Historia Kultura

JEŚLI CHCECIE POZNAĆ CENĘ NIEPODLEGŁOŚCI POLSKI, CZYTAJCIE „ŻÓŁTE KSIĄŻECZKI”

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!

Obydwie Serie „żółtych książeczek” – Pierwsza z lat 1928-1930 i Druga z lat 1930-1932 – liczą razem dobrze ponad dwieście zeszytów o rozmiarach 17×24 centymetry i o objętości od kilkunastu (tylko!) do kilkudziesięciu stron. Nieliczne przekraczają sto stron.

Tytuł wszystkich tych publikacji, bo i całego wydawniczego przedsięwzięcia sprzed dziewięćdziesięciu już lat jest jeden: „Zarys historii wojennej pułków polskich 1918-1920”. Zasadniczo przypada po jednym zeszycie na jeden pułk; pod zacytowanym wyżej nadtytułem widnieje nazwa i numer tego pułku, ale już z okresu po zjednoczeniu armii z października 1919 roku. Przedtem, liczne z tych naszych jednostek (jednostek naszych Czcigodnych Drogich Dziadów i Pradziadów), w czasach gdy powstawały, nosiły inne numery lub nazwy.

Dla przykładu – 54 Pułk Strzelców Kresowych był wcześniej Pułkiem imienia Francesco Nullo (sic!), 55 Poznański Pułk Piechoty nazywał się wcześniej Pierwszym Pułkiem Strzelców Wielkopolskich, 27 Pułk Ułanów był 203 Ochotniczym Pułkiem Ułanów, itd.

Niniejszy artykuł miał być pierwotnie zachętą – jak kilka naszych poprzednich z roku 2018, publikowanych na portalu „Magna Polonia” – do jubiluszowego wydania dobrych przedwojennych pozycji (lub ich reprintów), tym razem „żółtych książeczek” właśnie. Ale – od czego nowoczesność i spostrzegawczość? Oto ów zbiór historii pułkowych jest w posiadaniu kilku, jak nie kilkunastu dużych polskich bibliotek, z warszawską Biblioteką Narodową na czele. Ale chyba w żadnej z nich nie jest on kompletny – to by trzeba sprawdzić. Wszelako dzięki Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej (www.wbc.poznan.pl) jest on już dostępny poprzez internet, więc bez ruszania się z domu, on-line, w postaci czytelnych skanów. Niektóre inne portale także prezentują w ten sposób wybrane „żółte książeczki”.

Jak dzisiaj traktować te teksty? Po przypadającej na miniony wiek XX istnej pożodze polskich archiwów i bibliotek. Czy jak źródła? Wszakże autorami wielu spośród pułkowych monografii są oficerowie, którzy sami uczestniczyli w opisywanych przez siebie wydarzeniach. Czy tylko jako opracowania? Ale, jakie opracowania! Ich lektura sama wciąga! Aczkolwiek nie wszystkie one są równie dobre pod względem literackim, ani losy nie wszystkich polskich oddziałów walczących w latach 1918-1920 były równie dynamiczne i w równym stopniu zaszczytne. Ostatecznie rzecz biorąc – tamta Armia była milionowa, a Wielki Odwrót ze Wschodu odbywał się na dystansie aż 600 wiorst. W takich dramatycznych okolicznościach i w takiej masie ludzkiej może zdarzyć się wszystko, i rzeczywiście się zdarzało. Ale taka jest właśnie nasza Ojczysta Historia, wtedy po raz ostatni zwycięska, w tym wielkim stylu; później już nie, a w każdym bądź razie już nie tak, jak w latach 1918-1920. Wiele by o tym mówić.

Niektóre z „książeczek” uległy później rozbudowaniu i urosły w latach trzydziestych do rozmiarów kilkusetstronnicowych opracowań; ogromna większość już nie. Dla dziejów wielu polskich jednostek wojskowych z tytułowych lat 1918-1920 te zaledwie zeszyty stanowią dziś – po stuleciu nieznanej w dziejach pożogi – główne lub może jedyne oparcie dla badań historycznych.

Owszem, tamte zmagania znajdują w naszych czasach swoich badaczy. Co pewien czas pojawiają się rozbudowane opracowania monograficzne dotyczące czy to ówczesnych polskich dywizji, czy to okresów lub frontów walk, a w bibliografiach do tych opracowań znajdujemy, siłą rzeczy, odwołania także do treści „żółtych książeczek”. To oczywiste.

Już w roku 1989 wystąpili wydawcy, konsekwentni i wytrwali przez minione od tamtego czasu dziesięciolecia, a przedstawiający nam (na nośniku papierowym) ciąg dalszy pułkowych historii, czyli niejako „Trzecią Serię” przedwojennych „żółtych książeczek” zatytułowaną: „Zarys historii wojennej pułków polskich w Kampanii Wrześniowej”. A więc, tym razem nie o zwycięstwie, lecz o bezprzykładnej klęsce; bo taka jest właśnie nasza Historia. Niejako „Czwartą Serię” stanowi ledwie rozpoczęta prezentacja „pułków Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie”.

Ale wróćmy do Stulecia Odzyskania Niepodległości. Typowa „żółta książeczka” opublikowana „z polecenia Wojskowego Biura Historycznego” na przełomie lat 20. i 30. ubiegłego wieku zaczyna się od genezy jednostki, sięgającej w przypadku niektórych pułków nazwanych później „legionowymi” samego początku Wielkiej Wojny. Pamiętajmy atoli, że dana polska gromada oficersko-żołnierska potrafiła się na przestrzeni owej wojny pierwotnie skrzyknąć w bardzo różnych miejscach – a to w Nowonikołajewsku (dziś Nowosybirsk), a to amerykańskim (kanadyjskim) Niagara on the Lake, a to w mandżurskim Harbinie, a to gdzieś w Europie, że o samych Ziemiach Polski, Rusi i Litwy tu już nie wspomnimy. Dany pułk albo miał te choćby kilka tygodni, a najlepiej miesięcy na zorganizowanie się i na przeszkolenie, albo będący jego zaczątkiem oddział, złożony zazwyczaj z ochotników, powstawał już w walce, jak na przykład we Lwowie, w Poznaniu, czy na Wileńszczyźnie (odpowiednio: listopad i grudzień 1918 oraz styczeń 1919 – obecnie wybijają kolejne Stulecia tych i podobnych im wydarzeń).

Na jednej z pierwszych stron „żółtej książeczki” przedstawiana jest mapka obrazująca szlak bojowy pułku w latach 1918-1921. Ooo! Co za przestrzenie! Nie bez powodu ów Poeta, w tamtych czasach dopiero urodzony, a zamordowany przez okupantów w kwiecie swej młodości w czasie kolejnej światowej wojny, zdążył napisać: „Nasz Kraj tam gdzieś się kończy, gdzie w piersiach braknie tchu” (Andrzej Trzebiński, 1922-1943). A to wtedy oznaczało, że tenże „Nasz Kraj” ciągnie się daleko, daleko…

Gdy jakieś wojska lub kadry dla jednostki mającej być powołaną już w Polsce, musiały dopiero przybyć do Kraju, o tym się pisze na dalszych kartach książeczki. A później już na przemian – przemarsze i walka. Ponieważ – jak powszechnie wiadomo – główny polski wysiłek zbrojny musiał być skierowany w tamtych latach na powstrzymanie nawały bolszewickiej, o bitwach z bolszewikami pisze się w „żółtych książeczkach” najwięcej, wskazując zwłaszcza na szczególnie zaszczytne boje, na pamiątkę których były niekiedy ustanawiane święta pułkowe, a nazwy miejscowości i daty bitew wyszywano na sztandarach.

Lecz oczywiście liczne nasze pułki, zanim weszły w bojowy kontakt z nadciągającymi nieubłaganie od Wschodu bolszewikami, musiały niekiedy przez długie miesiące wojować z innymi przeciwnikami: Ukraińcami obydwu obediencji (galicyjskiej i petlurowskiej), z Niemcami w Wielkopolsce i na Śląsku, przez krótki czas z Czechami, a także z Litwinami, którzy Polaków atakowali nawet jeszcze wtedy, gdy już sprawie odpuścili ich właśni sojusznicy-bolszewicy. Były też polskie pułki, które swoją genezę wywodziły z tego odmętu kontrrewolucyjnych walk toczonych w Ukrainie, na Białorusi, w Rosji i na Syberii. Wiele by o tym mówić, lecz przecież i o tym także traktują owe „żółte książeczki”.

Jak już powiedziano, dana monografia była pisana „z polecenia Wojskowego Biura Historycznego” zazwyczaj przez oficera danego pułku, na chwałę jego własnej jednostki. Zresztą, to właśnie pułki finansowały wydanie każdy swojej wojennej historii. W tym można by się doszukiwać niejakiego braku obiektywnego spojrzenia, wszakże oczekiwanego od historyka. Zarazem jednak język opisów jest zwięzły, niekiedy nawet beznamiętny, jak w wojskowym raporcie lub rozkazie; i właśnie przez to pociągający. Czyta się to z niesłabnącym napięciem, a bywa, że ze wzruszeniem, wiedząc dobrze, iż dana strona tekstu, lub nawet jeden akapit, wystarczyła by filmowcom na podstawę scenariusza trzygodzinnej wojennej epopei, a malarzowi na stworzenie wielkiego batalistycznego obrazu. Bo takich opisów w „żółtych książeczkach” są tysiące.

To tak, jak u Klasyka, który nam pozostawił zdania wypowiedziane dawno już temu w przesmyku Termopile. Posłaniec Wielkiego Króla rzekł oto: „Oddajcie nam wszystką waszą broń”, po czym usłyszał w odpowiedzi: „Przyjdźcie i weźcie”. O tym wtedy uczono w gimnazjach (tych prawdziwych-ośmioletnich), a ci co to znali, przekazywali te i podobne treści masom prostego żołnierstwa. Tak na przykład Ojciec Bocheński wspominał, jak to, sam będąc osiemnastoletnim ułanem-ochotnikiem, woził przy siodle egzemplarz „Ogniem i Mieczem” i na biwakach czytał na głos kolegom-ułanom, z których wielu tej literatury jeszcze nie znało, więc tylko łapczywie słuchało z rozdziawionymi buziami. Wszystko się bowiem zgadzało, tylko epoka była, siłą upływu czasu, inna. W latach 1919-1920 powtarzała się historia z połowy XVII wieku, na tych samych ziemiach i szlakach.

Lecz i Wy zakosztujcie już teraz fragmentu jednej z „żółtych książeczek”:

„Celny ogień polskiej artylerii przepędził nieprzyjaciela i umożliwił dalsze posuwanie się. W Słupnie straż przednia pułku została zaskoczona z dwu stron przez oddziały sowieckiej kawalerii, lecz dzięki szybkiej orientacji dowódcy kompanii odparto ogniem szarżę nieprzyjacielską. Bezpośrednio potem pułk wziął udział w zdobyciu Obgowa zaciekle bronionego przez znaczne siły kawalerii Budiennego, samochody pancerne i kilka bateryj konnych. Położenie było bardzo ciężkie. Po wyjściu ze Słupna cała kolumna polska znalazła się na wielkiej nizinie, otoczonej z północy pasmem wzniesień, a z południa bagnami nie do przebycia. Jakikolwiek manewr był wykluczony. Lewe skrzydło dotykało bagien, na wzgórzach północnych nieprzyjacielskie karabiny maszynowe i kawaleria nie dopuszczały (do) zajęcia tych wzgórz. Dopiero po opanowaniu jednego ze wzgórz 42-i pułk (piechoty) mógł zapanować nad dalszemi. W ten sposób trzeba było zdobywać wzniesienie po wzniesieniu. (…)

O godzinie 12. cała 18 Dywizja (Piechoty) zgrupowała się w rejonie Obgowa, ustawiona w słynnego ‘jeża’ – szyk często stosowany w tych walkach przez generała Krajowskiego. Szyk ten polegał na wzajemnem oparciu się oddziałów plecami wokół jednej miejscowości przeciw nieprzyjacielowi otaczającemu (nas) zwartym pierścieniem. Dywizja po dwunastogodzinnej walce odpoczywała zaledwie kilka godzin (…).

Kolumna Dywizji wynosiła około 20 kilometrów; pułki piechoty przeplatano artylerią i taborami, tak więc w każdej chwili można było przystąpić do walki. Rannych i zabitych wieziono w kolumnach, gdyż nie było można ich wysyłać do szpitala, ani pogrzebać. Łączności z wyższemi dowództwami nie było od kilku dni. (…)

Po 5-dniowych samodzielnych walkach pułk nawiązał łączność z X Brygadą Piechoty, która przechodziła podobne losy, nieustannie otaczana i zmuszana do ciągłego przebijania się” (Józef Żołna, „42 Pułk Piechoty”, Warszawa 1929, ss. 15-17).

Monografia danego pułku zamykana jest zazwyczaj imienną listą poległych i zmarłych z ran, a także listą odznaczonych Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari oraz informacją o liczbie odznaczonych Krzyżem Walecznych.

W tym miejscu nachodzą czytelnika przykre myśli o ówczesnej polityce odznaczeniowej i – znacznie szerzej – personalnej prowadzonej przez Naczelnego Wodza i jego otoczenie, a dotyczącej tyleż osób, co i całych jednostek. Charakterystyczna i nadzwyczaj udana grafika na okładkach „żółtych książeczek” występuje w dwóch odmianach – z wizerunkiem Krzyża VM oraz z liściem dębu. Otóż właśnie – Franciszek A. Arciszewski wspomina rozmowę na ten temat odbytą z Naczelnym Wodzem, jeszcze w czasie trwania wojny, kiedy to im obydwu dane było przez pewien czas podróżować w jednym pojeździe. Arciszewski wyciągnął z niej wniosek, że mianowicie pewne określone oddziały, choćby i one w pojedynkę pokonały tych całych bolszewików, wstęgi VM na sztandar i tak nie dostaną; a przydziały Krzyży VM i Walecznych dla oficerów i żołnierzy tych właśnie pułków będą rzadsze i mniejsze. I już! Nie ważne jest bowiem – niestety – co zrobiłeś dla Ojczyzny. Ważne jest tylko, „czyj” ty jesteś. Jeśli jesteś „nie od nas”, no to… nie masz na co liczyć.

O Bracia-Rodacy! Także i o tym pamiętajcie czytając „żółte książeczki” i wspominając Stulecie Odzyskania Niepodległości! Taka polityka, rugowania po roku 1926 z wojska tysięcy oficerów, tych bohaterów narodowych, bez których walki i ofiary nie byłoby nawet mowy o żadnej Niepodległości (a ze służby cywilnej tysięcy jej oddanych pracowników), srogo się na całym Narodzie zemściła w roku 1939 i w latach oraz dziesięcioleciach późniejszych (sic!). Nigdy o tym nie zapomnijcie! I wyciągnijcie z tej historii wnioski na dziś i na jutro. Jednemu „tak”, a innemu „wcale”, choćby nie wiadomo jak wielkie by wykonał on prace i poczynił usługi dla wspólnej przecież Ojczyzny. Tak było! I tak jest! Niestety! Jak długo jeszcze my tu w Polsce będziemy cierpieć ten błąd?

Pierwsza Seria „żółtych książeczek” ma w podtytule (na stronie 2), że stanowi ona „zarys historii wojennej 156-ciu pułków polskich”, która to liczba całości zagadnienia – jak już to powiedziano – bynajmniej nie wyczerpuje. W tejże serii zebrano opisy walk bodaj wszystkich czynnych w latach 1918-1920 i później nadal utrzymywanych w służbie pułków piechoty – wedle kolejności numeracji (niekiedy trochę przemieszanej): „legionowych”, galicyjskich, królewiackich (w tym „POW-iackich”), „kaniowskich” (10 Dywizja Piechoty), „hallerowskich” (tym nadano wkrótce nazwę „strzelców kresowych”), wielkopolskich i pomorskich (także pułk górnośląski), „litewsko-białoruskich” (19 i 20 Dywizje Piechoty gromadzące Polaków z ziem jak w nazwie tych dywizji) oraz „syberyjskich” (sic!) i podhalańskich. Z nimi idą pułki kawalerii o bardzo rozmaitej proweniencji, podobnie różnej, jak pułki piechoty. Po nich zaś pułki artylerii polowej; zasadą było – po jednym takim pułku na dywizję piechoty, i takoż numery swoich dywizji te jednostki noszą. Dalej zaś postępują pułki artylerii ciężkiej, dywizjony artylerii konnej, a jest i pułk artylerii górskiej.

Z tego wyliczenia wynika, że daleko nie całe Wojsko Polskie zostało objęte prezentacją w Serii Pierwszej „żółtych książeczek”. Niektóre oddziały, czy nawet całe bronie, jak na przykład lotnictwo, znalazły w tym samym czasie, czyli na przełomie lat 20. i 30. XX wieku właściwe sobie opracowania, lecz w ramach jeszcze innych inicjatyw wydawniczych. Podobnie niektóre pułki ochotnicze, te o trzycyfrowych numerach, które zostały powołane owego gorącego lata 1920 roku, lecz po zakończeniu wojny rozwiązane (bo były i takie, których nie rozwiązano, lecz tylko zmieniono im numer i nazwę).

O dalszych zamiarach Wojskowego Biura Historycznego pisał w roku 1931 jego dyrektor, że mianowicie przystąpiło ono „do realizowania wydawnictwa Drugiej Serii tych zarysów, mającej objąć wszystkie pozostałe formacje wywodzące swą tradycję z wojny 1918-1920, a nieuwzględnione w I Serii”. Skoro to istniejące w latach 30. XX wieku jednostki wojskowe finansowały wydanie własnych monografii każda, największy kłopot jawił się w odniesieniu do całkiem licznych jednostek powołanych wprawdzie w czasie wojny i uczestniczących w walce, ale później rozwiązanych, a więc takich, o jakie żadna istniejąca instytucja raczej nie była skora się upomnieć (z małymi wyjątkami), ani też łożyć na cel sfinansowania publikacji. Do kategorii takich „formacji nieistniejących” należały przede wszystkiem mające w czasie wojny trzycyfrowe numery pułki ochotnicze i rezerwowe, także pułki strzelców granicznych, samodzielne bataliony wartownicze i etapowe oraz oddziały wojskowe Policji Państwowej. Dyrektor wymienia nawet konkretne jednostki, dla których niejaki materiał historyczny został już nawet zebrany. Pisze on także z niepokojem:

„Czas bowiem, aby społeczeństwo polskie naprawiło krzywdy mnogich tysięcy poległych bohaterów, jak też wielu żyjących jeszcze dzielnych uczestników (walk), których czyny tak rychło poszły w niepamięć (sic!), z racji jedynie tylko tego, iż oddziały w których szeregach walczyli, po wojnie uległy demobilizacji i likwidacji. Nadchodzi ostatni czas po temu, albowiem wkrótce już zabraknie naocznych świadków pierwszej wojny Polski Odrodzonej i wobec braku dokumentów – dzieje całego szeregu oddziałów zostaną całkowicie, a tak niesłusznie wykreślone na zawsze z historii wojennej Polski” (Julian Stachiewicz, „Zarys historii wojennej formacyj polskich 1918-1920. II Seria. Program Wydawnictwa”, Warszawa 1931, ss. 3-7).

To było wypowiedziane – przypomnijmy – w roku 1931, czyli zaledwie 10-11 lat po zakończeniu wojen, o jakich mowa. Dziś mamy kończący się rok… 2018 i czwarte już pokolenie. Bez komentarzy!

Tych zamiarów – wedle naszej wiedzy – nie zrealizowano wtedy w pełni; a skoro nie wtedy, to już nigdy. Czy dzisiejsi profesorowie historii zadają swoim magistrantom poszukiwania materiałów źródłowych do dziejów tych „nieistniejących” pułków? A czy do tych „istniejących”, opisanych w „żółtych książeczkach”, aby dowiedzieć się o nich jeszcze więcej?

W Serii Drugiej zaprezentowano więc jednostki nadal – u progu lat 30. XX wieku – istniejące, tym razem przeważnie pułki broni technicznych, więc kolejne pułki artylerii, pułki saperów, wojsk kolejowych i innych wyspecjalizowanych, Pierwszy Pułk Czołgów, Pułk Morski, Flotylle Rzeczne, lecz także Ochotniczą Legię Kobiet, samodzielne bataliony szturmowe piechoty (jak ten dowodzony przez ówcześnie kapitana S. Maczka), oraz kolejne pułki kawalerii – ułanów i strzelców konnych, w tym Pułk Jazdy Tatarskiej. Czy dzisiejsza polska historiografia wojskowa jest władna dokończyć to dzieło i domknąć je?

Na zakończenie chcieliśmy zacytować któryś z wierszy Kornela Makuszyńskiego, Artura Oppmana (Or-Ota), lub może Józefa Mączki, czy Edwarda Słońskiego. Jakże wielu pisało Sto Lat temu dobre wiersze. Doprawdy, było o czym. Ale, pozostawiamy tę rzecz PT Czytelnikom.

Lecz nie całkiem, gdyż rocznicowe okoliczności Stulecia mają swoje wymagania. Przecież dwa dni temu minęła Setna Rocznica wyparcia wojsk ukraińskich ze Lwowa – z samego miasta. Zaczęło się mające potrwać do marca 1919 roku oblężenie, a z nim zaciekłe walki o jego zerwanie i o utrzymanie linii kolejowej Lwów-Przemyśl. Dowództwo nad całością trzymał wtedy generał Rozwadowski, któremu chcemy wystawić w Warszawie konny pomnik (projekt z roku 2013).

A więc – nieśmiertelne „Orlątko” Artura Oppmana. Do tekstu jest rzewna melodia, a całość tworzy pieśń, której nie da się śpiewać, ani nawet słuchać bez silnego wzruszenia. Umierające ranne Orlątko żegna się z Mamą. Ostatnia zwrotka jest taka:

Mamo, czy jesteś ze mną? Nie słyszę Twoich słów
W oczach mi trochę ciemno… Obroniliśmy Lwów!
Zostaniesz biedna, sama… Baczność! Za Lwów cel, pal!
Tylko mi Ciebie, Mamo… Tylko mi Polski żal.

Doprawdy, wielkie są pożytki z lektury „Zarysu historii wojennej pułków polskich 1918-1920”.

Marcin Drewicz, listopad 2018

Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!