„Przemyślałem sprawę lipcowego wpisu i mogę powiedzieć to samo. To czego doświadczałem ze strony Renaty pracując w Newsweeku – ignorowanie, odwracanie wzroku, odzywanie się tylko zdawkowo, permanentne obrażenie, odrzucanie i krytykowanie wszystkich tematów, wszystkich tekstów w taki sposób, żebym poczuł się dziennikarskim śmieciem – to nie był mobbing, to był brak szacunku. Podobno Renata mnie za to później wielokrotnie przepraszała (tak mówiła ze sceny – choć ja raczej pamiętam, że nie wracaliśmy do tematu). Więc coś chyba było na rzeczy?” – napisał na Facebooku Wojciech Staszewski, były dziennikarz Newsweeka, odnosząc się do wystąpienia Renaty Kim podczas Kongresu Kobiet.
– Renata Kim w lipcu ulepiła wielką kulkę kłamstewka. I uzyskała po tym kłamstwie niebywałe uwielbienie internetu. Spodziewam się, że to kłamstwo było obliczone właśnie na uzyskanie takiego poklasku — podkreślił Staszewski.
– „To ja byłam osobą, która zawiadamiała HR i związki zawodowe o sytuacji w Newsweeku” – obwieściła. A internety odpowiedziały: „Renato, jesteś wielka, kochamy cię”. Związek przyczynowo skutkowy po mistrzyńsku zasugerowany przez Renatę był oczywisty: to ja, to właśnie ja napisałam do HR-ów i do związku o m. Tomasza Lisa i HR-y po moim sygnale zwolniły Tomka, alleluja. Wszyscy to łyknęli, bo to było jak brakujące ogniowo w teorii ewolucji, która tym samym się domknęła – napisał.
– Osobą sygnalizującą był zupełnie ktoś inny. I powód zwolnienia Tomka Lisa jest związany z zupełnie inną osobą i zupełnie inną historią, której być może opinia publiczna nigdy nie pozna — podkreślił.
– Nie da się uwielbiać Renaty za przyłożenie ręki do zwolnienia Tomasza Lisa. Bo w tym nie ma ani odrobiny prawdy. Jest tylko kulka medialnego kłamstwa — zaznaczył.
– Groźba wytoczenia mi procesu przez Renatę Kim (bo tak rozumiem medialne zapowiedzi – w skrzynce znalazłem tylko przeterminowane awizo) zdumiała mnie potężnie. Hej, lewica! A co z wolnością słowa? — napisał.
/wpolityce.pl/
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!