Gdyby dobry wojak Szwejk znalazł się w ostatnią środę w Warszawie i przypadkowo napotkał manifestację Strajku Kobiet w ramach zorganizowanej w naszym bantustanie „rewolucji macic”, to z pewnością powiedziałby: „nachalne są te kurwy i zuchwałe”. Nie tylko nachalne i zuchwałe, ale w dodatku – głupie. Żyją bowiem jeszcze ludzie pamiętający, jak pani Marta Lempart, na czele Strajku Kobiet, jeszcze rok temu manifestowała w obronie konstytucji – tej samej, która obowiązuje do dzisiaj i w której zarówno wtedy, jak i teraz znajdował się art. 38, stanowiący, że „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”. Każdemu człowiekowi bez wyjątku, a więc – bez względu na życiową fazę w jakiej się znajduje, bez względu na stan jego zdrowia, bez względu na pozycję społeczną, wykształcenie, upodobania seksualne – czy jest zboczeńcem, czy normalnym, obywatelstwo i wreszcie – rasę i wyznanie. Zatem jeśli Trybunał Konstytucyjny został zapytany o zgodność przepisu ustawy dotyczącego tzw. „aborcji eugenicznej” z konstytucją, to nie mógł orzec inaczej, niż orzekł – że jest ona z art. 38 konstytucji niezgodna. Widać od razu, że uczestniczki Strajku Kobiet, podobnie jak Kukuniek, nie czytały konstytucji, której tak wściekle broniły, podobnie jak dzisiaj wściekle, ale bezpodstawnie atakują Trybunał Konstytucyjny. Oczywiście pani Lempart nie musi konstytucji znać, chociaż podobno ma wykształcenie prawnicze, bo ma inne zalety. Krążą po internecie publikacje wskazujące, iż potrafi ona zabiegać o swoje interesy i pewnie dlatego próbowała dostać się na służbę do Agencji Bezpieczeństwa Wewnetrznego. Widocznie ktoś jej powiedział, że dopiero tam można można kręcić lody, podobnie jak w Centralnym Biurze Antykorupcyjnym – bo któż upilnuje strażników? Wprawdzie w Sejmie jest komisja mająca nadzorować tych wszystkich tajniaków, ale żeby się do niej dostać, trzeba mieć certyfikat dostępu do informacji niejawnych, wydawany… właśnie przez ABW. Żeby ABW wydała komuś taki certyfikat, to musi mieć do niego zaufanie, a do kogóż może mieć większe zaufanie, jak nie do własnych konfidentów? Nawiasem mówiąc, konfident, to po łacinie właśnie zaufany. Tłumaczyłem to w sierpniu 1982 roku ubekowi, który z jakimś praktykantem przyszedł przeprowadzić ze mną tzw. „rozmowę ostrzegawczą”, to znaczy – ostrzegał mnie, żebym się do niczego nie mieszał, bo w przeciwnym razie już nie będzie „sanatorium w Białołęce” – jak nazywał tamtejszy obóz dla internowanych – tylko więzienie.
Powiedziałem mu wtedy, że niepotrzebnie mi tego sanatorium zazdrości, bo przecież i on mógłby tam się znaleźć, gdyby tylko na ulicy krzyknął: „precz z komuną!”. Na co on – że oni, to znaczy – ubecy – muszą być czujni i tak dalej. Na to ja – że skoro już pan tu jest, to nich mi pan powie, jak to się stało, że byliście tacy czujni, a partyjniacy za Gierka tyle się nakradli? Praktykant się roześmiał, ale ubek spiorunował go wzrokiem i powiada: jak pan coś takiego wiedział, to trzeba było donieść odpowiednim władzom. Ja na to: pan mnie bierze za kogoś innego; ja byłem dziennikarzem, a nie konfidentem. To słowo go strasznie oburzyło, więc dobrotliwie mu wyjaśniłem, że nie ma co się oburzać, bo „konfident”, to nic innego – jak zaufany. Więc pani Lempart starała się przeniknąć w szeregi ABW, co jej się podobno nie udało, ale być może zdobyła zaufanie tamtejszych bezpieczniaków? Wykluczyć tego nie można, skoro w Radzie Konsultacyjnej „rewolucji macic” jest pan Michał Boni, w swoim czasie tajny współpracownik SB, to może nie jest on tam konfidentem jedynym? Gdyby tak było, to by znaczyło, że „rewolucję macic” przygotowali i pilotują pierwszorzędni fachowcy, prawdopodobnie zadaniowani przez jakąś, najprędzej niemiecką, centralę wywiadowczą i zasilani z pieniędzy starego żydowskiego grandziarza finansowego. Zgodnie bowiem z moją ulubioną teorią spiskową, bezpieczniacy na przełomie lat 80-tych i 90-tych asekuracyjnie przewerbowali się na służbę do central wywiadowczych naszych przyszłych sojuszników – i tak już zostało – bo w Polsce coraz bardziej umacnia się tak zwane dziedziczenie pozycji społecznej; dzieci aktorów zostają aktorami, dzieci piosenkarzy – piosenkarzami, a dzieci konfidentów – konfidentami – więc takiej na przykład BND może służyć już trzecie pokolenie ubeckich dynastii. To by wyjaśniało nie tylko prawidłowe obstawienie Rady Konsultacyjnej, ale też poparcie, jakie „rewolucji macic” okazują folksdojcze z obozu zdrady i zaprzaństwa, no przede wszystkim – niemieckie owczarki z Brukseli. Zwrócił na to uwagę wiceminister sprawiedliwości, pan Sebastian Kaleta – że gdyby policja w Warszawie wobec uczestników „rewolucji macic” użyła np. armatek wodnych, jak to miało miejsce w Berlinie, to zaraz byłaby interwencja Komisji Europejskiej i oskarżenia o dyktaturę. A ponieważ niemieckie owczarki w Brukseli mogą też być zadaniowane przez BND, to by tłumaczyło powściągliwość policji tubylczej, która do niedawna sprawiała wrażenie całkowitej abdykacji państwa.
Żeby tedy zatrzeć to niemiłe wrażenie i wprowadzić chociaż pozory symetrii między stosunkiem do „rewolucji macic” i Marszu Niepodległości, policja ostatnio okazała większą stanowczość. Wybitny przedstawiciel obozu zdrady i zaprzaństwa, prezydent Warszawy pan Rafał Trzaskowski dał wyraz ogromnemu zgorszeniu, ze policja użyła gazu łzawiącego i to „wobec kobiet” – jakby nie wiedział o art. 32 konstytucji, w obronie której jeszcze niedawno kicał razem z panem mecenasem Giertychem. Stanowi on, że „wszyscy są wobec prawa równi”, a zatem skoro można używać gazu łzawiącego wobec mężczyzn, to można i wobec kobiet tym bardziej, że art. 33 konstytucji expressis verbis stanowi, iż w RP „równe prawa” we wszystkich dziedzinach życia ma „kobieta i mężczyzna”.
Zresztą nie tylko dlatego, to znaczy – przez wzgląd na zasadę równouprawnienia – ale również okoliczność, że w dzisiejszych czasach, kiedy mądrale odkryli aż 77 płci, trudno dokładnie ocenić kto do jakiej płci należy, zwłaszcza po ciemku i w atmosferze tumultu. Tymczasem pan prezydent Trzaskowski twierdzi, że gazu użyto „wobec kobiet”. Mamy zatem dwie możliwości; pierwsza – że pan prezydent potrafi rozpoznawać płeć po ciemku, na przykład – po zapachu, który dawni Włosi określali jako „profumo di donna”. Wykluczyć tego całkowicie nie można, bo w środowiskach postępowych zapanowała obecnie moda, by pod pretekstem ratowania planety przed zagładą, nie tylko używać jak najmniej wody, ale też zbyt często nie zmieniać ubrań, również tych z delikatnych tkanin. W rezultacie możemy mieć sytuację odwrotną, niż w płomiennej apostrofie Tadeusza Boy`a Żeleńskiego: „A cnota dziewic niewinnych, o spraw to Panie Nad Pany, niech ma, zamiast wszystkich innych, zapach esencji różanej!” Druga możliwość, to taka, że pan prezydent Trzaskowski umiejętności rozróżniania płci po zapachu nie ma, tylko zwyczajnie – wykonuje zadanie, wykorzystując w tym celu uprawnienia w jakie wyposażyli go lekkomyślni mieszkańcy Warszawy. Bo taki np. Winston Churchill twierdził, że naród polski jest wprawdzie wspaniały, ale lekkomyślny. Wiedział, co mówi, bo najlepszym dowodem naszej lekkomyślności było to, że zaufaliśmy akurat jemu, podobnie jak teraz – panu Rafałowi Trzaskowskiemu, którego uważam za aroganckiego blagiera. Wybiega on zresztą poza postulaty uczestniczek i uczestników „rewolucji macic”, bo sam słyszałem, jak pod Sejmem przedstawiali oni zasady swego programu politycznego w postaci hasła: „nie będziemy się użalać, my będziemy wypierdalać”, czy jakoś tak. No to czegóż chcieć więcej?
Stanisław Michalkiewicz
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!