„Propaganda próbuje przestawić wektory: że niby opozycja gra na nutę Kremla” – zauważa na łamach białoruskiego portalu naviny.by Aleksandr Kłaskowskij.
W miniony weekend przez Białoruś przetoczyła się fala manifestacji przeciwko dektretowi „o darmozjadach”. Pisaliśmy o tym tutaj:
Choć w ostatnich dniach nie dochodzi do ulicznych wystąpień, wcale nie znaczy to, że ludzie pogodzili się z tym, iż ów dekret wejdzie w życie – wręcz przeciwnie, organizowane są akcje zbierania podpisów, przy czym Białorusini ponoć podpisują się bardzo chętnie…
Jak zauważa Aleksandr Kłaskowskij, państwowe białoruskie środki masowego przekazu zgodnie z przewidywaniami skrytykowały protesty uliczne przeciwko dekretowi „o darmozjadach”. Przy tym pojawiła się tu nowa teza: siły zewnętrzne (w czym tkwiła dyskretna aluzja do Rosji) tylko czekają, żeby opozycja rozkołysała łódź białoruskiej stabilności. Popatrzcie, do czego doprowadził ukraiński Majdan – do faktycznego podziału kraju.
Równocześnie zdecydowanie mniej stanowczo, odnosząc się do meritum, przyznają rację (tak-tak, dekret niezbyt fortunny, w warunkach kryzysu ekonomicznego można było inaczej, ale a zarazem …) – piszą w takim tonie niektórzy analitycy uważani za prorządowych. Przy tym starają się oni wskazać, że organizując marsze oburzonych Białorusinów, opozycja może i ma swoje racje, ale nolens volens leje wodę na kremlowski młyn (przy czym nie wykluczone, że wprost mu służy).
Pikanterii przydaje temu to, że białoruska opozycja sama powtarza niczym mantrę: imperialna polityka Kremla grozi naszej niepodległości i coś w ten deseń.
Tak więc sztaby niektórych partii dręczą dziś dylematy: jak tu z jednej strony wykorzystać falę społecznego niezadowolenia dla umocnienia swoich wpływów (toż to normalne życzenie każdej opozycji), a z drugiej zaś strony – nie podegrać niechcący tym, którzy z całą pewnością kombinują, jak tu zrealizować jakiś hybrydowy scenariusz.
Warto przy okazji zwrócić uwagę na pewien dysonans, gdy chodzi o oficjalną propagandę. Z jednej strony minister obrony Andriej Rawkow gasi wszelkie obawy związane z ewentualną okupacją Białorusi przez wojska rosyjskie, określając je mianem histerii – z uwagi na łączące oba kraje braterstwo po broni. A co raz pojawia się aluzja, że Białoruś jest przygotowana w stu procentach na scenariusz wojny hybrydowej.
Ale też inne wnioski wnioski płyną z publikacji, które pojawiły się w prasie rządowej – bo oto niby społeczne marsze, w których wzięło w sumie udział raptem jakieś siedem-osiem tysięcy ludzi, zdolne są na tyle rozkołysać sytuację wewnętrzną, że Władimir Putin mógłby postanowić wjechać na Białoruś czołgami celem zaprowadzenia porządku w kraju sojuszniczym, nie mogą być brane poważnie.
„Tak więc zdecydujcie się – pisze publicysta naviny.by, zwracając się do dziennikarzy mediów rządowych – albo mamy silną władzę, niezwyciężoną armię i niezłomne braterstwo ze wschodnim sąsiadem, albo też integracyjne braterstwo – to mit, propagandowa tufta, a rząd to mazgaje, których egzystencji mogą zagrozić obrażone „pasożyty”.”
/naviny.by/
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!