Osiemnastu polityków meksykańskiej partii “Siła dla Meksyku” (“Fuerza por Mexico”) złożyło deklaracje, że kandyduje w tegorocznych wyborach jako transseksualiści. Wszystko dlatego, że zgodnie z konstytucją połowę miejsc na listach wyborczych muszą zajmować kobiety – informuje portal niezalezna.pl.
Wybory odbyć się mają 6 czerwca, gdy Meksykanie wybiorą m.in. gubernatorów oraz lokalnych samorządowców. Podobnie, jak w poprzednich wyborach, problemem stały się parytety, przez obecność których występują różne machinacje. Zarzuty tym razem dotyczą osiemnastu kandydatów.
Przewodniczący “Siły dla Meksyku” Luis Vargas w wywiadzie telewizyjnym bronił swojej listy, mówiąc, że kandydaci to nie “sztuczni trans”.
– Nie będę przecież wchodził w ludzką prywatność i mówił kandydatom “ty tak”, “ty nie” – tłumaczył Vargas.
Podobną sztuczkę partia chciała zastosować już w 2018 roku, ale w wyborach w stanie Oaxaca trybunał wyborczy zdyskwalifikował piętnastu kandydatów, którzy fałszywie ogłosili, że są transgenderowi.
Co ciekawe w tym regionie już od lat w społeczności występuje grupa nazywana “muxes”, to osoby urodzone jako mężczyźni, ale nie identyfikujący się ani jako mężczyźni, ani jako kobiety. Zgodnie z zasadami wyborczymi, w Oaxaca “muksowie” mogą zajmować miejsca wyborcze zarezerwowane dla kobiet. I nikt w społeczności lokalnej nie ma z tym problemu. Sąd wyborczy w czerwcu 2018 roku zajmował się jednak inną sprawą – na listach pojawiły się bowiem osoby dotąd nie znane jako “muksowie”. Dołączyli oni do tej społeczności na krótko przed ogłoszeniem list wyborczych.
Oprócz feralnej piętnastki zdyskwalifikowano również dwóch “transseksualistów”, którzy również o swojej odmienności poinformowali… tuż przed wyborami.
Od 2013 roku na listach wyborczych wymagany jest parytet dzielący listy po połowie między kobiety i mężczyzn. Jak widać, zamiast pomóc kobietom zaistnieć w polityce, tak wysoki parytet rodzi tylko patologię. Inny przypadek, o którym przypominał The Guardian, pochodzi z 2009 roku. Wówczas wystawiono na listy kandydatki nie zainteresowane działalnością w polityce, aby tylko wypełnić obowiązujący wtedy nakaz 40-procentowej obecności kobiet. Efekt był taki, że osiem wybranych posłanek zrezygnowało z mandatu tuż po elekcji i zostało wymienionych na kolejnych na liście posłów. Jak można się domyśleć, cała ósemka to mężczyźni.
/niezalezna.pl, zdj. ilustr./
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!