Bitwa pod Osuchami była największą bitwą partyzancką, stoczoną podczas II wojny światowej na obszarze dzisiejszej Polski.
21 czerwca 1944 r. biorące udział w operacji przeciwpartyzanckiej Sturmwind II oddziały niemieckie, w sile trzech dywizji piechoty (ok. 30 tys. żołnierzy), otoczyły kompleks Puszczy Solskiej, w którym znajdowały się zgrupowania AK – BCh oraz AL i partyzantów sowieckich. Niemieckie okrążenie przebiegało na linii Tarnogród – Susiec – Krasnobród – Zwierzyniec – wschodnia część Biłgoraja tworząc wielokąt o rozmiarach ok. 30 na 45 km. Okrążywszy las szczelnym pierścieniem i korzystając ze wsparcia artylerii, Niemcy ruszyli w głąb lasów.
Nocą na 22 czerwca partyzanci AL w rejonie Górecka Kościelnego przerwali się przez zaciskający się pierścień okrążenia. W nocy z 22 na 23 partyzanci sowieccy uderzyli na Niemców w rejonie Hamerni, lecz nie udało im się przełamać okrążenia. Z niebezpiecznego terenu wyszli w nocy z 23 na 24 między wsiami Borowiec i Huta Różaniecka, kierując się na Karpaty.
W kotle pozostało zgrupowanie AK – BCh pod dowództwem komendanta Inspektoratu Zamojskiego AK mjr Edwarda Markiewicza ps. „Kalina” w sile 1130 ludzi. Mjr „Kalina” liczył, że Niemcy nie zdecydują się na penetrację dziewiczych obszarów Puszczy i wydał swoim żołnierzom rozkaz wycofania się w głąb lasów. Podobnie zaczęli czynić mieszkańcy śródleśnych wiosek, którzy opuszczali swoje domy i chronili się w lasach. Wbrew oczekiwaniom dowódcy zgrupowania żołnierze niemieccy systematycznie zaciskali pierścień okrążenia i w efekcie w dniu 24 czerwca partyzanci znaleźli się na zalesionym, mocno bagnistym terenie w widłach rzek Tanew i Sopot.
W nocy z 24 na 25 czerwca pod Osuchami, partyzanci podjęli próbę przerwania okrążenia. Tylko części sztuka ta się udała. Strz. Jan Koper z oddziału „Topoli” wspominał:
„Po krótkim odpoczynku, gdzieś przed północą, rozsypani w tyralierę, ruszamy na linię niemiecką. Skradam się razem z innymi. Jedynie intuicyjnie wyczuwam po obu bokach, na lewo i na prawo, idących współtowarzyszy niedoli. Zachowanie jednak idealnej ciszy jest prawie niemożliwe. Co raz słychać trzask łamanych gałęzi, szelest liści. Naraz przed nami pada strzał i za chwilę widno jak w dzień. Niemcy wystrzelili rakietę, a za nią drugą.
Pada rozkaz do szturmu. […] Naokoło ogień. Strzelanina rośnie na sile. Gotuje się jak w garnku. Niemcy strzelają huraganowym ogniem. Prosto w nas. Naokoło mnie widzę, jak padają ludzie i już nie podnoszą się. Nie zdaję sobie sprawy, że to zabici.
Atakujemy pod górę. Niemcy zajmują stanowiska na wzgórzu leśnym. Wpadamy na pole minowe. Szturm trwa. Do linii niemieckich jeszcze jakieś 40 – 50 metrów. Rzucamy granaty zgodnie z rozkazem sierż. „Kmicica”. Walka przybrała niezwykle zacięty charakter.
Widno jak w dzień. Doskonale widać stanowiska ogniowe niemieckie. Widać ziejące ogniem karabiny maszynowe nieprzyjaciela. Rozróżniam poszczególne sylwetki Niemców.
Niestety, atak nasz tuż na przedpolu nieprzyjaciela załamał się. Karabiny maszynowe, artyleria i granatniki stworzyły mur ognia i żelaza nie do przebycia, Ktokolwiek podniesie się lub drgnie, ginie. Być może, że przebilibyśmy się, gdyby nie fakt napotkania na swojej drodze ataku na przedpolu nieprzyjaciela pól minowych. Na minach zginęło kilkunastu żołnierzy.
Sytuacja stała się tragiczna. Nie możemy atakować, bo miny, i nie możemy się wycofać, bo broń maszynowa i artyleria.
Pada rozkaz wycofania się. Otwieramy jeszcze raz huraganowy ogień i według zasad wyszkolenia wojskowego cofamy się do tyłu. Cofam się i ja. Strzelam, padam i znów strzelam. Co raz zasypywany jestem ziemią z wybuchających pocisków artyleryjskich i zasypywany spadającymi z drzew gałęziami. Las jednak jest sprzymierzeńcem. Drzewa stanowią nasze naturalne schronienie.”
W czasie gdy oddziały „Skrzypika” i „Topoli” toczyły ciężki bój pod Malcami, pozostałe oddziały zgrupowania pod dowództwem „Wira” docierały do Buliczówki i Osuch nad Sopotem.
O świcie, w niedzielę 25 czerwca, partyzanci całego zgrupowania ruszyli z uroczyska Maziarze do ostatniego szturmu. Pierwszy ruszył do natarcia I batalion BCh „Rysia”. Prawie jednocześnie z nim do akcji weszły pozostałe oddziały BCh – „Burzy” i „Błyskawicy” oraz 1 kompania sztabowa AK por. „Woyny”. Po upływie około 20 minut rozpoczęły szturm oddziały AK „Corda” i „Wira”. Bitwa toczyła się od Malec na wschodzie po Osuchy na zachodzie uroczyska Maziarze.
Oto jak wspomina bitwę pod Osuchami żołnierzy oddział „Corda” kpr. Franciszek Nizio ps. „Jagoda”
„Ruszamy do natarcia. W pewnym momencie Niemcy otworzyli ogień z cekaemu znajdującego się na Krzywej Górce. Rozpoczęła się strzelanina z każdą chwilą przybierająca na sile, aby w końcu przejść w huraganowy ogień. Natarcie nasze mimo silnego ognia nieprzyjaciela trwało. Biegłem, ile tylko sił, zbożem, dźwigając elkaem. Chwilami, kiedy ogień nieprzyjaciela przybierał na sile i był niebezpieczny, padałem i czołgałem się.
Niemiecka broń maszynowa wyrządzała nam coraz większe straty w ludziach. Dookoła mnie rozlegały się krzyki rannych i jęki umierających. Dotkliwe straty wyrządzał cekaem z Krzywej Górki, jak również ogień zaporowy na wprost nieprzyjaciela. W pewnym momencie, czołgając się w zbożu, zauważyłem drut od telefonu polowego, przeciąłem go. Z kolei dotarłem na skraj zboża i znalazłem się oko w oko w bezpośredniej bliskości z nieprzyjacielskim gniazdem karabinu maszynowego. Ustawiłem elkaem i z przerażeniem stwierdziłem, że nie działa. Otóż jak biegłem żytem, kłosy zboża, które dojrzewało, zablokowały mi broń. Posiadałem jedynie rewolwer i granaty angielskie. Nie namyślając się długo, odbezpieczyłem granat i rzuciłem go w kierunku wściekle strzelającego karabinu maszynowego. Z przerażeniem stwierdziłem, że granat nie wybucha. Zapomniałem jednak, że był to przecież granat angielski z opóźnionym zapłonem i należało go trochę przetrzymać. Pomyślałem: „Widocznie, Boże, chcesz, abyśmy wszyscy zginęli”. W tym momencie granat wybuchł i niemiecki karabin maszynowy przestał istnieć. Poderwałem się i wskoczyłem na linie niemiecką. W chwilę potem dotarli do mnie pierwsi żołnierze. […] Linie niemieckie zostały przełamane.”
Z kolei oddajmy głos st. sierż. Eugeniuszowi Rosłanowi ps. „Sokół”:
„Docieramy na odległość około 50 metrów od linii lasu, gdzie znajdują się linie niemieckie. Wówczas to „Cord”, cały czas biegnący z nami, rzucił rozkaz do szturmu. Podrywam swoje plutony i z okrzykiem „hura!” biegniemy do przodu.
Niemcy z karabinów maszynowych strzelają nam prosto w twarz. Zboża i łąki ścielą się trupami naszych żołnierzy. Strzelamy również zawzięcie i bezwzględnie. Dzieli nas jeszcze 40, jeszcze 30, jeszcze 20 metrów. I Niemcy nie wytrzymują nerwowo. W popłochu zaczynają opuszczać okopy i uciekać. Teraz po opuszczeniu okopów giną od naszych kul. Niemcy uciekają, a my atakujemy z broni maszynowej, ręcznej, granatami i bagnetami. […] Jeńców nie bierze się. Każdy Niemiec na naszej drodze – ginie.
Biegnąc, widzę, jak „Cord” padł ranny. Jak się okazało, ranny został w bok, Zdobywamy pierwszą linię, a w parę minut potem padają druga i trzecia linia pierścienia. Jesteśmy wolni!”
Ranny por. „Cord”, mając możność wydostania się z kotła, zawrócił, by wyprowadzić prze powstałą lukę pozostałych żołnierzy. Nad brzegiem Sopotu otrzymał śmiertelny postrzał w głowę.
Od 25 do 28 czerwca oddziały niemieckie z psami przeczesywały las w poszukiwaniu ukrywających się na drzewach, w zaroślach i na bagnach ludzi. Pojmani partyzanci byli albo zabijani na miejscu, albo torturowani i rozstrzeliwani. W trwających tydzień walkach zginęło kilkuset polskich partyzantów.
Źródło:
Jerzy Markiewicz, Paprocie zakwitły krwią partyzantów
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!