Słowa Romana Dmowskiego, iż niektórzy Polacy „bardziej nienawidzą Rosji niż kochają Polskę”, często przytaczane są jako argument za jego rzekomą prorosyjskością – że rzekomo uważał on, iż polski interes narodowy jest nierozerwalnie związany z interesem rosyjskim. A wszak tenże Roman Dmowski pisał:
„Rząd rosyjski rozmaitymi czasy rozmaicie usprawiedliwiał swoje gwałty na Polsce. Dowodząc, że ziemie litewskie i ruskie stanowią odwieczną jedność z moskiewskim rdzeniem państwa carów, dziką działalność swą w tych ziemiach nazywał wyzwalaniem swego ludu z pod jarzma polskiego. Gnębiąc szlachtę w etnograficznej Polsce, podawał się za obrońcę uciśnionych ekonomicznie i politycznie włościan. Wieszanie i masowe wysyłanie na Sybir najlepszych sił społeczeństwa polskiego nazywało się uzdrawianiem narodu z chorobliwych marzeń, gwałty na unitach – przyjmowaniem na łono swego kościoła braci, których niegdyś przemoce oderwano i którzy teraz dobrowolnie powracają.”
Równie fałszywe są twierdzenia, jakoby Roman Dmowski nienawidził Niemiec i Niemców:
„Pracowałem całe życie przeciw Niemcom, bo chciałem, żeby Polska żyła, zaś niemiecka polityka za cel sobie postawiła jej zgubę. Myliłby się wszakże ten, kto by sądził, że kieruje mną jakaś ślepa nienawiść do Niemców, lub że niezdolny jestem do sprawiedliwego sądu o wartości niemieckiego narodu. Wiele cech umysłowości i charakteru niemieckiego są przeciwne mojej polskiej psychice, cały szereg innych narodów jest mi bliższy duchowo, ale mam głęboki szacunek dla indywidualności każdego narodu i daleki jestem od potępiania wszystkiego, co mi jest obce.”
Polski patriota, polski narodowiec winien bowiem kierować się miłością do Polski i solidarnością z Polakami, nie zaś niechęcią do innego kraju i innego narodu. Zawsze na pierwszym miejscu winien stawiać interes Polski i Polaków, nim też się powinien przede wszystkim kierować. I nie ma tu znaczenia, czy rzecz dotyczy relacji z Rosją, Niemcami, Ukrainą, Litwą czy jakimkolwiek innym krajem. Tym właśnie różni się patriotyzm od szowinizmu.
Pamiętam, jak w roku 1984 przesłuchujący mnie esbek zaczął mi („po ojcowsku”) tłumaczyć, że rozumie, iż mój dziadek był oficerem AK i że został zabity, ale że nie można żyć przeszłością, wciąż rozpamiętując to, co było, że od tamtego czasu minęło kilkadziesiąt lat… W pewnym momencie, kiedy tak perorował, odezwałem się, że mój dziadek, jako oficer Armii Krajowej, został zabity – ale przez Niemców.
Trudno wręcz opisać, jak wielkie było jego zdziwienie. Był przeświadczony, że moje zaangażowanie wynika z jakichś moich osobistych urazów. Kiedy więc usłyszał, że to nie Rosjanie, nie komuniści zabili mojego dziadka, nie mógł zrozumieć, co mnie pcha do głoszenia prawdy o wojnie polsko – bolszewickiej, o Operacji Polskiej NKWD, o pakcie Ribbentrop – Mołotow i 17 września 1939 roku, o zbrodni katyńskiej czy o mordach i innych represjach, jakich doznali polscy patrioci ze strony Sowietów i „polskich” komunistów w roku 1944 i w latach następnych.
Otóż ta potrzeba pielęgnowania prawdy o polskich patriotach, którzy walczyli przeciwko nawale bolszewickiej, którzy ponieśli śmierć z rąk sowieckich oprawców, co niektórym trudno było i jest zrozumieć, nie wynikała i nie wynika z jakichś osobistych urazów, nie wynikała z niechęci do Rosjan, ale z szacunku dla tychże ofiar.
Podobnie – jeśli angażuję się w pielęgnowanie pamięci o zbrodniach ukraińskich, o ofiarach ludobójstwa, jakiego dopuścili się na Polakach nacjonaliści z OUN – UPA, jeśli protestuję przeciwko gloryfikowaniu tych zbrodniczych organizacji oraz ich przywódców – z Banderą i Szuchewyczem na czele, to nie ze względu na osobiste urazy.
Ktokolwiek bowiem i gdziekolwiek cierpiał za Polskę, był i będzie mi bratem. Nie ma przy tym znaczenia, z czyich rąk owych cierpień doświadczał – czy byli to Rosjanie, Niemcy, Ukraińcy, Litwini, Szwedzi, Turcy czy Czesi.
Jeśli przed laty domagałem się wycofania wojsk sowieckich z Polski, to też nie ze względu na jakąś moją niechęć do Rosjan.
A trzeba tu wiedzieć, że pomysł blokowania którejś z baz sowieckich zrodził się w trakcie mojej rozmowy z Markiem Miszczakiem. Później do tejże rozmowy włączyli się Paweł Bobołowicz i Wojtek Wardawy i któryś z nich zaproponował (nie pamiętam już kto), by była to baza w Rembertowie. Taka była geneza tejże akcji. Później Paweł Bobołowicz udał się (bodajże z Marcinem Pawlakiem) do Rembertowa, po czym wrócili oni z rozrysowanym na kartce planem owej bazy. Kilka dni później wyruszyliśmy silną ekipą, by ją blokować.
Blokada bazy wojsk sowieckich w Rembertowie
To tak tytułem wyjaśnienia… Dodam jeszcze, że byłem wówczas szefem Obszaru IV Konfederacji Polski Niepodległej, który obejmował obecne województwa Lubelskie i Podkarpackie.
Natomiast nie dlatego angażowałem się w działania na rzecz wycofania z Polski wojsk sowieckich, bo nie podobały mi się akurat wojska sowieckie, a wolałbym, by zastąpiły je jakieś inne wojska – na przykład niemieckie (co mi ówcześnie co poniektórzy imputowali), ale dlatego, iż uważałem, że nie godzi się, aby jakiekolwiek obce wojska stacjonowały w granicach Rzeczypospolitej.
Takoż – jeśli dziś solidaryzuję się z Polakami, domagającymi się poszanowania ich praw i wolności, z Wileńszczyzny, Białorusi czy Ukrainy, a także z Zaolzia, to nie dlatego, że odczuwam jakąś niechęć wobec Litwinów, Białorusinów, Ukraińców czy Czechów, ale dlatego, że postrzegam Naród Polski jako wspólnotę, wobec której mam szczególne obowiązki.
Wojciech Kempa
Podoba Ci się to co robimy? Wesprzyj projekt Magna Polonia!