– Zrobiliśmy to w Rumunii i oczywiście będziemy musieli zrobić to samo, jeśli zajdzie taka potrzeba, w Niemczech – oświadczył były francuski komisarz Unii Europejskie Thierry Breton. Breton odniósł się w ten sposób do działań Elona Muska, który ma rzekomo ingerować w europejskie procesy wyborcze. Inni unijni dygnitarze uważają, że należy zastopować marsz prawicy po władzę, choćby siłą oraz cenzurą portali społecznościowych.
Eurokołchoz unieważni polskie wybory, jeśli nie wygra Trzaskowski?. – Zachowajmy spokój i egzekwujmy nasze przepisy w Europie, gdy istnieje ryzyko ich obejścia i gdy mogą, jeśli nie będą egzekwowane, prowadzić do ingerencji. Zrobiliśmy to w Rumunii i oczywiście będziemy musieli zrobić to samo, jeśli zajdzie taka potrzeba, w Niemczech – powiedział Breton.
Wypowiedz ta padła po tym, jak amerykański miliarder Elon Musk opublikował artykuł publicystyczny w Welt am Sonntag, w którym pozytywnie ocenił Alternatywę dla Niemiec (AfD). Publikacja wywołała krytykę redakcji. Niemiecka influencerka Naomi Seibt, twierdzi nawet, że Berlin może anulować wybory, jeśli wyniki będą korzystne dla AfD, powołując się na “obce ingerencje w sieci społecznościowej X”.
Zastępca rzecznika niemieckiego rządu Christiane Hoffmann stwierdziła, że ”faktem jest, iż Elon Musk próbuje wywierać wpływ na wybory parlamentarne”. Także kanclerz Niemiec Olaf Scholz stwierdził, że jest zaniepokojony poparciem Elona Muska dla partii Alternatywa dla Niemiec.
Wprawdzie Breton nie wspomniał o naszym kraju, ale bez wątpienia chodzi tu także o niego. Dowodem jest tu rosnąca frustracja lewicowo-liberalnego, prounijnego establishmentu, który coraz głośnie mówi o potrzebie zablokowania w Polsce portali pokroju X i Facebook. Ostatnio hasła tego typu wygłosiła “dziennikarka” Dorota Wysocka-Schnepf. Pojawiają się też głosy o możliwości nie uznania wyborow prezydenckich, jeśli wygra je Karol Nawrocki, lub inny kandydat prawicy.
Jak wiemy, w UE stale trwa izolacja Węgier, mają miejsce ataki na Włochy, a odwołane zostały wybory w Rumunii. Bruksela i unijne agendy wprost mieszają się w politykę krajów członkowskich i starają się wykluczyć rządy jakichkolwiek formacji kojarzonych z prawicą.
Obecnie fala protestów została wywołana w Austrii i na Słowacji. W Wiedniu chodzi zaledwie o negocjacje w sprawie utworzenia rządu z udziałem prawicowej partii FPÖ. Taki jest wynik dyzmokratycznych wyborów, ale najwyraźniej „dyzmokracja dyzmokracją, ale władza musi być po naszej stronie”.
W Austrii negocjacje między FPÖ a konserwatystami w sprawie utworzenia rządu rozpoczęły się w piątek, 10 stycznia. Prawica jest zwycięzcą wyborów parlamentarnych z wrześniu ubiegłego roku. Odpowiedzią była demonstracja przed budynkiem Kanclerza Wiedniu, na którą spędzono około 25 000 osób. „Skrajna prawica na skraju objęcia władzy” – alarmowały media.
Pojawiały się głosy, że „prawicowy ekstremizm dotarł do centrum”, „obaw o demokrację” i powtórzenie się „scenariusza węgierskiego”. Szczególnie owa „troska o demokrację” pokazuje kompletny brak logiki zebranych przed siedzibą rządu lewaków. Ci występują „w obronie osób ze społeczności LGBTQ, osób ze środowisk imigranckich, kobiet, ale także wszystkich upośledzonych grup społecznych”.
Prawicowa FPO brała już wcześniej udział w rządach, ale nie jako partner większościowy. Teraz FPÖ, która demokratycznie wygrała wybory ma szansę nawet na obsadzenie urzędu Kanclerza. Kandydatem Partii Wolności jest Herbert Kickl, który obiecuje m.in. ograniczyć imigrację.
NASZ KOMENTARZ: Działania unijnych komunistów można streścić znanym powiedzeniem: “gdyby wybory mogły coś zmienić, zostałyby zakazane”. To, że przez Europę przewala się właśnie prawicowa kontrrewolucja, jest czymś dobrym. Martwi jednak, że większość przywódców tych rzekomo “antyestablishmentowych” partii, jest jednocześnie skrajnie prożydowska.
Polecamy również: Papież otwiera seminaria przed sodomitami
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!