Biali postępowcy w Ameryce, podobnie jak w Wielkiej Brytanii, unikają “różnorodnych” dzielnic i częściej opuszczają takie miejsca zamieszkania niż biali konserwatyści. W efekcie nie praktykują tego, co głoszą i okazują się hipokrytami. Takie płyną wnioski z niedawno przeprowadzonych badań, przeprowadzonych w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii.
Biali lewacy uciekają z dzielnic multi-kulti. “Różnorodność” jest podstawową wartością białych postępowców w Ameryce i innych krajach zachodnich. Ponad 60 procent z nich popiera zwiększenie imigracji. Jak pokazuje Zach Goldberg z Manhattan Institute, są oni jedyną większą częścią populacji, która wyraża pozytywne odczucia w stosunku do innych grup rasowych niż do własnej: uważają białych za bardziej leniwych, brutalnych i mniej inteligentnych niż czarni.
Wśród białych postępowców 87 procent twierdzi, że „rosnąca liczba ludzi różnych ras, grup etnicznych i narodowości” czyni Stany Zjednoczone lepszym miejscem do życia, podczas gdy praktycznie nikt nie twierdzi, że pogarsza to sytuację w kraju.
Można by pomyśleć, że niechęć do własnej grupy rasowej skłoni białych postępowców do ucieczki z nieproporcjonalnie białych obszarów w kierunku bardziej zróżnicowanych. Badania pokazują jednak, że o ile biali postępowcy częściej niż biali konserwatyści wskazują na pozytywy multi-kulti, sami nie chcą mieszkać w takich dzielnicach.
Badanie opierało się na ogromnej reprezentatywnej próbie spisowej obejmującej 123 000 osób. Uwzględniono w nim czynniki materialne, ale także wykształcenie, wiek i stan cywilny.
Okazało się, że biali o poglądach lewicowych uciekają od multi-kulti do białych dzielnic. Co ciekawe, robią to nawet częściej niż biali o poglądach konserwatywno-prawicowych. Innymi słowy, lewoskrętni na sztandarach mają wypisane slogany, że “różnorodność jest naszą siłą” (patrz u nas Magdalena Środa i jej marzenia o kolorowej Polsce, wzmocnionej genami Wakandy i arabskich plemion), po czym pakują walizki i bunkrują się w białych, izolowanych, homogenicznych rasowo enklawach.
Niestety, nie wszystkich białych stać na luksus przeprowadzki, podczas gdy stać na niego lewicowych aktywistów, hojnie dotowanych przez publiczne i niepubliczne agencje. Mniej zamożni ludzie muszą niestety żyć w towarzystwie Wakandy albo innych pakistańsko-afgańskich sąsiadów i regularnie doświadczać dobrodziejstw ideologii multi-kulti, czyli konfliktów plemiennych, syfu na ulicach i drastycznego spadku zaufania społecznego.
Zjawisko segregacji rasowej jest nieuniknione w przypadku zderzenia ze sobą dwóch populacji o radykalnie różnym zapleczu kulturowo-religijnym lub poziomie inteligencji. Jak nie wymusi się segregacji na szczeblu centralnym, systemowo, to wytworzy się ona samoistnie, oddolnie, często w ramach działań defensywnych ze strony zagrożonej grupy, co pociąga za sobą gettoizację i wojny sąsiadujących ze sobą “plemion”.
Tu nie chodzi nawet o strach przed przemocą, ale o tak “trywialne” sprawy jak np. troska o jakość edukacji. Nieuchronną konsekwencją ideologii multikulti jest bowiem obniżanie standardów (np. nauczania) oraz kryteriów naboru (np. do policji), ponieważ ludność napływowa ma dużo niższy IQ niż biali mieszkańcy i żeby pomieścić wystarczającą liczbę people of color w rozmaitych instytucjach publicznych, trzeba równać w dół.
Tak dzieje się na Zachodzie. Tak też dzieje się w Polsce, gdzie przygotowuje się grunt pod masową imigrację prymitywnych ludów z trzeciego świata.
Polecamy również: Bodnar przywraca stanowisko sędziemu z czasów PRL
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!