co jest przypuszczeniem chyba nazbyt uprzejmym – godząc się na tzw. mechanizm warunkujący, to znaczy – uzależniający przekazywanie środków finansowych od swobodnej oceny praworządności.
Wkutek tego pieniądze z funduszu odbudowy, a być może również i inne, zostały przez Komisję Europejską zablokowane. Tymczasem zaczęły dawać o sobie znać finansowe skutki prowadzonej przez rząd “dobrej zmiany” polityki rozrzutności. W tej sytuacji pan minister Szynkowski vel Sęk rozpoczął w Brukseli “negocjacje”, które właśnie zakończyly się bezwarunkową kapitulacją Polski. Oczywiście zostało to otrąbione jako jeszcze jeden wielki sukces, ale natychmiast ujawniły się plusy ujemne. Chodzi m.in. o to, że Komisja Europejska, za pośrednictwem pana ministra Szynkowskiego (vel Sęka), nie tylko kazała Polsce zlikwidować Izbę Odpowiedzialności Zawodowej Sądu Najwyższego, ale w dodatku kazała przekazać rozpoznawanie spraw dyscyplinarnych sędziów sądów powszechnych Naczelnemu Sądowi Administracyjnemu. Tymczasem konstytucja naszego bantustanu wyposażyła NSA tylko w uprawnienie badania zgodności z prawem decyzji organów administracji publicznej, natomiast nie przyznała mu żadnych kompetencji w zakresie dyscyplinowania sędziów sądów powszechnych. Poza tym Komisja Europejska nakazała utrzymanie możliwości wzajemnego testowania się niezawisłych sędziów pod kątem ich niezawisłości.
Premier Morawiecki niemal nie dostał zawrotu głowy od tego sukcesu, przekonując nieprzejednaną opozycję, że została postawiona pod ścianą: krytykowała rząd, że nie potrafi przełamać blokady środków, no to teraz – proszę! – przełamał, więc nie ma innego wyjścia, jak przyłożyć rękę do sukcesu, czyli – bezwarunkowej kapitulacji. Tedy Wielce Czcigodny poseł Pupka oświadczył, że owszem – przyczynią się do tego z radością – ale rząd powinien procedować w tej sprawie nie po stachanowsku, tylko dbając, by nieprzejednana opozycja mogła to zrobić “z godnościom osobistom”. Pojawiły się wszelako niespodziewane trudnosci z innej strony. Oto Solidarna Polska, której przywódca, minister Ziobro, dzięki poparciu Zjednoczonej Prawicy wygrał głosowanie nad wnioskiem o wotum nieufności, oświadczyła, że “kompromisu” w postaci nowelizacji ustawy o Sądzie Najwyższym nie poprze, z obawy przed całkowitą anarchizacją wymkiaru sprawiedliwości w Polsce. Rzeczywiście – wprowadzenie wzajemnego testowania się sędziów przekształciłoby wymiar sprawiedliwości w – jak to mawiał marszałek Piłsudski – “burdel i serdel”. Pomruk niezadowolenia wydał z siebie także pan prezydent Duda, który z kolei utwardził się na odcinku obrony porządku konstytucyjnego, najwyraźniej wyręczając płomiennych obrońców konstytucji, którym oficerowie prowadzący chyba jeszcze nie zdążyli przekazać instrukcji, co myślą i co mają robić.
Na tym tle znakomitym pendant jest informacja podana przez pana red. Szymowskiego, że w roku 1989 Mateusz Morawiecki został zarejestrowany pod dwoma pseudonimami” “Student” i “Jakub”, w charakterze tajnego współpracownika NRD-owskiej STASI. Ponieważ po zjednoczeniu Niemiec aktywa STASI, łacznie z agenturą, zostały przejęte przez BND, to casus pascudeus pana Mateusza Morawieckiego mógł mieć swój dalszy ciąg, a może ma go nadal. W takich podejrzeniach utwierdza mnie również zagadkowa cisza, jaka w tej sprawie zapanowała zarównowno w mediach i środowiskach rządowych, jak i nierządnych. Tylko Konfederacja podczas specjalnej konferencji prasowej domagała się wyjaśnienia tej sprawy przez opdpowiednie organy naszego bantustanu, ale na razie głuche milczenie było jej odpowiedzią. Zatem jest prawdopodobne, że ta sprawa będzie miała podobny przebieg, jak oskarżenie o zdradę stanu, rzucone w 1992 roku przez Krzysztofa Wyszkowskiego wobec ministra spraw zagranicznych Krzysztofa Skubiszewskiego. Wtedy też wszyscy, ponad podziałami, udali, że nie słyszą, wskutek czego sprawa nie mogła nawet zakończyć się wesołym oberkiem, bo w ogóle się nie zaczęła.
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!