Rewolta wyrażająca się od blisko dwóch tygodni w aktach przemocy na tzw. trudnych przedmieściach ukazuje – zdaniem wielu ekspertów i publicystów – nieodwracalny rozłam w społeczeństwie francuskim.
Zamieszki towarzyszą manifestacjom, do których sygnałem było bardzo brutalne skontrolowanie przez policję 2 lutego młodego mieszkańca paryskiego przedmieścia Aulnay o imieniu Theo. Czterech policjantów oskarżono o użycie niedozwolonych metod, a jednego z nich o gwałt przy pomocy pałki teleskopowej. Theo przebywa w szpitalu, gdzie odwiedził go prezydent Francji Francois Hollande.
Codzienne manifestacje powodują obawy, że jak jesienią roku 2005 dojść może do „intifady przedmieść”. Wtedy dwaj młodzi ludzie zginęli rażeni prądem, gdy przed policją schronili się w transformatorze. Nieprawdziwe pogłoski o podpaleniu meczetu przez policjantów stały się sygnałem do ponad dwutygodniowych zajść ulicznych w regionie paryskim. Podpalano samochody, szkoły i biblioteki. W policjantów rzucano koktajlami Mołotowa, a nawet strzelano do nich.
Specjalista od kwestii policyjnych i tzw. trudnych przedmieść Sebastian Roche uznał w wywiadzie dla dziennika „Le Figaro”, że obecne zamieszki mają „to samo tło, ich sceną są te same dzielnice, zamieszkane przez taką samą ludność i charakteryzują się tą samą wrogością do policji”. Jego zdaniem „fala rewolty rozlewa się koncentrycznym kręgiem z jednego biednego przedmieścia na drugie”.
Znany we Francji socjolog, prof. Michel Maffesoli powiedział, że wydarzenia, które regularnie wstrząsają podmiejskimi osiedlami mają wiele przyczyn ekonomicznych i społecznych, ale przede wszystkim są wyrazem rozłamu między elitami a niższymi warstwami.
Profesor tłumaczy, że „przemoc jest zaostrzoną formą ogólnej nieufności” wobec takich instytucji jak policja, sądownictwo czy partie polityczne. „Te gwałtowne reakcje mają wiele wspólnego z innymi formami +buntu plebsu+: niegłosowaniem w wyborach i sukcesem stronnictw będących wcieleniem nienawiści i ksenofobii, które wypływają na fali +przeciwstawiania się systemowi+” – zauważa Maffesoli.
Piętnuje on „język polityki: ekonomiczny i technokratyczny, proponujący wciąż te same, niezdające egzaminu rozwiązania”. „Przemoc symboliczna i fizyczna, wciska się, gdy polityka, mająca być wcieleniem więzów społecznych, nie potrafi odegrać swej roli. Te ruchy, wyrażające się przemocą lub w formie bardziej cywilizowanej, są próbą wspólnego wyrażania uczuć” – wskazuje ekspert.
Z kolei Alexandre Devecchio, autor głośnej we Francji książki „Nowe Dzieci Wieku – dochodzenie w sprawie złamanego pokolenia”, widzi sprawę w sposób o wiele bardziej dramatyczny. Hasło „Sprawiedliwość dla Theo” to slogan mediów – powiedział. Dodał, że „manifestantom służy on co najwyżej za pretekst, bo gdzie jest poszukiwanie sprawiedliwości w zniszczeniu dworca i co mają ze sprawiedliwością wspólnego okrzyki +Allahu Akbar+?”.
„Mamy do czynienia z młodzieżą oderwaną, nie mającą drogowskazów i czującą ogromny resentyment wobec wspólnoty narodowej. Dlatego, że +ma za złe+ poddaje się wpływom radykalnego islamu, wchodzi w ekstremizm, a nawet w dżihadyzm, walczy przeciw własnemu krajowi” – wylicza Devecchio.
„Są to skutki prowadzonej od lat 80. polityki, polegającej na tym, że Francja biczowała się za wszystkie winy popełnione i niepopełnione. A jeśli powtarza się ludziom, że są ofiarami, to ofiary się mszczą. Doprowadziło to do rozwijania się wśród młodzieży muzułmańskiej poczucia, że Francja jest +krajem neokolonialnym+. I doprowadziło do tego, że ci młodzi nie czują się Francuzami. Nazywam to głęboką chorobą tożsamości” – wyjaśnia publicysta.
Devecchio jest bardzo krytyczny wobec postępowania władz. „Jeżeli Theo padł ofiarą brutalności policyjnej, to policjantów należy z całą surowością ukarać” – podkreśla. Jego zdaniem „prezydent Hollande odwiedzając Theo w szpitalu popełnił jednak strategiczny błąd, bo zamienił wydarzenie z kroniki kryminalnej w sprawę państwową”. „Ponadto wielu obywateli zdało sobie sprawę, że niedawno, gdy młodociani chuligani podpalili samochód policyjny, prezydent nie odwiedził ciężko poparzonych funkcjonariuszy” – dodał Devecchio.
Publicysta przekonany jest, że wydarzenia na „trudnych przedmieściach” wpłyną na kwietniowe wybory prezydenckie. Najbardziej obawia się, że coraz więcej ludzi, zmęczonych presją islamistów, zagłosuje na Marine Le Pen, szefową skrajnie prawicowego Frontu Narodowego, która – jak zauważa Devecchio „w obecnej sytuacji nie musi nawet prowadzić kampanii wyborczej”.
PAP
/wolnosc24.pl/
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!