Kiedy w latach trzydziestych i czterdziestych XVII wieku Europa Zachodnia pogrążona była w wyniszczającej wojnie trzydziestoletniej, Rzeczpospolita przeżywała swe wielkie dni. Kiedy w Europie, i nie tylko w Europie, innowierców, bez względu na wyznawaną przez nich wiarę, mordowano tysiącami, kiedy nieomal wszędzie dokoła katolicy wyrzynali protestantów, a protestanci katolików, kiedy nie znano litości dla żydów czy muzułmanów, a żydzi i muzułmanie nie mieli litości tak dla chrześcijan, jak i dla siebie nawzajem, w Polsce troską króla Władysława IV było łagodzenie sporów między wyznawcami różnych wyznań, a odwiedzający nasz kraj cudzoziemcy nie mogli się nadziwić, że mogą tu żyć w miarę zgodnie obok siebie prawosławni i katolicy, protestanci i unici, żydzi i muzułmanie…
Rzeczpospolita imponowała panującą w niej wolnością polityczną i religijną, a także kulturą i bogactwem. W efekcie kultura polska promieniowała na kraje ościenne. Na obszarze dzisiejszej Rumunii przejawem obycia było ubieranie się „na modłę polską”, a po polsku mówiono na dworach hospodarów Mołdawii i Wołoszczyzny, które to po pokoju zawartym z Turcją w roku 1634 stanowiły swoiste polsko – tureckie kondominium i które z czasem coraz to bardziej ciążyły ku Polsce.
Ale nie tylko tam „wyższe sfery” rozmawiały po polsku. Nie inaczej bowiem było na dworze moskiewskim, a także w najbliższym otoczeniu chana krymskiego. W szybkim tempie polonizowała się nie tylko litewska, ruska i inflancka szlachta, ale także tamtejsi mieszczanie, a nawet chłopi…
O złączenie z Macierzą
Wojna trzydziestoletnia sprawiła, że odżyła zapomniana, zdawałoby się, kwestia złączenia Śląska z Polską. Nie mogąc poradzić sobie z protestancką rebelią, która objęła także Śląsk, cesarz zwrócił się o pomoc do Zygmunta III Wazy. Prof. Wacław Sobieski tak o tym pisał:
„Ponieważ diecezja wrocławska wciąż jeszcze należała do arcybiskupstwa gnieźnieńskiego, więc Habsburgowie zaproponowali Zygmuntowi III chwilową okupację Śląska przez Polskę, a jednego z królewiczów polskich mianowano koadiutorem biskupstwa wrocławskiego.”
Ale nie uprzedzajmy wypadków. Nim bowiem w roku 1625 Karol Ferdynand Waza stanął na czele biskupstwa wrocławskiego oraz księstwa nyskiego, gdzie panował nieprzerwanie aż do roku 1655, sporo się wydarzyło. Tymczasem wróćmy do tego, co napisał prof. Sobieski:
„Opinja w Polsce była na rozdrożu, była podzielona. Z jednej strony łudzili Habsburgowie a z nimi i Zygmunt III, że za pomoc daną Austrii może Polska – odzyskać od korony czeskiej Śląsk. Z drugiej strony malkontenci i wrogowie Austrii dowodzili, że Habsburgom wyrwać można Śląsk przeciwnie przez poparcie rokoszu Ślązaków.”
Pochodzący z Wielkopolski marszałek wielki koronny Łukasz Opaliński pisał do króla: „A cieszy mnie i to, że tak bliskim mego serca Głogowianom sąsiadem będąc, widzę i często słyszę, jako sobie ludzie tameczni smakują jeszcze społeczność [jedność] ową i związek jednych praw, jednej wolności, jednejże zwierzchności z Koroną, jak wdzięcznie przypominają sobie panowanie w księstwie Głogowskim dziada W. Kr. Mci Zygmunta […] Czy nie byłoby pożyteczniej wdać się w praktyki z sąsiednimi Głogowianami i wybadawszy ich, podsunąć im myśl, czyby w tych zmienionych czasach nie chcieli udać się pod zwierzchnictwo króla polskiego, a później zamiast na granicę do nich wojsko wprowadzić.”
Idea złączenia Śląska z Polską zyskała wielu zwolenników w Ziemi Krakowskiej, a także na Mazowszu, gdzie niezwykle ważną rolę w dziele jej propagowania odegrał biskup płocki Stanisław Łubieński, który w roku 1620 w „Dyskursie o sprawach Śląskich” pisał:
„Przyjdzie na pewno czas, kiedy albo Ślązacy, pamiętni na to, od kogo się odłączyli, wrócą do swych ojców, albo też Polakom nie braknie racji przypomnienia swych praw, które nie mogą być zniesione prywatnymi układami i co do których nie może zajść przedawnienie.”
To zapewne pod wpływem agitacji biskupa Łubieńskiego szlachta mazowiecka przejawiała tak żywe zainteresowanie sprawami Śląska. Oto na przykład w instrukcji sejmiku czerskiego dla posłów (z października 1620 roku) możemy przeczytać:
„Starać się mają o to Jegomościowie Panowie Posłowie jeżeli się poda okazja rekuperowania Murawy, Śląska, aby do R.P. przyłączone były.”
W tym czasie urząd starosty generalnego (namiestnik) Śląska pełnił książę brzeski Jan Chrystian z rodu Piastów, potomek w linii męskiej Mieszka I, Bolesława Chrobrego, Bolesława Krzywoustego… Jego wielkim marzeniem było złączenie Śląska z Macierzą. Słał on poselstwa do polskiego króla, by ten wsparł buntowników, albo przynajmniej – by zachował neutralność. A co zrobił Zygmunt III Waza, który marzył przede wszystkim o odzyskaniu szwedzkiej korony, w czym – jak sądził – mogliby mu dopomóc Habsburgowie? Nie tylko nie podjął żadnych działań, które skutkowałyby powrotem Śląska do Macierzy, ale wysłał z pomocą cesarzowi lisowczyków, którzy zapisali jedną z najczarniejszych kart w naszej historii…
Wiele śląskich wsi i miasteczek zrównanych zostało wówczas z ziemią. Lisowczycy palili, rabowali, gwałcili i mordowali, wykazując się przy tym niebywałym okrucieństwem i pozostawiając za sobą spaloną ziemię. Nie ważne, czy napotkali na swej drodze katolików, czy protestantów – wszystkich traktowali tak samo. Szpieg biskupa poznańskiego Andrzeja Opalińskiego donosił: „Szli, łupiąc, paląc, ścinając, mordując, nikomu, nawet i małym dzieciom, nie przepuszczając i choć się im niektóre miasteczka poddały, tedy wiary nie strzymawszy, pobili, posiekli, wyłupili”.
To był nasz, śląski odpowiednik rzezi wołyńskiej. Niestety, sprawcami byli Polacy, co boli szczególnie. Mieliśmy też nasz odpowiednik Przebraża – Tarnowskie Góry, które oparły się lisowczykom. W kolejnych latach matki na Śląsku straszyły nimi dzieci: “Jak będziesz niegrzeczny, przyjdą lisowczycy…”. Nie zdołali oni jednak zabić w Ślązakach więzi z polskością…
Aż trudno uwierzyć, że w Polsce są miejsca, gdzie takich bandytów, którzy niczym pozytywnym się w historii nie zapisali, honorują – jak chociażby w Kielcach, gdzie mają oni swoją ulicę…
Ale wróćmy do togo, co działo się w pierwszej połowie XVII wieku, do czasów wojny trzydziestoletniej. Zygmunt III Waza niczego swą polityką, gdy chodzi o sprawy Śląska, nie zyskał. Jedynie – co zostało już wspomniane wcześniej – koadiutorem biskupstwa wrocławskiego został Karol Ferdynand Waza, jego syn, brat Władysława IV i Jana Kazimierza, którzy zasiadali na tronie polskim po śmierci Zygmunta III (odpowiednio: w latach 1632 – 1648 i 1648 – 1668). Zresztą i Karol Ferdynand w roku 1648 bliski był sięgnięcia po polską koronę.
Tymczasem im dłużej trwały działania wojenne i im boleśniej odczuwano ich skutki, z tym większą nadzieją spoglądali Ślązacy w stronę Rzeczypospolitej, starając się puścić w niepamięć krzywdy doznane ze strony Lisowczyków w pierwszej fazie wojny. Okolicznością sprzyjającą była też zmiana na tronie Rzeczypospolitej, na którym po śmierci Zygmunta III zasiadł jego syn – Władysław IV.
Gdy w roku 1633 Wallenstein zajął zbuntowane księstwa śląskie, Władysław IV wręcz zasypany został wezwaniami do wzięcia w opiekę śląskiej ziemi. Szczególnie gorąco namawiał go do tego pochodzący z rodu Piastów, wspomniany już książę brzeski Jan Chrystian, który stał na czele obozu protestanckiego na Śląsku i który ostatnie lata swojego życia spędził na wygnaniu w Polsce. W Polsce pokładali nadzieję również jego synowie – Jerzy III, Ludwik IV i Chrystian, a także jego brat – Jerzy Rudolf (książę legnicki i wołowski). Dodajmy, że wszyscy oni byli wyznania kalwińskiego.
Apele o objęcie Śląska opieką płynęły do Polski także ze strony rajców Wrocławia, którzy w dniu 1 marca 1635 roku w petycji do króla Władysława IV podkreślali, że Śląsk jest „prowincją, która nie tylko imieniem, ale i różnymi interesami, a przede wszystkiem stosunkami handlowymi z Królestwem Polskim jest związana”. W tychże to dniach śląski poeta (arianin) Szymon Pistorius pisał:
Grodzie opolski…
Gdybyś połączył się z Polską, bujnie kwitnącą krainą,
Cieszylibyśmy się z Tobą dawnym Twym stanowiskiem.
Jakże byłabyś szczęśliwa, nasza najdroższa ojczyzno,
Gdybyś do swoich Ty pierwszych mogła powrócić początków.
Władysław IV, będący jedynym polskim władcą, w czasach gdy Rzeczpospolita była mocarstwem, który autentycznie dążył do przywrócenia Polsce Śląska, podjął szereg interwencji dyplomatycznych, które to po części spełniły swoje zadanie. Należy podkreślić, że w liście skierowanym do cesarza latem 1635 roku, który to list przeniknął do opinii publicznej, Władysław IV nazywa Śląsk „prowincją pobratymczą” i powołuje się w nim na „starożytne prawa Rzplitej, silne węzły pokrewieństwa, wiarę sąsiedzką, stosunki handlowe, układy i traktaty”, które to wręcz „zmuszają go” do występowania w imieniu Ślązaków.
W sierpniu 1638 roku król Władysław IV udał się na leczenie do austriackiego kurortu w Baden. Droga doń wiodła przez Śląsk, przy czym wydaje się, że specjalnie obrał on dłuższą trasę, aby odwiedzić jak największą liczbę miejscowości na Śląsku. Towarzyszył mu liczny i strojny orszak, który miał wywrzeć wrażenie na miejscowej ludności, dla której to zresztą jego przejazd stał się okazją do zamanifestowania swego przywiązania do polskości. Pierwszy nocleg królewskiego orszaku na Śląsku miał miejsce w Lublińcu. Tam to powitać miał polskiego króla i wygłosić mowę powitalną książę Jan Chrystian – „pozostałe jeszcze plemię Piastowego rodu, człowiek chory, paralityk i stary”, jak zapisał w pamiętniku towarzyszący Władysławowi IV wojewoda bełski Jakub Sobieski.
Pomimo słabego zdrowia książę Jan Chrystian towarzyszył orszakowi w jego dalszej drodze. Szczególnie przejmująca scena miała miejsce podczas przejazdu przez Koźle, gdzie – co odnotował w pamiętniku kanclerz wielki litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł – mieszkańcy miasta zalecali się królowi na kolanach. Nie mogło wydarzenie to pozostać bez wpływu na sposób widzenia spraw Śląska przez króla i jego otoczenie. Utwierdzili się oni bowiem w przekonaniu, że Śląsk winien być częścią Polski, bowiem lud, który go zamieszkuje, mówi po polsku i myśli po polsku. Od tej pory Władysław IV nie ustawał w zabiegach o jego przejęcie.
W roku 1645 cesarz oddał Władysławowi IV w zastaw księstwo opolsko – raciborskie, które to w roku 1647 zostało obsadzone polskim wojskiem. Sprawa rewindykacji Śląska zdawała się być tylko kwestią czasu, zwłaszcza że niedługo potem Władysław IV wezwał cesarza, aby wycofał swe wojska z obszaru całego Śląska. Nadto, nie bacząc na protesty cesarskie, kazał bić w Opolu monety ze swoim wizerunkiem, jako władcy Polski i Śląska…
Niestety, wiosną 1648 roku wybuchło na Ukrainie powstanie Kozaków pod wodzą Bohdana Chmielnickiego. W tej samej nieomal chwili zmarł Władysław IV, a niedługo potem doszło do zawarcia pokoju westfalskiego.
Kto ma miękkie serce…
Henryk Sienkiewicz powieść swą, „Ogniem i mieczem”, kończy bitwą pod Beresteczkiem. Niestety, nie był to koniec, a rzecz by można, że od tego świetnego zwycięstwa zaczęła się dla Rzeczypospolitej równia pochyła. Przypomnijmy na początek fakty: 28 czerwca 1651 roku naprzeciw 80-tysięcznej armii polskiej (35 tys. wojs 28 czerwca 1651 roku naprzeciw 80-tysięcznej armii polskiej (35 tys. wojska zaciężnego i prywatnego oraz przeszło 40 tys. pospolitego ruszenia), którą dowodził osobiście król Jan Kazimierz i której towarzyszyło 20 tys. uzbrojonej czeladzi oraz ogromny tabor, liczący 130 – 150 tysięcy wozów, stanęły oddziały kozacko – tatarskie. Bohdan Chmielnicki miał tu do dyspozycji ok. 40 tys. „zaporożców” i co najmniej drugie tyle „czerni”. Do tego dochodził 5-tysięczny oddział Tatarów pod dowództwem Nuradyn-sołtana, tysiąc Turków sylistryjskich, zaś chan Islam III Girej przyprowadził 28 tys. jazdy krymskiej. W bitwie, która ciągnęła się do 10 lipca, przy stosunkowo niewielkich stratach własnych Polacy doszczętnie rozgromili wroga, który stracił w niej ok. 50 tysięcy ludzi (zabitych bądź wziętych do niewoli). Cytowany już prof. Wacław Sobieski napisał był:
„Śród ogólnej rzezi […] padł w obozie patriarcha aleksandryjski, został ujęty i poseł turecki i poseł patriarchy konstantynopolitańskiego. Nic też dziwnego, że w Carogrodzie wyszedł surowy zakaz wspominania o tej klęsce Kozaków i Tatarów, wezyr dostał dymisję, a w Bułgarii wybuchło powstanie.
Natomiast cała zachodnia Europa cieszyła się z beresteckiego zwycięstwa, Bogu składano dzięki w Rzymie, Wiedniu, Paryżu. We Francji, w Niemczech i Anglii zjawiły się sztychy przedstawiające Jana Kazimierza z wieńcem triumfatora na głowie.”
A co stało się z Chmielnickim? Otóż zdołał on ujść z pogromu, ale 2,5 miesiąca później wojska polskie i litewskie dopadły pod Białą Cerkwią to, co zostało z jego armii. Chmielnicki wiedział, że to koniec. Ukorzył się w liście skierowanym do hetmanów, po czym osobiście stawił się przed obliczem hetmana Potockiego i padł mu do nóg…
A wiedzieć trzeba, że – jak napisał prof. Sobieski – „nie chciano Chmielnickiego złamać i zgnieść do reszty. Król chciał go użyć do swoich planów wojny z Turcją, panowie sądzili, że łatwiej na drodze kompromisu przyjdzie im zagospodarować się w swoich dobrach na kresach i w końcu na rozkaz króla stary hetman Potocki zawarł z Chmielnickim ugodę pod Białą Cerkwią (28 września 1651)”.
Jan Kazimierz zamyślał bowiem podówczas o zwycięskim marszu na południe celem wyzwolenia z tureckiego jarzma południowych Słowian – Bułgarów i Serbów. Chmielnicki miał w myśl tych planów stosowną rolę do odegrania.
Przypomnieć też w tym miejscu wypada, że w tym to czasie, gdy pod Białą Cerkwią zawierano ową ugodę, która to raz na zawsze położyć miała kres wojnom kozackim, ekspedycja morska zorganizowana przez Jakuba Kettlera zbliżała się do wybrzeża Gambii, dając początek kolonizacji tego kraju. Niedługo potem ruszyła kolejna ekspedycja na Tobago, a papież Innocenty X błogosławił planom kolonizacji północnej Brazylii, Gujany, Wenezueli i północno – wschodniej Kolumbii, dokąd to książę Kettler planował wysłać w sumie 24 tysiące osadników. W jakim stopniu plany te udałoby się zrealizować, gdyby jesienią 1651 roku Chmielnicki zawisnął na szubienicy, tego już się nie dowiemy…
Wszyscy zapewne znamy powiedzenie, co winien mieć twarde ktoś, kto ma miękkie serce… Minęło ledwie kilka miesięcy od zawarcia ugody w Białej Cerkwi, kiedy Chmielnicki po raz kolejny podjął knowania z Turkami i Tatarami. Znów słał uniwersały wzywające do rozprawy z „polskimi panami”. Nie minął nawet rok od bitwy pod Beresteczkiem, gdy Chmielnicki, idąc na czele Kozaków i Tatarów, zadał pod Batohem klęskę wojsku hetmana Kalinowskiego. Z dziesięciu tysięcy polskich żołnierzy wyjść z matni udało się niespełna dwóm tysiącom. Jeńców, w liczbie ok. 3,5 tysiąca, rozszalali Kozacy bestialsko wymordowali. To był „kwiat polskiego rycerstwa”.
Po tym akcie barbarzyństwa Chmielnicki zdobył Mołdawię, osadzając na hospodarskim tronie swego syna, po czym złożył hołd lenny sułtanowi tureckiemu. A gdy okazało się, że sułtan, który zaczął z obawą spoglądać na wzrost jego potęgi, przestał bronić jego interesów, zwrócił się w stronę Moskwy. Efektem tego była rosyjska interwencja, a niedługo potem – „potop szwedzki”.
Ledwie cztery lata minęły od ugody w Białej Cerkwi i oto król Jan Kazimierz zmuszony był uciekać z Polski. Cały nieomal kraj zalały bądź to wojska szwedzkie, bądź to rosyjskie i nieliczne tylko miasta i powiaty wciąż jeszcze stawiały im opór.
Tak oto wydarzenia, które rozgrywały się podówczas nad Dnieprem i Bohem, zmieniły bieg dziejów, przy czym decydował się tam los nie tylko Polski. A patrząc z naszego lokalnego podwórka, powstanie Chmielnickiego – być może – sprawiło, że na lat niemal trzysta odwlekła się sprawa złączenia Śląska z Polską. Co więcej, w odpowiedzi na wydarzenia lat trzydziestych i czterdziestych i korzystając z kłopotów, w jakich znalazła się Rzeczpospolita, cesarz Ferdynand III podjął działania mające na celu doprowadzenie do germanizacji Śląska.
Edyktem wydanym 19 grudnia 1652 r. w Ratyzbonie cesarz Ferdynand III nakazał odebrać kościoły protestantom i przekazać je katolikom. Duchowieństwo protestanckie w dużej części zmuszone zostało do emigracji.
Operacji tej towarzyszyły protesty, zdecydowanie tłumione przez wojsko. A wiedzieć trzeba, że w tym czasie na Dolnym Śląsku ludność protestancka była w zdecydowanej większości, a i na Śląsku Górnym stanowiła znaczący odsetek.
W ślad za tym cesarz wydał zarządzenie zakazujące obsadzania odebranych protestantom parafii księżmi narodowości polskiej, a także pochodzącymi z Polski. W kontekście postawy, jaką Ślązacy zajęli w trakcie wojny trzydziestoletniej, cel tego był oczywisty…
Germanizacja Śląska nabrała tempa po przejęciu go przez Prusy w następstwie tzw. pierwszej wojny śląskiej (1740 – 1742), a zwłaszcza za rządów kanclerza Bismarcka. Ale warto wiedzieć, że wszystko zaczęło się już w wieku XVII.
Wojciech Kempa
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!