Krzysztof Igor Krawczyk urodził się w 1973 w Warszawie. Jest synem Haliny Żytkowiak i Krzysztofa Krawczyka. Jako dziecko kilka lat mieszkał w USA, co przyczyniło się do jego zainteresowania break dancem, a także poskutkowało perfekcyjnym opanowanie języka angielskiego. Muzyka jest w jego życiu od zawsze. Gra na kilku instrumentach (perkusja, pianino, saksofon) – w dużej mierze jest samoukiem. Po powrocie ze Stanów pobierał profesjonalne lekcje gry na fortepianie, jednak było to na krótko przed wypadkiem, który całkowicie zmienił jego życie. Śpiewem zainteresował się znacznie później. Został dostrzeżony w domu kultury w Aleksandrowie Łódzkim. Następnie trafił „pod sykrzydła” Studia Integracji Krzysztofa Cwynara.
Kilka lat temu nagrał z Krzysztofem Krawczykiem materiał na płytę, która jednak do tej pory nie została wydana z przyczyn niezależnych od Krzysztofa Juniora. Obecnie koncertuje ze Studiem Integracji, a także solowo. W ostatnim czasie nagrał, przy wsparciu Mariana Lichtmana (Trubadurzy), utwór pt. Tato w hołdzie sławnemu ojcu. Do piosenki powstał już teledysk. Wkrótce również wydana będzie piosenka poświęcona mamie artysty.
Agnieszka: Przygotowując się do rozmowy z Tobą, przeszukałam mnóstwo materiałów, które pojawiają się na Twój temat, ale nigdzie nie znalazłam informacji, kiedy zacząłeś śpiewać?
Krzysztof: Muzykować zacząłem wcześnie, ale śpiewać nie tak dawno. Początkowo, gdy mieszkałem w Ameryce, interesowałem się break dancem. Podobała mi się choreografia tego tańca, a także rytm. Później zacząłem swoje pierwsze próby na instrumentach. W Stanach miałem jednak raczej zabawki, ale i tak spędzałem przy nich większość mojego wolnego czasu. Przychodziłem ze szkoły i coś tam sobie „brzdąkałem”. Mój śpiew to przede wszystkim zasługa Krzysztofa Cwynara i jego Studia Integracji. Czyli już moja całkowita dorosłość
Po jaki repertuar sięgasz najchętniej?
Wbrew pozorom nie jest to repertuar mojego taty, ale publiczność bardzo chce mnie w tych piosenkach. Ta estetyka była mi długo dość daleka, choć jednocześnie bliska, gdyż wyrosłem na tych utworach. One były komponowane pod tatę. Gdyby ktoś pisał specjalnie dla mnie, byłoby mi znacznie łatwiej muzycznie.
Bardzo chętnie śpiewam Elivisa Presleya, lubię Frediego Mercurr’ego. Zdecydownaie wolę utwory anglojęzyczne, ale w Studio Integracji śpiewam… Grechutę (uśmiech!). Próbuje różnych piosenek, choć nie z repertuaru mamy. Nie przyszło mi to nigdy do głowy. Chyba jako pierwsza o to zapytałaś. (śmiech!)
Bardzo podoba mi się Twoje wykonanie piosenki pt. Będziesz moją Panią z rep. Marka Grechuty. Jest w nim delikatność, a także czuć ogromną lekkość w wokalu. Pamiętasz swój wrześniowy występ podczas koncertu w Teatrze Muzyczny w Łodzi?
Ta piosenka była zdecydowanie wyborem Krzysztofa Cwynara. On zresztą bardzo mnie lubi również w kawałku Ważne są tylko te dni. Publiczności też się podoba. Nie czułem się szczególnie zestresowany. Nie mam problemu z tremą. Wręcz odwrotnie. Kiedy staję na scenie, czuję się doskonale. Nie oznacza to, że podchodzę lekceważąco do śpiewania. Absolutnie nie! Zawsze chcę zaśpiewać jak najlepiej – dla siebie i innych.
Tamtego dnia był deszczowy dzień. Przyjechałem sam autobusem do teatru. Wyszedłem na scenę i dałem z siebie wszystko. Chciałem, aby moje wykonanie było radosne. Jeśli tak je odbierasz Ty i inni, bardzo mnie to cieszy.
W Twoim życiu muzycznym obecnie ważną role odgrywa dwóch mężczyzn, Krzysztof Cwynar i Marian Lichtman. Pierwsze kroki na scenie stawiałeś pod opieką tego pierwszego.
Krzysztof Cwynar jest wspaniałym, bezinteresownym człowiekiem. Pomógł mi nie tylko w tej drodze muzycznej, która przecież jest cały czas również formą terapii dla mnie, ale także w innych, typowo życiowych sprawach. Obecnie, jak wszystkim wiadomo, nie mam swojego mieszkania. Zamieszkuję w Zgierzu u mojej partnerki Kasi, która również jest cudowną, wspierającą osobą. Czekam na lokal socjalny, co niestety może trwać latami, ale Krzysztof Cwynar stara się mieć nad tym pieczę. Pomimo iż on ma teraz poważne problemy zdrowotne, cały czas czuję, że w razie potrzeby mogę do niego zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. Rzadko zdarzają się tacy ludzie. Jestem mu ogromnie wdzięczny!!!
Jaką rolę w Twoim życiu odgrywa Studio Integracji przy Łódzkim Domu Kultury, którego założycielem jest Krzysztof Cwynar (piosenkarz, kompozytor, poeta i reżyser)?
Studio integracji często określam jako rodzinę, gdyż składa się ono z osób, która są mi bliskie, przyjazne, pomocne, opiekuńcze. Czasami okazuje się, że więzy krwi nie są takie ważne. A z rodziną dobrze tylko… na zdjęciu.
Studio to także ta moja muzyczna ścieżka i pierwszy krok ku samodzielności w tej mierze..
Drugi „dobry duch”, który od jakiegoś czasu mocno Cię wspiera, to Marian Lichtman (członek zespołu Trubadurzy, piosenkarz, kompozytor). Jak układa się Wasza współpraca?
Pan Marian zna moją sytuację od początku. Przyjaźnił się z moim rodzicami zanim pojawiłem się na świecie. To także wyjątkowa osoba w moim życiu – on i Pani Bożenka (jego żona), która również się o mnie troszczy. Zawsze mieliśmy kontakt, ale wiadomo, kiedy żył tata, Panu Marianowi ciężko było ingerować w nasze sprawy rodzinne, choć i wtedy zabierał głos, broniąc moich interesów w różnych kwestiach.
Pani Bożenka i Pan Marian to wspaniali ludzie, którzy mają wielkie, wielkie serca!
Natomiast muzyczne wsparcie od przyjaciela taty to wspaniała rzecz. Jest znakomitym muzykiem. Jeśli wiem, że on uczył mojego tatę technik wokalnych, nie mogę być w lepszych rękach. Jestem w najlepszych!!!
Miałam przyjemność oglądać Twój występ wspólnie z Trubadurami w Mrągowie. W pewnym sensie wszedłeś w rolę swojego taty – legendy polskiej piosenki za życia. Jakie to było uczucie występować u boku przyjaciół Krzysztofa Krawczyka z zespołu?
Podszedłem do tego zadaniowo i przyznaję, że miałem trochę tremy… To jednak zespół – legenda. Pan Marian dawał mi ogromne wsparcie na scenie. Świadomość, że on tym wszystkim kieruje, podnosiła mnie na duchu.
Ogólnie moje wyjście na scenę bez Studia Integracji, na wielką scenę, nie wydarzyłoby się pewnie bez pomocy Pana Mariana. Poznaję dzięki niemu wspaniałych ludzi, którzy są chętni mnie wesprzeć. W Warszawie spotkałem m.in. Panią Alicję Majewską, którą darzę ogromnym szacunkiem. To było niesamowite przeżycie.
Niedawno premierę miała Twoja piosenka pt. Tato. Powstał także teledysk. Spodziewałeś się tak wielu pozytywnych opinii i recenzji?
Nie wiedziałem, jak to zostanie odebrane. Byłem jednak spokojny, że nie będzie źle, skoro zajął się tym Pana Marian. To jest profesjonalista z najwyższej półki. Skupiłem się na tym, by wykonać piosenkę najlepiej, jak potrafiłem. Myślałem wówczas, że jeśli utwór nie spodoba się publiczności, dostanę lekcję od życia. Będzie to nauka dla mnie. Ale okazało się, iż piosenka wielu osobom przypadła do gustu. Jednak szerzej o odbiorze tego, co robię, chyba będę mógł się wypowiedzieć dopiero, gdy wydarzy się muzycznie więcej rzeczy w moim życiu.
Z moich „przecieków” wiem, iż jest plan nagrania również piosenki w hołdzie dla Twojej mamy, Haliny Żytkowiak (piosenkarki i wokalistki śpiewającej w zespołach: Trubadurzy, Amazonki i Tarpany).
Zdecydowanie planujemy weselszy utwór. Ma być radośnie, ale również wzruszająco. Ja cały czas za mamą tęsknię i nawet nie chcę przestać. To jest cząstka mnie. Chcę o niej zaśpiewać również po to, by oddać jej hołd. Ta energetyczność utworu, który powstanie, nie może tego przyćmić.
Podobno szykujesz się również do śpiewania obu tych utworów w języku angielskim, co zresztą nie będzie wielkim wyczynem, ponieważ wychowałeś się w USA.
W repertuarze anglojęzycznym, jak wspomniałem, czuję się lepiej niż w polskim. Jest to język łatwiejszy do śpiewania, tak jak i na przykład włoski. Polski strasznie szeleści. (śmiech!) Myślę, że piosenki w języku angielskim mogłyby być lepiej zrozumiane przez Polonię amerykańską, która już coraz słabiej rozumie mowę ojczystą, a przecież moich rodziców doskonale zna.
Może to nie zabrzmi patriotycznie, ale jestem muzycznie bardziej Amerykaninem niż Polakiem. (uśmiech!) Czuję się pewniej, gdy śpiewam po angielsku.
Twoje muzyczne marzenie?
Chciałbym śpiewać jak najlepiej i być dzięki temu samodzielnym. Mam nadzieję, że to się spełni. Obecnie rozwijam swój warsztat wokalny pod okiem profesjonalistów. Uwielbiam występować na scenie – nie musi to być jednak wielkie show telewizyjne. Bardzo lubię kameralne obiekty, w których daję solowe recitale.
Katarzyna Filipiak: Krzyś może chciałby zabłysnąć w innym repertuarze niż piosenki jego taty, jednak ludzie głównie tego chcą słuchać w jego wykonaniu. Nie chodzi o to, aby był wierną kopią mistrza. Może być lepsze lub gorsze wykonanie, ale liczy się fakt, iż śpiewa syn. Pewnie dla nich jest to wielka podróż sentymentalna w przeszłość, do lat młodości.
Przykładowo w Kielcach na występie zdarzyło się, że Krzyś zaśpiewał tylko jedną piosenkę swojego taty, a reklama poszła taka jakby on miał tam cały koncert, a były też inne gwiazdy, które śpiewały repertuar Krzysztofa Krawczyka. Naprawdę publiczność była w jakimś stopniu rozczarowana. Ludzie go kochają i chcą go słuchać! (uśmiech!)
Dziękuję Wam za rozmowę!
autor: Agnieszka Kuchnia-Wołosiewicz
https://kuchniawolosiewicz.blogspot.com/
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!