W dniu 26 stycznia 2019 r. mija Setna Rocznica wyborów do Sejmu Ustawodawczego – pierwszego w Polsce Odrodzonej i pierwszego ogólnopolskiego wybranego według ordynacji pięcio- a nawet sześcio-przymiotnikowej. Szósty przymiotnik to prawo wyborcze bez różnicy płci.
Jak już pisaliśmy w poprzednim artykule, na drodze do skompletowania pełnego składu Izby jeszcze długo stały rozmaite przeszkody wojenne i polityczne. W tych samych dniach, bo począwszy od 23 stycznia roku 1919, pojawiła się przeszkoda kolejna, w postaci czeskiej zbrojnej napaści na – cały! – Śląsk Cieszyński. Agresorzy dotarli do Skoczowa. Toczyły się wtedy jednocześnie wojny z – zależy jak liczyć – aż pięcioma przeciwnikami; a szósty to wróg wewnętrzny, rozpalający po Polsce owo „wrzenie rewolucyjne”, o jakim też już przypominaliśmy. Lecz Sejm – jego jakże liczna część lewicowo-ludowcowa – w tamtych ciężkich zimowych i głodowych warunkach bynajmniej nie zaopatrywaniem Polskiego Wojska zamierzał się w pierwszej, ani nawet w drugiej kolejności zajmować.
Poniżej przytaczamy kolejny fragment z naszej własnej pracy zatytułowanej: „Głęboka przemiana rewolucyjna. Sejmowa debata nad reformą rolną w Polsce w 1919 roku. W 90. rocznicę” (teraz mamy już Rocznicę Setną!); ss.22-25, liczby posłów z tabeli 8 ze s. 654; przypisy pominięto:
„Narodowa demokracja była w pierwszym okresie funkcjonowania Sejmu Ustawodawczego najsilniejszym obozem politycznym. Jej przywódcami w parlamencie były wówczas takie postacie, jak Stanisław Głąbiński, Stanisław Grabski, Wojciech Korfanty, czy ks. Kazimierz Lutosławski. Pewną odmianę ruchu narodowego stanowiło utworzone już w czasie pierwszej wojny światowej, w Królestwie Polskim, Zjednoczenie Narodowe (ZN). Głównymi jego działaczami byli: Leopold Skulski i Edward Dubanowicz. Już po sejmowych wyborach, wczesną wiosną 1919 roku, doprowadzono do zjednoczenia posłów narodowej demokracji, ZN i niezależnych włościan-narodowców w jeden klub sejmowy pod nazwą Związek Sejmowy Ludowo-Narodowy (ZSLN). Klub liczył zrazu ponad stu posłów i do lata tegoż roku, tj. do kryzysu wywołanego właśnie podniesieniem kwestii rolnej, był w Sejmie największą siłą.
Powstałe w Kongresówce w czasie wojny światowej Polskie Zjednoczenie Ludowe (PZL) nosiło, podobnie zresztą jak ZN, czy też inne środowiska w ZSLN, pewien rys chrześcijańsko-demokratyczny. Przywódcą był ks. Wacław Bliziński. Działacze PZL stawiali sobie za cel pracę wśród wiejskiego ludu, tak aby chłopów uczynić obywatelami nowej Polski, lecz zarazem uchronić ich przed nasilającymi się wpływami lewicowo-laickimi. Niewątpliwie, założenie i działalność PZL stanowiły, obok starań ugrupowań narodowych, próbę zatrzymania rosnących na wsi Królestwa wpływów PSL „Wyzwolenie”. Udało się to częściowo, przynajmniej na etapie styczniowych wyborów – tam gdzie się na wsi zakorzeniło PZL (i w ogóle opcja narodowo-chrześcijańska), tam wynik „Wyzwolenia” był słaby lub żaden; i odwrotnie. Atoli aktywiści laickiego ruchu ludowcowego dopatrywali się w PZL bliskich sobie cech, która to bliskość potwierdziła się w pewnym zakresie podczas głosowań nad reformą rolną.
Wiosną i wczesnym latem roku 1919 w jednym klubie z członkami PZL występowali posłowie podobnego doń, zachodniogalicyjskiego Stronnictwa Katolicko-Ludowego. Formacja ta została powołana z inicjatywy biskupa tarnowskiego ks. Leona Wałęgi, jako przeciwwaga wobec wyemancypowanego spod wpływów duchowieństwa PSL „Piast”.
Posłowie wielkopolscy stanowili zbiorowość względnie jednolitą pod względem ideowym. Wszelako tamtejszy polski blok wyborczy składał się na przełomie maja i czerwca 1919 roku z kilku ugrupowań. Dawni członkowie Sejmu Rzeszy oraz niektórzy z nowowybranych weszli wprost w skład ZSLN. Niejaką odrębność organizacyjną zachowywały środowiska: Narodowego Stronnictwa Ludowego (NSL) na czele z Juliuszem Trzcińskim, oraz Narodowo-Crześcijańskiego Klubu Robotniczego (NChKR) prowadzonego przez ks. kanonika Stanisława Adamskiego; obie formacje, lecz zwłaszcza druga z wymienionych, nawiązywały do społecznej nauki Kościoła. Nieco tylko odmienny charakter miało złożone z posłów poznańskich i podlaskich koło Zjednoczenia Mieszczańskiego (ZM), którego liderem był w omawianym okresie, także później, Aleksander de Rosset.
Formacją regionalną, konkretnie zaś wschodniogalicyjską (acz nie wyłącznie) był Klub Pracy Konstytucyjnej, grupujący konserwatystów oraz demokratów. Nieomal wszyscy członkowie KPK znaleźli się w Sejmie Ustawodawczym z racji piastowania mandatu do austriackiej Rady Państwa ostatniej kadencji, jednak kierownictwo klubu oddano Janowi Kantemu Federowiczowi, prezydentowi Krakowa, wybranemu na posła w styczniowej elekcji. Kilku innych dawnych posłów wiedeńskich znalazło się wszakże w ZSLN, lecz również na lewicy.
Sięgający swoją genezą do wydarzeń rewolucji 1905 roku, a działający na obszarze Królestwa Polskiego Narodowy Związek Robotniczy (NZR) odseparował się był od obozu narodowo-demokratycznego, którego część dotąd stanowił. To oznaczało inercję w kierunku lewicy, czego dowodem było chociażby głosowanie w sprawie rolnej. Przywódcą NZR był wówczas Bolesław Fichna.
Przedstawicielstwo Polskiej Partii Socjalistycznej (Związek Polskich Posłów Socjalistycznych) składało się z posłów galicyjskich i królewiackich; nie było tam żadnej osoby wybranej na obszarze byłego zaboru pruskiego. Tężże cechę nosiły również pozostałe kluby obozu ludowcowo-lewicowego. Socjalistom przewodził Ignacy Daszyński.
Regionalny charakter miał klub Polskiego Stronnictwa Ludowego „Wyzwolenie”, w lecie 1919 roku drugi co do wielkości w Sejmie. Wszyscy właściwie posłowie „Wyzwolenia”, nazywani też od nazwiska jednego z przywódców „thugutowcami”, wybrani zostali na obszarze byłej Kongresówki, której południowe i południowo-wschodnie połacie ugrupowanie to miało w największym stopniu opanowane. Powstało ono w okresie wojny światowej, w oparciu o środowiska skupione niegdyś wokół czasopisma „Zaranie”, później zaś „Wyzwolenie”. Utrzymywało ono ścisłe, w wielu zaś przypadkach personalne związki z PPS, legionistami Józefa Piłsudskiego oraz z Polską Organizacją Wojskową. Klub prowadzili m.in.: Błażej Stolarski, Juliusz Poniatowski, Stanisław Osiecki i Stanisław Thugutt; ostatni z wymienionych nie posiadał wtedy mandatu poselskiego.
Dokonany w roku 1913 rozłam w galicyjskim Polskim Stronnictwie Ludowym przyniósł m.in. taki oto skutek, że do SU weszli w styczniu 1919 przedstawiciele dwóch tamtejszych większych partii chłopskich (trzecią było niewielkie Stronnictwo Katolicko-Ludowe). Klub PSL „Piast” był trzecim co do wielkości, oprócz zaś Galicjan wchodziło w jego skład kilku przedstawicieli Kongresówki, na który to teren ugrupowanie prowadzone przez Wincentego Witosa śmiało wkraczało zwłaszcza w końcowym okresie wojny. „Piast” był tą formacją z lewej strony Izby, z jaką przywódcy narodowej demokracji spodziewali się porozumieć. Raczej niemożliwe było dla nich porozumienie z wręcz komunizującym Polskim Stronnictwem Ludowym-Lewicą i jego prezesem Janem Stapińskim, dawniejszym przywódcą wszystkich galicyjskich ludowców.
Przedstawiciele miejszości narodowych, zgodnie ze swymi deklaracjami, popierali ludowcowo-lewicową reformę rolną. Tak czynili zarówno dwaj posłowie niemieccy (z Łodzi), jak i członkowie Wolnego Związku Posłów Narodowości Żydowskiej (WZPNŻ), grupującego wszakże przedstawicieli różnych orientacji politycznych. Nieliczni posłowie pochodzenia żydowskiego znajdowali się także w innych klubach; należy tu wymienić PPS oraz KPK”.
W pierwszych miesiącach działania Sejmu Ustawodawczego liczby posłów w poszczególnych klubach sejmowych były następujące:
Związek Sejmowy Ludowo-Narodowy i Zjednoczenie Narodowe – 109 (klub narodowo-demokratyczny);
Polskie Stronnictwo Ludowe „Wyzwolenie” – 57;
Polskie Stronnictwo Ludowe „Piast” – 44;
Polska Partia Socjalistyczna – 35;
Polskie Zjednoczenie Ludowe – 31;
Narodowy Związek Robotniczy – 17;
Klub Pracy Konstytucyjnej – 17;
Polskie Stronnictwo Ludowe – Lewica – 11;
stronnictwa żydowskie – 9;
stronnictwa niemieckie – 2;
bez przynależności partyjnej – 16.
Na tym wczesnym etapie było więc posłów 348. Łatwo policzyć, że dogadanie się wszystkich trzech PSL-ów, PPS-u oraz posłów mniejszości narodowych (więc – nota bene – tych środowisk, jakie w następnej już kadencji, prawie cztery lata później, wybrały na prezydenta Gabriela Narutowicza) większości w pierwszych miesiącach 1919 roku nie dawało – 158 głosów, gdy połowa liczby wszystkich posłów to 174. Atoli było skąd podbierać. I tak to się toczyło. A że obecnie mamy w Polsce ustrój państwowy całkiem podobny do tamtego Sprzed Równo Stu Lat, to i w naszych czasach podobnie się toczy. Niemniej przypominamy, że pod względem właśnie ustrojowym Polska ze stycznia 1919 roku ma się do Polski sprzed ledwie trzech miesięcy, bo z października 1918 roku, jak przysłowiowa noc do dnia, czy też pięść do nosa.
W tym nowym systemie najlepiej poczuł się – jak należy sądzić – ów także i dzisiaj gromko wspominany Wincenty Witos, chłop spod Tarnowa, wkrótce „trzykrotny premier”, mający u początków Polski Odrodzonej już niejakie doświadczenie z parlamentu lwowskiego i wiedeńskiego, w Warszawie zaś liczbę swoich posłów wystarczającą do odgrywania roli sejmowego „języczka u wagi”, i zarazem głoszący swoisty splot poglądów. Z tych i innych jeszcze powodów o jego względy zabiegała zarówno sejmowa lewica, co i prawica. Witos albowiem, gdy widział w tym swój i swojego stronnictwa doraźny interes, potrafił raz to wykrzykiwać, że „już czas skończyć z panami-szlachtą”, a innym razem przyoblec się – jak mawiano – w „płaszcz patriotyczny”.
Była to doprawdy sytuacja komfortowa, ale do czasu. W roku 1923 ówczesna sejmowa prawica obiecała Witosowi jakby więcej, co zaowocowało najpierw tzw. paktem lanckorońskim. Przeciwnik odpowiedział w roku 1926 krwawym zamachem majowym, w następstwie czego Witos (i nie tylko on) stracił władzę. Dopiero po tym, gdy pole wygodnego lawirowania pomiędzy wielkimi siłami politycznymi zniknęło, Witos przystał na wyraźne „zjednoczenie ruchu ludowego”, czyli na ścisłe zbliżenie się do owej rozległej wiejskiej lewicy, niewiele mu już pod względem politycznym dające, skoro wraz ze swymi „piastowcami” nadal stanowił tam mniejszość, a poza tym sam był politycznym emigrantem… w Czechosłowacji. Acz obecnie to przede wszystkiem jego osoba jest z tamtą formacją kojarzona.
Jak wynika z publikacji internetowych, jesienią roku 2018 postawiono Witosowi pomnik w Kielcach, i to chyba nawet udany. Lecz to przede wszystkiem generał Jaruzelski uczcił Witosa wyniosłym monumentem wystawionym w roku 1985 w Warszawie w miejscu nader pryncypialnym, bo na Placu Trzech Krzyży, w ciągu Traktu Królewskiego. Wkrótce, gdyż jeszcze w latach 80. XX wieku pojawiły się popiersia Witosa w m.in. Tarnowie oraz w podwarszawskiej Jabłonnej; lecz popiersie w Pułtusku również niedawno, bo w roku właśnie 2018 – na Stulecie Odzyskania Niepodległości, tak jak pomnik w Kielcach.
Wynika z tych kosztownych przecież inicjatyw „ponad podziałami”, że: jeśli kochasz Polskę Odrodzoną, to koniecznie, bezrefleksyjnie i w ciemno czcij Witosa, i Daszyńskiego, któremu właśnie na Stulecie Odzyskania Niepodległości wystawiono w Warszawie pomnik. Na przygotowanych przez IPN planszach edukacyjnych – każda przedstawia podobiznę innego polityka Sprzed Stu Lat – przy sylwetce Witosa umieszczono „logo” w postaci ludowcowej zielonej koniczynki – historycznie poprawnie. Lecz przy postaci PPS-owca Daszyńskiego nie widnieje ani czerwony sztandar, ani czerwona ręka dzierżąca czerwony młot, ani czerwone socjalistyczne „strzały”, ale stylizowany wiotki biały orzełek – co za fałsz (aczkolwiek orzełek jest bez korony). Plansze te oglądaliśmy wywieszone nie gdzie indziej, jak… w kościele – w kościelnej kruchcie.
Pomniki, plansze… a my wciąż nie możemy uzbierać funduszy, a nawet i znaleźć wydawcy oraz dystrybutora dla nareszcie powszechnego, narodowego i setno-rocznicowego wydania powieści S.N. Goworzyckiego pod tytułem „Tamtego lata. Zatajona historia Polaków” – o tamtych właśnie wydarzeniach, Sprzed Stu Lat.
Pomniki… Przecież żadnemu z owych generałów, którzy pobili bolszewików oraz innych wrogów tamtej Polski, pomnika – o ile nam wiadomo – obecnie nie ufundowano. Taki na przykład generał Franciszek Krajowski (że o Rozwadowskim już nie wspomnimy). Czy kto u nas wie, kto to był i co uczynił?
Wynika z tego wszystkiego, że także dzisiaj – rok 2019 – mamy czcić tych polityków Sprzed Stu Już Lat, jakich nam do uczczenia podsuwano już w czasach PRL-u; a milczeć o tych bohaterach, jakich w PRL-u zamilczano na śmierć.
W tamtych czasach, w Przemyślu, ponad drogową tablicą z nazwą miasta widniał szeroko wymalowany napis o treści: „Przewodzi Partia”. I tak to nadal trwa po całej Polsce.
Niech się Szanowni Przemyślanie na nas nie oburzają, gdyż to zabawne wspomnienie znamy właśnie od jednego z ich ziomków.
Marcin Drewicz, jesień 2009 – styczeń 2019
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!