Jak podaje portal bankier.pl za sprawą Donalda Trumpa w światowej gospodarce zachodzi fundamentalna zmiana: zrywane są łańcuchy produkcji łączące dotychczas Stany Zjednoczone i Chiny. “Wyprowadzkę” z Państwa Środka szykuje właśnie Apple.
Międzynarodowe korporacje należą do największych beneficjentów globalizacji. Korzystają m.in. z możliwości stosunkowo swobodnego przepływu towarów między krajami. Dzięki temu ograniczają koszty produkcji i stają się bardziej konkurencyjne (na czym zyskują również klienci mający do wyboru tańsze produkty). Przez wiele lat “ziemią obiecaną” dla inwestorów były Chiny, zapewniające ogromną podaż taniej i elastycznej siły roboczej oraz atrakcyjne granty, upusty czy rozwiązania podatkowe.
Wraz z rozwojem gospodarczym, Państwo Środka stopniowo traci wiele z powyższych przewag konkurencyjnych, zyskując inne, choćby większy rynek wewnętrzny, dzięki rosnącej liczbie zamożnych konsumentów, coraz bardziej rozbudowane sieci dostawców, bardziej kompetentnych pracowników czy jeszcze lepszą infrastrukturę. Dlatego pozostają bardzo atrakcyjnym miejscem do rozpoczęcia produkcji – czy to na eksport, czy sprzedaż na rynku krajowym.
Teraz, gdy władze USA zaczynają realizować bardziej protekcjonistyczną politykę, a Pekin odpowiada tym samym, koszty działalności istotnie wzrosną, a duży biznes jest pierwszym poszkodowanym. I musi się dostosować do nowego otoczenia.
Zapowiadane przez Trumpa karne taryfy na cały import zza Muru przelały czarę goryczy Apple. Technologiczny gigant od lat boryka się z problemami na chińskim rynku – jego udział maleje, a koszty rosną. Tymczasem zależność od Chin pozostaje ogromna – z kraju pochodzi więcej poddostawców niż z USA czy Japonii, a ponad 90 proc. produktów jest montowane właśnie w Państwie Środka. Potem trafiają m.in. “z powrotem” do Stanów Zjednoczonych – tam, gdzie zostały wymyślone i zaprojektowane. Jeśli Trump zrealizuje swoje zapowiedzi, produkty Apple sprzedawane w USA zostaną obłożone dodatkowym cłem. Spółka będzie zatem zmuszona istotnie podnieść ich ceny lub ograniczyć marżę. Chyba że uda jej się przekonać Biały Dom, by iPhone’y czy iPody na liście towarów objętych taryfami się nie znalazły. Usilne starania trwają.
Innym wyjściem jest oczywiście “wyprowadzka” do innego państwa. Prezydent USA zabiega, by amerykański biznes wybierał Stany Zjednoczone, ale pozostają one zdecydowanie zbyt drogie. Na razie głównym beneficjentem jest Wietnam, skorzystać mogą również inne kraje Azji Południowo-Wschodniej.
O ile amerykańska marchewka niezbyt biznesowi smakuje, to kij jest całkiem skuteczny. Jak donosi Nikkei Asian Review, Apple rozważa przeniesienie 15-30 proc. produkcji poza Państwo Środka. Kalifornijski gigant polecił ewaluację kosztów takiej decyzji swoim kontrahentom zza Muru. Bardzo optymistycznie zareagował Foxconn, czyli najważniejszy partner Apple. Wywodząca się z Tajwanu firma ma podobno wystarczające moce produkcyjne poza Chinami, by zaspokoić potrzeby Apple. A przynajmniej tak twierdzi założyciel i ustępujący prezes spółki Terry Gou, który walczy o prezydenturę Republiki Chińskiej.
Można się spodziewać, że kolejne firmy, dla których Stany Zjednoczone pozostają największym rynkiem zbytu, pójdą w ślady Apple i ograniczą produkcję za Murem. Istniejące dotychczas łańcuchy wartości – obejmujące wieloetapową produkcję, w różnych krajach świata – zostaną zerwane. Szczególnie że protekcjonistyczne groźby Trumpa nie są skierowane wyłącznie do Pekinu. Następna w kolejce jest Unia Europejska.
jak oceniacie powyższa sytuację? Kto na tym skorzysta, a kto straci?
Autor: Maciej Kalwasiński
Źródło: bankier.pl
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!