Jak wynika z raportu Gatestone Institute, Europie grozi w najbliższym czasie konflikt zbrojny i to między dwoma członkami NATO. Władze w Ankarze nie ukrywają, że sukcesy operacji w Afrin w Syrii mogą być początkiem odbudowy wielkiego tureckiego imperium.
O ile militarne działania Turcji w Syrii, będącej jeszcze przed I wojną światową częścią otomańskiego imperium, nie budzą wielkiego zaniepokojenia w większości krajów Europy, to zupełnie inaczej na tą sprawę patrzą Grecy. Takiej liczby incydentów między oboma krajami nie było jeszcze nigdy.
Tylko w ciągu jednego dnia Turcja naruszyła przestrzeń powietrzną Grecji 138 razy. 13 lutego turecka patrolowa łódź staranowała łódź greckiej straży granicznej u wybrzeży Imii, jednej z wielu greckich wysp, nad którymi Turcja rości sobie suwerenność – czytamy w raporcie. Ta wyspa, podobnie jak inne w obecnych granicach Grecji była pod władzą Turków od połowy XV wieku do greckiej wojny o niepodległość w 1821 r.
Obecnie rządząca w Turcji partia Sprawiedliwości i Rozwoju – AKP – oraz duża część opozycji nawołuje wprost, by najechać i odzyskać wyspy. W grudniu Kemal Kılıçdaroğlu, przywódca największej partii opozycyjnej GHP, oświadczył, że kiedy wygra wybory w 2019 r. „najedzie i przejmie 18 greckich wysp na Morzu Egejskim, tak jak były premier turecki, Bulent Ecevit, najechał na Cypr w 1974 r.” Powiedział też, że nie istnieje żaden dokument świadczący o tym, że te wyspy należą do Grecji.
Meral Akşener, przewodnicząca opozycyjnej „Dobrej Partii”, także wzywa do inwazji i podboju wysp. „Co jest wymagane, musi zostać zrobione” tweetowała 13 stycznia – czytamy na portalu pl.gatestoneinstitute.org.
Najbardziej niebezpieczne są jednak słowa tureckiego prezydenta Recepa Tayyip Erdoğana ośmielonego tym, że zajęcie przez armię turecką regionu Afrin w północnej Syrii nie wzbudziło żadnych większych międzynarodowych reperkusji. Erdoğan zwrócił się więc bezpośrednio do Greków z groźnym przesłaniem: „Ostrzegamy tych, którzy przekroczyli linie na Morzu Egejskim i na Cyprze” – powiedział.
„Ich odwaga trwa tylko dopóki nie zobaczą naszej armii, naszych okrętów i naszych samolotów. Czymkolwiek jest dla nas Afrin, nasze prawa na Morzu Egejskim i na Cyprze są takie same. Nie sądźcie, że poszukiwania gazu ziemnego na wodach Cypru i oportunistyczne próby na Morzu Egejskim zniknęły z naszych radarów” czytamy na portalu pl.gatestoneinstitute.org..
Nawiązał też do dawnej wielkości Imperium Osmańskiego: „Ci, którzy myślą, że wymazaliśmy z naszych serc ziemie, z których ze łzami wycofaliśmy się sto lat temu, są w błędzie. Przy każdej okazji, jaką mamy, mówimy, że Syria, Irak i inne miejsca w naszych sercach nie różnią się od naszej ojczyzny. Walczymy, by obca flaga nie powiewała nigdzie tam, gdzie recytuje się adhan”.
„Adhan” to islamskie wezwanie do modlitw w meczetach. Słowa Erdoğana niektórzy znawcy spraw tureckich odczytują wprost jako wezwanie do dżihadu którego celem jest odbudowa imperium. „To, czego dokonaliśmy dotąd, blednie w porównaniu do jeszcze większych prób i ataków w nadchodzące dni, inszallah” – mówił turecki prezydent.
Jak wynika z raportu, tzw. neoosmańczycy w Turcji nadal wyznają koncepcję dżihadu – islamskiej świętej wojny. Przewodniczący Państwowego Urzędu ds. Religijnych, Diyanet, określił militarną inwazję Afrin właśnie jako „dżihad”. Po sukcesach Turcji w Syrii eksperci obawiają się jej coraz bardziej agresywnych działań przeciw Grecji, które mogą doprowadzić w końcu do krwawego starcia między armiami dwóch należących do NATO krajów.
Źródło: nczas.pl
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!