Felietony

Historia lubi się powtarzać…

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Historia lubi się powtarzać, mówi mądre przysłowie. Obserwując obecną sytuację polityczną, wydaje się, że osoby, które bawią się w polskich polityków albo nie znają polskiej historii, albo też, działając celowo, narażają naszą Ojczyznę na powtarzanie historii.

Wydaje się, że najlepszym sposobem na odwrócenie tego złego trendu jest przywracanie wspomnień naszych przodków, którzy byli świadkami tworzenia propagandy o wielkiej i silnej Polsce sanacyjnej, a następnie uczestniczyli w największej hekatombie, jakiej doświadczył nasz naród w swojej historii. Pragniemy dla Państwa przybliżyć wspomnienia uczestnika walk w czasie kampanii polskiej w 1939 roku Franciszka Wankiewicza (1901-1968). Pochodził on z terenów Małopolski Wschodniej i z perspektywy tamtego obszaru obserwował wydarzenia, które doprowadziły do klęski odrodzonej Ojczyzny.

Pracując przed pamiętnym wrześniem 1939 roku na stacji kolejowej, w czasie wykonywania swoich obowiązków służbowych, był świadkiem ładunku materiałów wywożonych następnie do Niemiec. Jak zapisał:

(…) stacja wysyłała budulec w świat, a nawet kopalniaki do Niemiec. „Materiał zdatny do przeróbki na celulozę”, głosiła formułka taryfy kolejowej, a celuloza przecież służyła do wyrobu prochu strzelniczego i materiału wybuchowego. Wagony te w dodatku ekspediowano jako przesyłki pośpieszne, z ubezpieczonym terminem dostawy. Robiliśmy, co można, aby je na czas wypchnąć, gdyż w razie przekroczenia terminu dostawy kolej płaciła Niemcom wielkie odszkodowania. Ładowano też po dwa wagony drewna na kolby do karabinów dla polskiej fabryki w Radomiu. Tak więc z materiałem na dozbrojenie szedł jeden lub dwa wagony na tydzień do Radomia, a od dwudziestu do trzydziestu dziennie z papierówką do Niemiec. Ostatnie wagony wysłaliśmy tam jeszcze w pierwszych tygodniach sierpnia 1939 roku[1].

Opisując moment swojej mobilizacji, autor wspomnień, który mieszkał na terenach Małopolski Wschodniej zaznaczył, że obawiając się krótkiego terminu do stawienia się do jednostki, został uspokojony przez komendanta miejscowego posterunku Policji Państwowej, że w pierwszej kolejności odjeżdżał (…) element niepewny tj. Ukraińcy [2]. Biorąc pod uwagę liczne terrorystyczne działania podejmowane przez Ukraińców na tych terenach w okresie II Rzeczypospolitej, zachowanie takie nie może dziwić. Odnosząc się natomiast do kart mobilizacyjnych, jakie zostały wysłane przypadkowo, autor zaznaczał, że we Lwowie na ulicy Supińskiego znajdowało się biuro wyjaśniając takie sytuacje. Przechodząc obok niego w ostatnich dniach sierpnia, Franciszek Wankiewicz zauważył, że (…) przed biurem na ulicy Supińskiego stał długi ogonek ludzi, przeważnie starozakonnych, czekając cierpliwie na wyjaśnienia. Wielu rzeczywiście wracało do domu[3].

Ciekawym wydawać się może również sposób, w jaki ówcześni ludzie wysuwali hipotezy o ogólnej sytuacji politycznej. Jak zapisał autor wspomnień, ówczesny naczelnik stacji kolejowej twierdził, że

(…) Żydzi wciąż jeszcze wysyłają przesyłki bez zaliczeń. Gdyby sytuacja była istotnie groźna, nie czyniliby tego, żądaliby gotówki, obciążywszy przesyłki zaliczeniem. Oni mają już nosa do takich spraw…[4].

Obecnie na Ukrainie rozwija się kult nazistowskich organizacji, a polskie rządy, niezależnie od stronnictwa, bezwarunkowo wspierają ten twór i tworzą niebezpieczną dla Polski sytuację. Czy taki przykład nie przypomina sytuacji przed pamiętnym wrześniem? Czy osoby odpowiedzialne za polskie bezpieczeństwo nie zdają sobie sprawy, że lepiej nawet podejrzewać jak najczarniejszą wizję, niż wierzyć w nieuargumentowane powody do zachowywania spokoju w momencie rozwijania się u bram Ojczyzny kultu nazistowskich organizacji, wyznających idee odpowiedzialne, obok komunizmu, za największą tragedię polskiej historii?

Krzysztof Żabierek

 

[1] F. Wankiewicz, Wrzesień podchorążego, Warszawa 1985, s. 25-26.
[2] Tamże, s. 5.
[3] Tamże, s. 38.
[4] Tamże, s. 10.

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!